Arkadiusz Wiśniewski: Wspólnie obroniliśmy Opole [WYWIAD]
Z Arkadiuszem Wiśniewskim, prezydentem Opola rozmawia Ryszard Rudnik.
– Wróciliśmy z dalekiej podróży…
– Bardzo, na szczęście wyruszyliśmy przygotowani. Wielka powódź 1997 roku była dla nas lekcją, którą odrobiliśmy. Obroniliśmy miasto, nie chcę jednak, by te słowa zabrzmiały jak jakiś triumf, na zasadzie nam się udało, a innym nie. Trzeba pamiętać o dramatach ludzi, których zalała woda w innych częściach regionu i kraju. Ale trzeba też podziękować wszystkim tym, którzy przez te wszystkie lata zadbali, by Opole z tej powodzi wyszło suchą nogą.
– Nic samo się nie dzieje, bardzo trzeba było pomóc temu szczęściu…
– No właśnie. Dziś już nawet nie pamiętam wszystkich tych, którzy po powodzi w 1997 roku podjęli decyzje o tak szerokim zakresie przebudowy wałów w Opolu. Przypomina mi się postać Jerzego Widzyka, ministra transportu i gospodarki morskiej w rządzie Jerzego Buzka. Wtedy jako trzydziestoparolatek zawiadywał odbudową Opola po powodzi. Wały na Metalchemie wzmocniono za kadencji prezydenta Ryszarda Zembaczyńskiego, a o rządowe pieniądze na odbudowę bardzo zabiegał ówczesny wojewoda Ryszard Wilczyński. Na wały w Opolu i choćby te w Cisku, o którym mało kto dziś pamięta jak bardzo został dotknięty przez falę powodziową 27 lat temu. Przy wałach na Metalchemie swoją skromną cząstkę dołożyłem również i ja jako zastępca prezydenta Zembaczyńskiego. Już za mojej prezydentury miasto sfinansowało dokumentację budowy polderu Żelazna, a potem wspólnie jako miasto realizowaliśmy jego budowę. Co nie było takie łatwe, bo w tym okresie PiS zlikwidował regionalne zarządy gospodarki wodnej i w te miejsca powołał Wody Polskie, a reorganizacja rzadko dobrze wpływa na bieżący tok zadań.
– Pamiętam, gdy Ratusz podjął decyzję o współfinansowaniu kulejącej budowy wałów polderu Żelazna, pojawiły się głosy krytyki, dlaczego Opole dokłada pieniądze do czegoś, co nie jest jej obiektem a zatem i sprawą miasta.
– To jest sprawa miasta, ale dotyczy też samorządów wokół nas, choćby sąsiedniej gminy Dąbrowa i kolejnych gmin położonych w biegu Odry. Wtedy rzeczywiście nie wszyscy rozumieli potrzebę rozbudowy polderu. Jeżeli już, podkreślali, że to jest inwestycja, która powinna być realizowana z budżetu państwa a nie kiesy samorządów. Bo tak rzeczywiście być powinno, to nie było zadanie miejskie. No ale proszę sobie wyobrazić jak dziś wyglądalibyśmy bez tego polderu, który uratował zwłaszcza mniejsze nadodrzańskie gminy, naszych sąsiadów. Przy opolskich inwestycjach cały czas pamiętamy o fundamentach miasta, takich jak zabezpieczenie przeciwpowodziowe czy modernizacja oczyszczalni ścieków.
– Woda opada, czego ta ostatnia powódź z perspektywy Opola nauczyła nas na przyszłość?
– Uratowaliśmy się, ale to nie znaczy, że możemy już teraz siedzieć z założonymi rękami. Trzeba zrealizować drugi etap polderu Żelazna. Mam nadzieję, że zajmą się tym już Wody Polskie i sfinansują prace z budżetu centralnego. Dzisiaj Żelazna uzupełnia się w sposób przelewowy, potrzebna jest budowa urządzeń, dzięki którym będzie można sterować przelewami wody między rzeką a polderem. Trzeba też wzmocnić jeden z wałów, który tam jest, co pozwoliłoby nam nie zamykać obwodnicy w momencie ogłoszenia stanu alarmowego.
– Dzięki temu, że Opole ustrzegło się powodzi, mogło stać się ważną bazą logistyczną dla terenów zalanych.

