Biały uśmiech kominiarza [ROZMOWA]

Na co dzień dba o nasze bezpieczeństwo, mocno się przy tym brudząc. Jest synonimem szczęścia, a na jego widok wszyscy łapią się za guzik. Marek Kot postanowił napisać o tym książkę, a nam opowiedział o niezwykłych spotkaniach ze zwykłymi ludźmi*.

 

Kominiarz piszący książkę?
– Internet podaje, że jestem jedynym kominiarzem w Polsce, który pokusił się o napisanie książki społeczno-obyczajowej, powiązanej z baśnią o guziku i kominiarzu, który przynosi szczęście.

Pomysł oryginalny i niezwykły. Skąd się wziął?
– W swojej pracy mam bezpośredni kontakt z ludźmi, którzy po prostu opowiadają mi swoje historie. Są to bardzo różni ludzie, całe spektrum naszego społeczeństwa: samotni, chorzy, bogaci, osoby o innej orientacji seksualnej… To jedna z moich historii, kiedy trafiłem na parę gejów. Na początku miałem chwilę zawahania i nie wiedziałem, jak się zachować, ale już po chwili zaczęliśmy rozmawiać o tym, co się u nich dzieje, w jakiej są sytuacji życiowej. Zadali mi pytanie, czy kominiarz naprawdę przynosi szczęście? Okazało się, że byłem pierwszym testerem w ramach ich wyjścia z ukrycia, sprawdzali jak zareaguję. Oni po prostu potrzebowali wsparcia, odrobiny szczęścia i to zobaczyli w mundurze kominiarza i we mnie. Więc nie mogę być bierny, muszę porozmawiać, powiedzieć coś empatycznego, ludzkiego. Łączy się to z przesądem o kominiarzu, a człowiek, jak jest w potrzebie, to szuka nadziei i rozwiązania problemu we wszystkim, nawet do wróżki pójdzie. Często się z tym spotykałem i pomyślałem, że trzeba o tym napisać.

Ktoś już to czytał?
– Nie mam żadnych kwalifikacji do pisania, więc tekst dałem do przeczytania polonistce, która powiedziała, że mam prosty, czytelny styl i lekkie pióro. Kilka innych osób również podchwyciło temat i mi kibicują. Nie oczekuję nie wiadomo czego, bo jestem zwykłym czeladnikiem, który chce tylko opowiedzieć historie. Ale jestem cierpliwy i robię swoje, a jak coś z tego wyjdzie, to będzie super.

A twoje nazwisko jeszcze bardziej scala tę historię.
– A to zabawna historia (śmiech). Ostatnio był Międzynarodowy Dzień Kota i nagle na Facebooku dostałem mnóstwo życzeń od znajomych z tej okazji. W Opolu dużo ludzi ma w domach koty, niektórzy nawet kilka. Na ulicy Grunwaldzkiej mieszkają Staszek i Milena, mają siedem kotów. Gdy zobaczyli na protokole z przeglądu moje nazwisko KOT, nie chcieli mnie z domu wypuścić, bo dla nich to jeszcze jedno ciekawe połączenie: kominiarz i kot w jednej osobie, czyli równowaga. Gdy odwiedziłem ich rok później, okazało się, że na ścianie wisi moje zdjęcie. Wyjaśnili, że chcieli w ten sposób stworzyć taki parasol ochronny dla domu i rodziny. I w ten sposób powstał taki talizman z moim udziałem. Ludzie w to wierzą, więc ja się z tego nie śmieję i traktuję to poważnie, akceptuję ich poglądy. To są zwykli ludzie, którzy żyją pośród nas, nie można tego bagatelizować, szczególnie że są szczęśliwi, więc dlaczego nie miałbym o tym opowiedzieć lub napisać? Takich historii jest mnóstwo. Ludzie na swoim terenie, w swoim domu otwierają się, ale nie każdemu. Być może mam takie predyspozycje, że mi ufają i chcą się wygadać, powiedzieć o sobie, a ja też jestem na swój sposób dociekliwy i ciekawy. Powstaje taka aura między nami, jakbyśmy się znali od lat. Oni są dla mnie nauczycielami, a ja dla nich. Jest po prostu magicznie.

Zawód kominiarza jest zawodem wysokiego zaufania, bo ludzie rzadko teraz wpuszczają obcych do swojego domu.
– Kominiarz sprawdza mieszkania między innymi pod kątem tlenku węgla, odpowiedniej wentylacji, a więc dba o ich bezpieczeństwo, stąd pewnie takie poczucie, że nam ufają. Gdy ja przychodzę do kogoś, to po prostu zagaduję: ładny obraz, piękny kominek, ładne ma pani mieszkanie, widzę stare pianino, więc pytam, czy ktoś gra? Taki po prostu jestem i myślę, że ludzie to podświadomie wyczuwają, że nie ma w tym sztuczności i się otwierają.

Jak długo jesteś kominiarzem?
– Cztery lata, ale ta praca to przypadek. Musiałem zrezygnować z poprzedniej z powodów osobistych. Następnego dnia zobaczyłem ogłoszenie na stanowisko pomocnika kominiarza i się udało. Jak włożyłem w pierwszy dzień mundur, to byłem w szoku. Bo ktoś przyszedł i mnie objął, ktoś złapał za guzik. Jest wesoło i dziwnie jednocześnie, jeśli nie jest się na to przygotowanym. Ale nie wszyscy kominiarze reagują tak pozytywnie jak ja. Nie wszystkim pasuje takie spoufalanie się.

Wszystko zależy od człowieka. Pamiętasz jakieś szczególne spotkanie?
– Miałem kilka takich wyjątkowych dla mnie spotkań, które zapamiętam do końca życia. Jedno z nich zdarzyło się na schodach do kościoła na Górce. To dla mnie najbardziej inspirujące miejsce w Opolu. Spotkała mnie tam romantyczna okoliczność, a mianowicie zatrzymała mnie dziewczyna o imieniu Felicita, co po włosku znaczy „szczęście”. Była bardzo piękna i miała życzenie, żeby jej babcia wyzdrowiała. Podczas pracy kominiarskiej poznaję mnóstwo wspaniałych ludzi. Od prawnika, sędziego, lekarza po zwykłych ludzi. Każdego traktuję tak samo, jeśli chcą ze mną porozmawiać, potrzebują mojej uwagi, to im ją daję. Oddaję kawałek swojego serducha, bo wiem, że w tej chwili tego potrzebują. I mam przekonanie, że kiedy ja będę potrzebował pomocy, to mi pomogą. To taki łańcuszek empatycznego zobowiązania. Jest to wymiana bez wysiłku, zobowiązań i oczekiwań. Szkoda, że to nie działa tak wszędzie, szczególnie wśród rządzących.

Jak wygląda taki zwykły dzień pracy kominiarza w Opolu?
– W pracy jesteśmy o godz. 8, ok. 9 wyjeżdżamy na miasto, dzielimy się lokalizacjami. Trzy dni wcześniej wywieszamy ogłoszenia, że będą przeglądy. W zależności od miejsca, odwiedzam od kilkunastu do kilkudziesięciu mieszkań na dzień. Jeśli zbierze się kilka kominów do czyszczenia, to ubieramy brudne mundury i poświęcamy czas na tzw. „brudną robotę”. Zawsze staram się być uśmiechnięty, stąd też tytuł mojej książki: „Biały uśmiech kominiarza”. Czasami tylko wchodzę i wykonuję swoją pracę, ale najczęściej pogadam chwilę. Ostatnio pomogłem starszej pani wymienić żarówki.

Czyli jesteś otwarty na wyzwania.
– Tak, jednym z moich „wyczynów” było wejście na piramidę Cheopsa. Oczywiście nie zdążyłem wdrapać się do końca, bo ochrona mnie złapała i dostałem sporą karę. Ale dla mnie to była radocha. Bardzo lubię schody. Generalnie można na nich siedzieć, można się umówić z dziewczyną, spędzić fajną randkę, przespać się czy opalać.

Zatem wybierasz schody zamiast windy. A jakie masz plany związane z książką?
– Ostatnio zacząłem się wdrażać w Facebooka i tam będę publikować fragmenty. Składam również wniosek o stypendium Marszałka. Jeśli chodzi o pisanie, to jestem gdzieś w połowie drogi, ale nie spieszę się. Traktuję to jako przyjemność, a nie przymus.

Życzymy spełnienia planów i trzymamy kciuki.

* Wywiad ukazał się w marcowym wydaniu magazynu “Opole i Kropka”

Najnowsze artykuły