Andrzej Hamada: Opole to moja pasja!
Andrzej Hamada (na zdjęciu po lewej), nestor opolskich architektów i znawca historii Opola obchodzi w tym roku dziewięćdziesiąte piąte urodziny. Z tej wyjątkowej okazji udzielił wywiadu dla miejskiego magazynu “Opole i kropka”, w którym zdradza wybrane wątki swojej bogatej biografii.
– Pana życiorysem można byłoby obdzielić niejedną osobę, a pewne wątki nadają się na scenariusz filmowy.
– Jest wiele ciekawych i barwnych osób w Opolu. Cieszę się, że ja również mam o czym opowiadać i zresztą bardzo to lubię. A wszystko zawdzięczam dobrej pamięci.
– Młodość spędził Pan w Krakowie, które słynie z pięknej architektury.
– Młodość głównie spędziłem w Krakowie, choć urodziłem się w Wolnym Mieście Gdańsku i tam mieszkałem. Byłem między innymi świadkiem budowy i rozwoju Gdyni. Jeszcze przed wojną mieszkaliśmy z rodzicami w Tczewie i Radomiu, aby wreszcie zawędrować do pięknego Krakowa, które stało się moim miastem.
– Od dziecka interesował się Pan architekturą?
– Moi rodzice wróżyli mi, że będę inżynierem. Dobrze rysowałem i miałem zainteresowania techniczne. Już jako nastolatek trafiłem jako praktykant do firmy budowlanej i zacząłem się zajmować projektowaniem. Bardzo szybko awansowałem na etat. Można powiedzieć, że kariera architekta była mi pisana. Przepracowałem w dużej, polskiej firmie budowlanej praktycznie całą okupację. W między czasie chodziłem do szkoły budowlanej.
– Jak to się stało, że poznał Pan Oskara Schindlera?
– Firma w której pracowałem wykonywała zlecenia budowlane dla władz niemieckich, między innymi przy budowie obozu dla Żydów w Płaszowie. Tam miałem okazję poznać Oskara Schindlera, którego postrzegam przede wszystkim jako sprytnego przedsiębiorcę, z zacięciem do interesów. W momencie kiedy zorientował się, że darmowa praca Żydów jest dla niego osobiście opłacalna, że może na tym zarobić, rozpoczął sprowadzanie ich z obozu do własnej fabryki, gdzie zlecił zbudowanie baraków. I ja te baraki budowałem.
– Jak się okazało, Schindler uratował w ten sposób życie około tysiąca Żydów.
– To prawda, ale więcej w tym było chłodnej kalkulacji ekonomicznej, a mniej miłości do ludzi. Obecnie w dawnej Fabryce Schindlera mieści się muzeum. Byłem tam i opowiedziałem moją historię związaną z tym miejscem.
– Pewnej nocy, podczas okupacji, uratowała Pana deska kreślarska. Czy może Pan o tym opowiedzieć?
– Mam tę deskę do dzisiaj w domu! Pracowałem wtedy dla Armii Krajowej i otrzymałem zadanie naniesienia na mapę Niemiec istniejących obozów jenieckich. Pracę wykonywałem późnym wieczorem, pomimo obowiązującego w Krakowie zaciemnienia. Patrol niemiecki zauważył, że z mieszkania położonego na parterze wydobywa się światło i wpadł do nas niespodziewanie.
– To musiała być dramatyczna sytuacja.
– Miałem dużo szczęścia. Po pierwsze, żołnierze wchodząc narobili dużo hałasu, a mój pokój znajdował się jako ostatni w mieszkaniu o przechodnim układzie pomieszczeń. Po drugie, moje deska kreślarska była obrotowa. Zdążyłem ją obrócić na drugą stronę, gdzie miałem rysunek techniczny do szkoły budowlanej. Po trzecie, jeden z Niemców okazał się z wykształcenia budowlańcem i uwierzył w tłumaczenia mojego taty, że do późna siedzę nad zadanymi do szkoły rysunkami. Na szczęście, Niemiec nie obrócił deski na drugą stronę…
– Chciałbym, aby wrócił Pan wspomnieniami do swoich pierwszych dni po przyjeździe do Opola. Przyjechał Pan do naszego miasta w 1952 roku. Jakie wrażenie na Panu zrobiło?