– Tak jest, Opole stało się centrum ewakuacji dla szpitala w Nysie, centrum logistycznym pomocy jest opolskie CWK, bazą dla wojska i straży pożarnej, lądowiskiem dla śmigłowców. Dlatego tak ważne jest, by w takich krytycznych chwilach były drożne wszystkie arterie miasta, w tym obwodnica. Zagrożenie dla Opola stworzyła Mała Panew, paradoksalnie była poniżej stanów alarmowych, ale ze względu na to, że przepust pod wiaduktem kolejowym został po prostu rozkradziony, to w tym miejscu przepływała woda podmywając wał z drugiej strony i stwarzając zagrożenie dla Domu Pomocy Społecznej. Tym musimy się zająć w pierwszej kolejności.
– No i trzeba się zająć pilnie pogłębieniem zbiornika Racibórz, bo okazuje się, że tym razem jego pojemność była „na styk”, w momencie maximum był zapełniony w 80 procentach. To on w największym stopniu uratował nadodrzańskie miasta przez zalaniem.
– Trzeba to robić jak najszybciej, choć zakładam, że pilne prace związane z budową niezbędnych zbiorników retencyjnych zaczną się w tej chwili na Nysie Kłodzkiej. Mimo ekspertyz i sugestii hydrologów, systemu zabezpieczeń rzeki tam nie wykonano, czego efektem są dzisiaj ludzkie dramaty, miliardowe straty.
– W związku z powodzią i dramatyczną sytuacją w wielu miejscowościach, w przestrzeni publicznej pojawiło się takie pojęcia jak zarządzanie kryzysowe. Okazuje się, rzecz niezwykle istotna, o której mało kto z nas słyszał. Samorządowcy musieli…
– To jest system, który się sprawdził, chociaż w ostatnich latach był skutecznie demontowany. W państwie PiS działające dobrze instytucje zastępowano nowymi, które często zaczęły bezpośrednio podlegać pod Warszawę. Tak się stało z Regionalnymi Zarządami Gospodarki Wodnej, które zastąpiły Wody Polskie. Niestety w wielu przypadkach na kierowniczych stanowiskach fachowców zastępowano tam członkami rodzin ludzi z Prawa i Sprawiedliwości. W Wodach Polskich pracowały całe rodzinne klany prominentów z PiS. Na szczęście w Opolu do zarządzania kryzysowego zdążyli przed powodzią powrócić fachowcy. Że wymienię tu Pawła Kielara wojewódzkiego komendanta straży pożarnej. Wraz całą strażą pożarną w Opolu i województwie zrobili i robią kapitalną robotę. Oficjalną informację o podniesionych poziomach Odry otrzymaliśmy późno, ale zaczęliśmy się przygotowywać znacznie wcześniej. Zdążyliśmy zdefiniować krytyczne punkty w mieście, na Podbornej, na Augustyna natychmiast ułożono worki z piaskiem. Muszę też bardzo pochwalić modelową współpracę z dyrektorem oddziału Wód Polskich w Gliwicach Marcinem Jarzyńskim. To on pracując jeszcze w oddziale w Opolu uratował budowę polderu Żelazna, a teraz codziennie na bieżąco miałem od niego informacje o stopniu napełnienia zbiornika Racibórz, o tym co się będzie działo z falą powodziową, o tym kiedy ona przypłynie do Opola. Stąd mogliśmy dostosować naszą strategię do zmieniającej się sytuacji na Odrze.
– To zasadnicza zmiana w porównaniu do roku 1997, kiedy nic o fali na Odrze nie wiedziano. Rzeka zalewała Kędzierzyn-Koźle a do Opola dochodziły informacje, że jeśli woda gdzieś się wyleje, to najwyżej na pół metra. Dlatego mieszkańcy Pasieki workami zatykali wyłącznie piwniczne okienka, a zalało ich miejscami do pierwszego piętra. Woda szła zaskakując wszystkich po drodze.
– To jest też miara postępu technologicznego, który się od tamtego czasu dokonał. To też rola i znaczenie mediów społecznościowych, których wtedy nie było. Mój profil na FB, nie do końca zamierzenie, stał się miejscem przekazywania informacji o aktualnej sytuacji powodziowej w mieście. Podczas powodzi zanotowałem tam blisko 4 miliony odsłon! Dzięki niemu mogłem na bieżąco mieszkańców informować, czego się mogą spodziewać.
– Ludzie szukają rzetelnej informacji i wierzę, że na profilu prezydenta taką znajdą. Zwłaszcza, że dużo było też w sieci fejków, informacji nieprawdziwych…
– Tak, staraliśmy się być przewidywalni i nie podejmować decyzji, które mogłyby wywołać niepotrzebną panikę. Przykład: ewakuacja zoo. Dzięki systemowi monitoringu Odry wiedzieliśmy, że będzie niepotrzebna. Oczywiście zawsze mogły nastąpić jakieś nieprzewidziane losowe okoliczności, więc profilaktycznie ewakuację można było brać pod uwagę. Jednak konsekwencje ewakuacji zwierząt byłyby daleko idące. Bo jeśli ewakuujemy zwierzęta, to dlaczego nie ludzi z Pasieki? Wywołalibyśmy panikę, która była zupełnie niepotrzebna. No ale i tak plotka o ewakuacji zoo poszła, Internet się nią grzał. Nie zdecydowaliśmy się z tego samego powodu na profilaktyczne zamykanie szkół, parkingów, bo niosły one za sobą konkretny ładunek emocjonalny. Na zasadzie: zamykają szkoły, widać musi być źle. Nie zawsze warto jest działać na wszelki wypadek, zwłaszcza gdy ten wypadek jest mało prawdopodobny. To zawsze jest też kwestia wyczucia, właściwego określenia priorytetów oraz odpowiedzialności, którą za każdym razem, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych, jako Ratusz bierzemy na siebie.
– Mówimy tu o strategii komunikacyjnej, która jest w sytuacjach kryzysowych bardzo istotna. I tu chciałem pana zapytać o zarzuty wobec premiera, któremu PiS wytyka, że na początku powodzi uspokajał ludzi, że prognozy nie są tragiczne.
– Wie pan, jeśli w danej chwili prognozy były uspokajające, a takie w pewnym momencie na początku były, to dlaczego premier miałby je podkręcać. Gdy się zmieniły na gorsze, zmienił się też ton wypowiedzi premiera. Oni powinni skorzystać z okazji i milczeć. Wystarczy sobie przypomnieć co się działo za czasów pandemii – komunikaty PiS były tak niespójne i tak bezsensowne, że na przykład zakazywano wchodzenia do lasu. Zarzuty wobec premiera to nie tylko złośliwość opozycji, ale i chęć przykrycia własnych zaniechań, win i nieroztropności. A czasami zwykłego złodziejstwa. Bo właśnie wtedy, za rządów PiS, gdy na covid ludzie umierali tysiącami, oni za miliony kupowali trefne respiratory, które nie mogły służyć do ratowania chorych. Dziś możemy sobie wyobrazić co by się działo przy powodzi, gdyby funkcjonował dalej pisowski układ w Państwowej Agencji Rezerw Strategicznych, gdzie ludzie z otoczenia władzy robili wielomilionowe interesy życia na kilkukrotnie przepłaconych agregatach prądotwórczych.
– Można powiedzieć, że lekcji z powodzi 1997 i 2010 w Opolu nie zmarnowaliśmy.
– Nie, choć oczywiście to nie nasza, Ratusza, wyłącznie zasługa, a najwyżej jeden z wielu skromny wkład. Na pierwszej linii frontu byli ci, którzy sypali worki z piaskiem, którzy je układali, mieszkańcy ratujący swój dobytek, strażacy, żołnierze, strażnicy miejscy, służby komunalne miasta. Kierowcy, ci, którzy dowozili żywność, wykonywali wszystkie inne niezbędne czynności. Ale też nie mogę nie zauważyć, że mając wcześniejsze doświadczenia powodziowe, skorzystaliśmy z nich i w ten sposób ułatwiliśmy sobie robotę.
– W 1997 roku mówiliśmy o Powodzi Tysiąclecia, tymczasem następna porównywalna przyszła do nas 27 lat później. Zdaje się, że nie mamy za wiele czasu, by wyciągnąć wnioski z bieżącego kataklizmu. Zmiany klimatu powodują, że nadzwyczajne zjawiska pogodowe będą powtarzać się częściej.
– Niestety, to prawda. Nie możemy przy tym zakładać, że zmieniając politykę klimatyczną, zmienimy ją tak szybko i skutecznie, że odejdziemy teraz od budowy wałów, wzmacniania tych, które są, od budowy kolejnych zbiorników retencyjnych, polderów. Trzeba powiedzieć sobie szczerze: czysta renaturyzacja Odry to jest utopia. Zdefniowaliśmy zagrożenie, teraz trzeba się na nie jeszcze lepiej przygotować.