– Pamiętam to doskonale. Przyjechałem do miasta 1 stycznia 1952 roku. Akurat rozpoczęto wydawanie Trybuny Opolskiej, więc mogę powiedzieć, że jesteśmy rówieśnikami (śmiech). Spacerując po mieście widziałem ogrom zniszczeń. Najbardziej ucierpiał Rynek i ulica Krakowska. Co ciekawe, ocalał Ratusz, ale zniszczenia objęły większość kamienic. W tamtym czasie całe życie miasta było skoncentrowane na początku ulicy Ozimskiej, Reymonta oraz Kołłątaja. To tu ulokowały się sklepy, punkty usługowe, hotel i kino „Odra”. Tu byli ludzie i centrum życia.
– Miał Pan wcześniej wiedzę na temat Opola?
– Ależ skąd? Jak pojawiła się możliwość pracy w tutejszym biurze projektów, to najpierw zapytałem: A gdzie jest to Opole? (śmiech). Na szczęście od razu odnalazłem tutaj wiele przykładów ciekawej architektury, z wielu okresów historycznych, od gotyku przez barok, secesję, po znakomite przykłady modernizmu. Zacząłem interesować się historią miasta. Miałem dobre stanowisko pracy i szybko się zadomowiłem.
– Od razu projektował Pan budynki w Opolu?
– Nasze biuro zajmowało się odbudową przemysłu lekkiego na ziemiach zachodnich, więc budowaliśmy w różnych miejscach, przeważnie poza Opolem. Moim pierwszym dużym projektem w Opolu, który bardzo sobie cenię, był budynek Filharmonii Opolskiej. To był 1956 rok.
– Jest Pan również autorem projektu jednego z pierwszych w Polsce sklepów samoobsługowych.
– Tak, to była rewelacja na ówczesne czasy. A pomysł zaczerpnąłem ze Skandynawii, gdzie udało mi się pojechać z architektami zrzeszonymi w SARP-ie. Sklep „Samoobsługa” na opolskim Rynku był zatem przestronny niczym salon, z przeszklonym wejściem i co najważniejsze, choć niektórzy pukali się w głowę, z towarem, po który swobodnie mogli sięgać klienci.
– To musiała być rewolucja jak na owe czasy.
– Proszę Pana! To były lata pięćdziesiąte. Ludzie nie wiedzieli jak wyglądają koszyki sklepowe. 40 takich metalowych koszyków, ze składanymi rączkami, wykonali ręcznie opolscy rzemieślnicy – druciarze, według mojego projektu. A o tym projekcie rozpisywała się prasa ogólnopolska.
– Miał Pan okazję współpracować z wieloma wybitnymi postaciami w mieście, w tym Karolem Musiołem, nazywanym przez mieszkańców „Papą”.
– Musioł był niezwykłym człowiekiem i bardzo zdolnym organizatorem. Kiedy wpadł na jakiś pomysł, tak jak w przypadku budowy amfiteatru, od razu myślał jak go zrealizować i dążył do jego powstania wszystkimi sposobami. Dlatego często „łapał” architektów na ulicy i prosił „Panie inżynierze, tylko mały szkicek”. Dla nas, architektów wiadomo było, co to oznacza. Dlatego, czasami dosłownie uciekaliśmy od Papy Musioła, który co rusz wynajdywał dla nas pracę.
– Trzeba przyznać, że miał Pan w Opolu wielu wybitnych kolegów po fachu.
– To prawda. Tacy architekci jak Florian Jesionowski czy Stanisław Torc budowali to miasto i należy o nich pamiętać. Ich dziełem są takie budynki jak słynny amfiteatr, apartamentowce na Placu Piłsudskiego czy „Akwarium” przy ul. Kościuszki. A także fontanna na Placu Wolności.
– Czego możemy Panu życzyć z okazji tak świetnej rocznicy urodzin?
– Tego, żeby było jak jest obecnie. Jestem zdrowy i mam nadal dużo energii oraz zapału do życia.
Link do “Opole i kropka”: