Droga przez mękę, czyli wiceprezesi WiK w kleszczach systemu
Z wiceprezesami WiK Agnieszką Maślak i Sebastianem Paroniem rozmawia Ryszard Rudnik.
Spis treści
Stacja Pierwsza: Kierownicy meldują na stojąco
– Poprosiłem Państwa o rozmowę, bo interesuje mnie historia ludzi przemielonych przez system sprawiedliwości, przez policję, prokuraturę, sądy. Przez system, który wiele na to wskazuje, traktowany był jako narzędzie w politycznej rozgrywce, czego zresztą potwierdzeniem jest wyrok uniewinniający od wszelkich ciążących na Was zarzutów. Jak to się zaczęło?
Agnieszka Maślak: – Zaczęło się od tego, że przyszliśmy do spółki w czerwcu 2021roku. Od razu wydało mi się, że posiedzenia zarządu wyglądają dziwnie. Trzeba przyznać, że w stosunku do nas z Sebastianem prezes Ireneusz Jaki z początku zachowywał się w porządku, przyzwoicie można powiedzieć. Ta uwaga nie dotyczyła podwładnych, najgorzej chyba traktował pana Marcina Dorotnika, naszego głównego księgowego, Jego wypowiedzi na zarządzie kończył uwagami: „pan jak zwykle nic nie wie”, „niech się pan douczy”, a to jest doświadczony fachowiec, który ma największą wiedzę o tej spółce. Prezes miał taki system, że obrażał ludzi publicznie, a gdy czuł, że przesadził, przepraszał ich w cztery oczy. Widzieliśmy, że te relacje nie są normalne, nie są zdrowe. A potem pojawili się pracownicy, którzy opowiadali nam swoje historie, doświadczenia z kontaktów z prezesem. – tylko utwierdzali nas w tym przekonaniu. Jawna wrogość wobec nas pojawiła się na przełomie lipca i sierpnia 2021, gdy przegłosowaliśmy zmiany w regulaminie organizacyjnym , a te zmiany nie spodobały się prezesowi.
Sebastian Paroń: – W moim odczuciu prezes Jaki to człowiek o wysokim ego i niskich umiejętnościach. Symptomatyczny były nasz kontakt z byłymi członkami zarządu, których właśnie zastępowaliśmy: panem Filipowskim i panią Pałosz. Mateusz Filipowski, który potem w całym tym konflikcie polityczno-medialnym bronił Jakiego, powiedział mi wtedy wprost: cieszy się, że stąd odchodzi, bo z Jakim nie da się współpracować. Ja mu nie uwierzyłem, wiedziałem, że na zewnątrz z prezesem trzymają sztamę, mają dobre relacje, dogadują się, a tu takie słowa. Myślałem, że jestem w jakiejś ukrytej kamerze. Że ta rozmowa, to taki zabieg socjotechniczny, żeby nas sprawdzić, jak będziemy się zachowywać w stosunku do Jakiego. Co więcej – w trakcie tej rozmowy Filipowski poprosił do siebie do gabinetu ustępującą panią wiceprezes. A ona, choć widzieliśmy się pierwszy raz, na naszych oczach zaczęła łkać wyjaśniając jak bardzo się cieszy, że odchodzi „ z tego Mordoru”. Myślałem, że to jest jednak jakaś prowokacja, byłem w szoku.
AM: – Ja tego tak nie oceniałam, może dlatego, że lepiej poznałam Jakiego, jeszcze z pracy w Ratuszu. Wiedziałam, że gdy Jaki gdzieś wyjeżdżał z WiK-u, Filipowski potajemnie przychodził do Ratusza. W dobrej wierze, żeby załatwić z miastem różne sprawy w tajemnicy przed prezesem. Bo Jaki był po prostu wrogiem Ratusza. Ale silnie umocowanym politycznie poprzez syna Patryka, prominentnego ziobrystę, więc był pewny swego.
SP: – WiK za czasów prezesa Jakiego w stosunku do władz miasta działał na dwóch poziomach: oficjalnym i operacyjnym. Dam przykład: Gdy pracowałem jeszcze w CWK, robiliśmy latem dużą imprezę dla dzieci. No i żeby jakoś uatrakcyjnić wydarzenie poprosiliśmy WiK, żeby udostępnili nam kurtyny wodne. Wiedziałem, że do Jakiego nie ma po co dzwonić, zadzwoniłem do wiceprezesa Filipowskiego. Oczywiście, nie ma problemu, zaraz te kurtyny nam dostarczą, za godzinę będzie wszystko pomontowane. Czekamy godzinę, dwie, kurtyn nie ma. I co się okazuje: prezes o tej obietnicy Filipowskiego się dowiedział i wydał całkowity zakaz udostępniania tego sprzętu.
– W imię czego?
SP: – Nie wiadomo. Nie i już.
AM: – A ja podejrzewam jaka była przyczyna. Jaki był uczulony w kwestiach swej decyzyjności, on uważał, że jak się będzie zgadzał na wszystko, przyniesie mu to ujmę jako omnipotentnemu prezesowi, za jakiego się miał. To dotyczyło najdrobniejszych nawet kwestii, choćby takich jak te zraszacze dla dzieci. W każdej takiej sprawie poprzez swój sprzeciw udowadniał sobie i innym swoją sprawczość.
SP: – Gdy przyszliśmy do firmy szybko się dowiedzieliśmy, że wcześniej, czyli przed nami na posiedzenia zarządu był regularnie serwowany catering za 1000 złotych, ciepłe dania, przekąski, Posiedzenia zarządu wyglądały tak, że prezes wydawał dyspozycje, wywoływani do odpowiedzi kierownicy wstawali i na stojąco meldowali, że wszystko jest ok. Było nie do pomyślenia, że ktoś poruszy temat jakichkolwiek trudności. Prezes oczekiwał tylko dobrych wiadomości. Gdy my przyszliśmy, skończył się catering, ale meldunki na stojąco pozostały. Wszystko zawsze było dobrze i w porządku. Na piętro zarządu mało kto miał prawo wejść, chyba, że wzywany z meldunkiem na posiedzenie. Byli tacy długoletni przedstawiciele kadry, którzy zapraszani do naszych gabinetów, mówili, że na tym piętrze są w ogóle pierwszy raz.
AM: – Tak było, zawsze się zastanawiałam, jak członkowie zarządu zarządzali poszczególnymi pionami nie mając osobistego kontaktu z ich kierownikami.
SP: – Załoga na początku traktowała nas z dystansem, nie mogli zrozumieć, że miasto, główny udziałowiec spółki wprowadza do zarządu nowych ludzi a stary prezes zostaje. Wiedzieli to, czego my jeszcze nie wiedzieliśmy – że to się nie może udać, że konflikt wisi w powietrzu.
AM: – Prezes zaczął nas traktować jako swoich podwładnych, uważał, że może nam wydawać polecenia. Nie przyjmował do wiadomości, że jesteśmy równoprawnymi członkami Zarządu. Jego większe kompetencje prezesa polegały jedynie na uprawnieniach związanych ze zwoływaniem posiedzeń zarządu.
Stacja Druga: Prezes po raz pierwszy spotkał się z odmową
– Rozumiem, że atmosfera gęstniała i zbierało się na burzę…
SP: – Jesienią 2021 z podległego mi działu zaczęły napływać skargi, na przykład od pracownicy, której zdaniem prezes przekazywał dwuznaczne sygnały. Jeśli ktoś zaprasza pracownicę do siedziby spółki, więcej – do swojego gabinetu na godzinę 20. żeby coś przeanalizować, to muszą się rodzić rozmaite podejrzenia, że jakaś czerwona linia zostaje przekroczona. Zwłaszcza, że dochodzą do tego telefony w rozmaitych godzinach, rano, wieczorem… Powiem szczerze, że wcześniej dochodziły do mnie podobne sygnały, ale dzieliłem je przez dziesięć. Co innego jednak coś tam słyszeć z drugiej ręki a co innego w bezpośredniej rozmowie. Żadnych twardych dowodów jednak nie było, umawialiśmy się ze skarżącymi, że generalnie będziemy obserwować temat. Atmosfera gęstniała, ludzie zaczynają nam powoli ufać, przekonując się, że nie jesteśmy „ludźmi prezesa”. Pojawiają się oskarżenia o mobbing. Tymczasem kończą się wakacje 2021 i zaczynamy się zajmować nowym regulaminem pracy, który de facto nie wprowadza żadnych rewolucyjnych zmian. Jest bardzo podobny do tego, który obowiązywał przed naszym przyjściem, czyli większość działów ma podlegać Agnieszce, mnie spora ich część, a Ireneusz Jaki bezpośrednio ma mieć pod sobą coś około 15 pracowników z 300 osobowej załogi WiKu.
AM.: – Co zresztą odpowiadało realiom, bo on w firmie nic nie robił, za nic, jego zdaniem, nie odpowiadał, niczego nie podpisywał. Prezes chciał mieć pod sobą kadry, dział IT i marketing. Zdziwił się bardzo, gdy się sprzeciwiliśmy. Po raz pierwszy spotkał się z odmową, ponieważ tu nikt nigdy wcześniej nie odważył się głosować inaczej niż prezes.
SP: – I po tym naszym spięciu wygląda na to, że współpracy nie będzie. Prezes zaczyna przeciwko nam ustawiać pracowników. Biuro Zarządu ma mu meldować z kim my się spotykamy, jakie podejmujemy tematy rozmów – program pełnej inwigilacji – nic jednak z tego nie wychodzi. Pracownicy obsługujący zarząd nie chcą być donosicielami.
AM: – Mało tego, puścił plotkę, że ja i Sebastian przygotowaliśmy listę pracowników do zwolnienia. Plotka się nakręca, trafia zresztą na podatny grunt: przyszła nowa miotła z Ratusza, będzie wymiatać. Jak obliczyłam zanim przyszliśmy do WiK, przez sześć i pół roku, zwalniano tu średnio ponad 2 osoby miesięcznie, czyli sporo. Można powiedzieć to była gigantyczna fluktuacja kadr. Nie licząc personalnych ruchów wewnątrz działów firmy. Ludzie co dwa dni potrafili zmieniać stanowiska pracy. Wyglądało to na metodę zarządzania poprzez strach.
SP: – Jaki chciał żebyśmy byli ciałem obcym w firmie. A nic tak nie jednoczy ludzi jak wspólny wróg. Tak się jednak nie stało. Rosnące zaufanie do naszej dwójki spowodowało zaostrzenie relacji między Jakim, a nami oraz niektórymi pracownikami, którzy nie chcieli być wykorzystywani do brudnych gier prezesa.
AM: – Kreował się na pracowniczego obrońcę, wiedział, że na pewno nie przekona wszystkich, ale chodziło o stworzenie pracowniczej grupy, która stanie w obronie siebie i jego. Ja o tym dowiedziałam się od pracowników. Przychodzili i wprost pytali: słyszałem, że pani chce mnie zwolnić, a ja na to, że pierwsze o czymś takim słyszę.
Stacja Trzecia: Załoga pisze list: niech prezes przestanie nas kopać
– Zbierało się na burzę, aż w końcu zagrzmiało.
SP: – Była połowa stycznia 2022, gdy pracownicy napisali do nas pismo w sprawie mobbingu. Bardzo zresztą łagodne w formie, choć już nie w treści. Można je podsumować tak: niech prezes przestanie nas kopać, a my będziemy z tego zadowoleni. Pismo ląduje na biurku moim i Agnieszki. Zawiera adnotację, by poinformować o wszystkim prezydenta miasta jako głównego udziałowca spółki. To był jasny sygnał, że pracownicy mają do nas i do prezydenta Wiśniewskiego zaufanie. Pracownicy opisują w nim przykłady poniżania i publicznego ośmieszania, które jest stosowane wobec nich od lat. Pismo pokazywało skalę determinacji części pracowników. Mieli już dość. No to poszliśmy z nim do prezydenta. Mimo, że pismo ma status anonimu jest dogłębną analizą wszystkiego co działo się w firmie przez ostatnich kilka lat. Są tam wątki obyczajowe, a przede wszystkim opisywane przykłady pracowniczego mobbingu. Z tego co wiem prezydent spotkał się z Ireneuszem Jakim i on przyznał się tylko do jednego wątku obyczajowego, czyli w sumie prywatnej sprawy, która nie rodzi jakichś znaczących skutków dla funkcjonowania firmy.
AM: – Natomiast w samej firmie pojawiła się plotka, że po spotkaniu prezesa Jakiego z prezydentem prezes dał mu dwa tygodnie na usunięcie nas ze spółki. Po dwóch tygodniach oczywiście nic się nie zmieniło, więc pojawiła się nowa plotka, że prezes daje prezydentowi czas do maja, żeby się nas pozbyć, „a w maju zobaczycie co tu się będzie działo”.;
SP: – Na całą spółkę słynne było powoływanie na wpływy polityczne jego syna Patryka. Prezes chodził po spółce i jak mu się coś nie podobało to publicznie powtarzał „będę musiał zadzwonić do Patryka”. Wszystkie te zachowania to jest – powoływanie się na wpływy polityczne, w lokalnych mediach, czy też w kontekście zawiadomień o możliwym mobbingu – na znajomości w inspekcji pracy powodowały przez lata funkcjonowanie w spółce tzw. „efektu mrożącego”. Ludzie mieli się prezesa bać.
– A Rada Nadzorcza spółki nie reaguje?
AM: – Reaguje, na posiedzeniu na początku kwietnia 2022 Rada Nadzorcza wzywa nas pojedynczo, by ustalić co się w WiK właściwie dzieje. Mnie pytają dlaczego na ważnych dokumentach firmowych nie ma podpisu prezesa, więc wyjaśniam, że nie ma, bo prezes niczego nie podpisuje. Rada była wtedy jeszcze mieszana, stary przewodniczący Łebek i nowi członkowie, więc opowiedziałam wszystko co wiedziałam o atmosferze i zwyczajach w spółce.
SP: – Potem wezwano prezesa, a po prezesie mnie. W tym czasie prezes piętro niżej mobbingował pracownicę. Więc informuję o tym Radę: wy tu sobie Państwo siedzicie a prezes piętro pod wami robi swoje. Anna Habzda, wówczas członek Rady Nadzorczej zaproponowała: w takim razie wezwijmy tę pracownicę tu do nas. Tak się też stało. Pracownica była strzępkiem nerwów, przerażona, ale wyrzuciła z siebie wszystko. Pani opowiedziała całą historię. Po tej radzie nadzorczej wiadomo było, że teraz już pójdzie na noże, zwłaszcza, że zaczęli się zgłaszać kolejni pracownicy, zdeterminowani aby radzie nadzorczej opowiedzieć prawdę. To był wierzchołek góry lodowej, ale dzięki tym pracownikom, ujrzał światło dzienne sposób funkcjonowania prezesa – jak jeden człowiek z pozycji swojego stanowiska przez wiele lat niszczy psychiczne pracowników.
AM; – Opowiem o reakcji na zapachy. Że prezes jest w budynku, pracownicy rozpoznawali po zapachu jego wody kolońskiej. Pracownicy wtedy zamykali się w pokojach, nikt nie wychodził na korytarz, żeby go czasem nie spotkać. Najważniejszym komunikatem dnia była informacja, że prezes jest już na terenie zakładu.
SP:- Kiedyś szedłem korytarzem z pracownicą, a ona pociąga nosem i mówi: czuję Jakiego, on tu przed chwilą był. Ludzie byli na niego do tego stopnia wyczuleni…
AM: – Po kwietniowej Radzie Nadzorczej Jaki się dowiaduje, że kolejni pracownicy chcą zeznawać przed radą. I już wie, że zbierają się nad nim czarne chmury. Zatrudnia kancelarię prawną i zleca im przegląd dokumentów, szukają na nas z Sebastianem jakichś haków, bo my dla niego jesteśmy wysłannikami Ratusza, ciałem obcym
Stacja Czwarta: Prezes szuka haków
– Znaleźli uchybienie w przetargu o dostawę prądu z Elektriem.
AM: – 27 maja 2022 prokurator z Opola otrzymuje na biurko zawiadomienie od prezesa Jakiego o możliwości popełnienia przez nas przestępstwa, polegającego na doprowadzeniu w spółce do straty znacznej wartości. Jeszcze tego samego dnia opolski prokurator wszczyna postępowanie, wyznacza Komendę Wojewódzką Policji do prowadzenia czynności i wydaje postanowienie o zatrzymaniu naszych rzeczy w biurze : komputerów, telefonów, dokumentów – wszystkiego. Dzień później rano policja jest już w WiK, by zarekwirować nasze rzeczy. Akurat trwała sesja Rady Miasta, gdy dostałam telefon, że muszę wracać, bo czeka na mnie policja. Potrzebowali dwa dni od pojawienia się doniesienia Jakiego, do zarekwirowania naszych rzeczy. Komputer stacjonarny, na którym miałam wszystko, oddali mi na drugi dzień, laptop, z którego praktycznie nie korzystałam, wraz ze służbowym telefonem oddali mi po roku. My z Sebastianem piszemy wtedy zawiadomienie, że Ireneusz Jaki też jest członkiem zarządu i jemu nikt żadnego komputera ani telefonu nie odebrał. 4 czerwca dociera do prokuratury nasze pismo, 9 czerwca prokuratura wydaje postanowienie o zatrzymaniu rzeczy Jakiego i dopiero 20 czerwca zjawia się w tej sprawie policja w WiK. Tym razem się już tak nie śpieszyli. Poza tym niczego Jakiemu nie zabierają, jedynie kopiują majle w sekretariacie.
SP: – Tak się składa, że równie szybko jak prokuratura i policja reagują również lokalne media. Ledwie zatrzymali nasze rzeczy i z automatu rozpoczyna się nagonka medialna organizowana przez wówczas pseudo publiczne media: TVP3 Opole i nto. Działania tych mediów są w pełni skoordynowane, a materiały tworzone w taki sposób, iż oba media naprzemiennie informują o ustaleniach drugiego z nich. Dzięki temu kolportują kłamliwe informacje na nasz temat ze zdwojoną siłą. I poprzez nas zaczyna się także otwarty atak medialny na Ratusz. Tak rozpoczyna się trwająca wiele miesięcy informacyjna krucjata pomówień przeciwko nam.
– W wielkim skrócie chodziło o to, że Elektrix, pośrednik w sprzedaży energii, wycofał się z umowy, bo ze względu na kryzys energetyczny i gwałtowny wzrost cen prądu nie był w stanie dostarczyć towaru po umówionych cenach…
AM: – W całym kraju wycofywali się też inni tego rodzaju pośrednicy, nie tylko Elektrix. W sytuacji gdy cena sprzedaży dla pośredników była dużo wyższa od ceny dla nas, obiorców, zgodnie z kodeksem spółek byli wręcz zobowiązani do rozwiązania takich umów, bo inaczej opowiadaliby za działanie na niekorzyść własnych podmiotów.
SP: – Jest grudzień 2021 roku, mamy największy kryzys energetyczny od 30 lat, Elektrix nas informuje: Nie jesteśmy w stanie dalej dostarczać wam energii.
– I jak na to zareagował prezes Jaki?
AM: – Nie zareagował, w ogóle w tym nie uczestniczył, w ogóle go wtedy to nie interesowało.
SP: – Zorientowaliśmy się, że w tej kryzysowej sytuacji Elektrix po prostu upadnie i jeśli będziemy się upierać przy wyegzekwowaniu kar umownych, jeśli się nie dogadamy, to nie dostaniemy nic albo jakiś ochłap po wielu latach od likwidatora tej spółki, bo najpewniej grozi jej bankructwo, co zresztą w pełni się potwierdziło. Wiedzieliśmy, że czas odgrywa tu wielką rolę, że w takiej sytuacji jak my jest kilkudziesięciu innych kontrahentów Elektriksu i pieniędzy może nie starczyć dla wszystkich. Ustaliliśmy, że Elektriksowi zaproponujemy w rozmowach ugodę za milion złotych. Czasu na reakcję było bardzo mało. Była zgoda na ugodę. Milion złotych trafił do WiKu.
AM: – W grudniu 2021 mieliśmy u nas spotkanie z przedstawicielami Elektriksu. Sebastiana wtedy nie było, rozmawiałam z nimi tylko ja. Szłam na to spotkanie z nastawieniem, że trzeba ich do dostaw zmusić, że absolutnie nie zgadzamy się na zerwanie umowy. Ale oni uświadomili nas, że nie ma o czym mówić, bo im jako pośrednikom nikt energii nie chce teraz sprzedać. Nie zmusimy ich do dostawy czegoś, czego sami nie mają. A jeśli się nie dogadamy, kary umowne wytną ich z rynku i nawet na tę ugodę nie zarobią. Poza tym mamy końcówkę 2021 roku, obowiązują ustawy covidowe, które powodują, że ja nawet tych kar nie mogę w tej sytuacji im potrącić z wzajemnych zobowiązań. A ugoda to już jest coś innego. Po analizie uznaliśmy, że ugoda jest jedynym sensownym i korzystnym dla spółki wyjściem z tej sytuacji.
– A skąd na dokumencie akceptującym ugodę wziął się podpis prezesa Jakiego?
AM:- Jak już wspomniałam on w ogóle się tym nie interesował, nie odbierał od nas maili. Dziewczyny z sekretariatu miały polecenie, by maile mu drukować. On co chciał to przyswajał, co nie chciał to nie. Zawsze się mógł wytłumaczyć, że czegoś nie przeczytał, nie zna sprawy. Prezes dłuższy czas w ogóle nie zwoływał posiedzeń zarządu, tymczasem zbliżał się koniec roku, sprawy się nawarstwiały, trzeba było przygotować jakiś plan inwestycyjny, biznesplany na rok przyszły. Zarząd musi podjąć stosowne uchwały. Pisemnie prosimy go o zwołanie posiedzenia, on nam odpowiada, że ma 7 dni na podjęcie decyzji, czy w ogóle zarząd zwołać. No to my przedstawiamy mu opinię prawną, że te siedem dni nie jest dla niego na zastanowienie, ale czas, w którym musi zwołać zarząd. On go w końcu i tak nie zwołuje, więc my, jako dwoje członków zarządu wyznaczamy termin posiedzenia. Na tym posiedzeniu przedstawiliśmy informację o propozycji ugody z Elektriksem: zgadzamy się na milion, ale gdyby trzeba było z tego pułapu zejść, jesteśmy w stanie zatrzymać się na minimum 400 tysiącach. I pod taką decyzją zarządu prezes Jaki się wraz z nami podpisał.
SP: – Rutynowo zarząd firmy spotykał się cztery razy w miesiącu, tymczasem gdy w WiK zagęszczają się sprawy bywało, że w miesiącu nie było żadnego spotkania zarządu. My się z prezesem w ogóle nie widywaliśmy, on wpadał do firmy na 2 godziny, zjadał orzeszki, wypijał kawę i znikał.
– Skoro podpisał decyzję o ugodzie, no to dlaczego prokuratura przyjęła tezę, że prezes Jaki o niczym nie wiedział?
AM: – Ja panu powiem więcej, podczas przesłuchania w prokuraturze w Świdnicy, gdzie z Opola przeniesiono śledztwo w naszej sprawie, to prokurator przekonywał mnie, że Jaki o niczym nie wiedział, mimo, że informowałam go, że jest protokół z posiedzenia zarządu z jego podpisem. „Nie wiedział, nie wiedział”, powtarzał bez przerwy jak mantrę prokurator. Miałam wrażenie, że nie przesłuchuje mnie śledczy, który chce dotrzeć do prawdy, a adwokat prezesa Jakiego.
Stacja Piąta: Życie z piętnem oszustów
– Sprawa trafia do prokuratury, jest stres?
SP: – A wie pan, że na początku nie ma stresu . Wiemy, że sprawa jest czysta. W porządku, zeznamy przed prokuratorem co i dlaczego, wyjaśnimy. Pokażemy dokumentację i po sprawie. Ogarniemy temat. Przecież nic nagannego nie zrobiliśmy. Ale mieliśmy dobrego prawnika, mecenasa Sławomira Wojciechowskiego, który kiedyś pracował w prokuraturze i on nas od razu naprostował: Słuchajcie gdy pojedziecie do tej Świdnicy ten prokurator was tam od razu zawiesi w czynnościach. Mecenas od razu wyczuł, że sprawa jest szyta. Gdy nam o tym mówił, byłem w szoku. I tak się stało, połączyli kropki: zerwana umowa na dostawę prądu, ugoda na pieniądze niższe niż kary umowne, my je negocjowaliśmy, znaczy my jesteśmy winni.
AM: – 7 września 2022 roku prokurator przedstawił nam zarzuty, jak powiedział na podstawie zeznań świadków. Potem kazał nam wyjść i poczekać, po czym wezwał nas na powrót i zawiesił w czynnościach. Mecenas Wojciechowski trafił w sedno.
SP: – Pojechaliśmy do Świdnicy, po to, żeby nas zawieszono. Wyjechaliśmy z Opola jako wiceprezesi, wróciliśmy jako bezrobotni, z zakazem wstępu do firmy.
AM: – Z zakazem kontaktu z pracownikami i kontaktów ze sobą, choć przecież mieliśmy tego samego obrońcę. Oczywiście wróciliśmy razem samochodem, no bo tak też przyjechaliśmy. Byłam w takim szoku, że w ogóle nie pamiętam tej drugiej części dnia.
SP: – To był dramat nasz i paraliż decyzyjny w firmie, bo w zarządzie oprócz Ireneusza Jakiego zostaje Paweł Kawecki, który pracował dopiero od miesiąca, poznawał spółkę. Ale o to moim zdaniem chodziło Jakiemu, żeby oczyścić sobie przedpole i pozbyć się Paronia i Maślak.
- – Tego dnia wieczorem mąż zawiózł mnie do lekarza. Na drugi dzień przyszłam do firmy, żeby się rozliczyć, oddać kluczyki od służbowego auta, zdać stanowisko pracy, klucz do sejfu.
SP: – Ja kolejny dzień spędziłem w szpitalu na Katowickiej. Ostro skoczyło mi ciśnienie. Zostaję z dnia na dzień bez pracy, z medialnym piętnem przestępcy, któremu grozi 10 lat więzienia. Z pytaniem co dalej. Perspektywa otrzymania nowej pracy z „paskiem na oczach” nie jest wysoka…. Człowiek w takim momencie w życiu ma dużo tłoczących się do głowy myśli.
– Jesteście bez roboty, jak się w tym znaleźliście?
AM: – Ja na lekach, dramat. Ale i tak byłam w lepszej sytuacji niż Sebastian. Pod koniec października zadzwonił do mnie prezes Kawecki z propozycją powrotu do firmy na stanowisko pełnomocnika do spraw modernizacji oczyszczalni. Inwestycja była na finiszu, jednak trudności jak to zawsze przy końcówce realizacji się piętrzyły, a ja zajmowałam się tą inwestycją od miesięcy. To mi przywróciło w jakimś tam stopniu spokój ducha, no i było z czego płacić rachunki. Mam troje dzieci, jedno na studiach, mąż prowadzi działalność, do której w PiS-owskim Polskim Ładzie w zasadzie dopłacamy, spłacamy kredyt. Teoretycznie mogłam znaleźć jakąś pracę, ale kto mnie zatrudni gdy powiem, że jestem zawieszona i mam zarzuty prokuratorskie o spowodowanie w firmie „szkody wielkich rozmiarów”.
SP:- Nie mogłem zebrać myśli, minęło kilka tygodni zanim doszło do mnie w jakiej sytuacji się znalazłem. Wie pan, jeśli człowiek wie, że coś przeskrobał i właśnie ponosi tego konsekwencje, to jakoś łatwiej jest żyć z taką świadomością. Ale jeśli człowiek nie zrobił nic złego, odwrotnie, uratował firmę od pewnej straty, a prokuratura stawia mu zarzuty, wywalają go bez dania racji z roboty, to nie jest łatwo z czymś takim się pogodzić. Przy czym zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy ofiarami ojca wpływowego polityka obozu władzy i nie wiadomo jak się to dla nas skończy. Poza tym Opole to małe w sumie miasto. Wielu ludzi mnie zna, choć ja ich nie. Gdy szedłem do sklepu, na ulicy widziałem po spojrzeniach, że mam dla nich pasek na oczach. Tak mnie postrzegali. Żyliśmy z piętnem oszustów i do tego ze świadomością, że możemy tak wisieć na pętli zarzutów miesiącami. Bo przecież doskonale wszyscy wiedzieli, że nie chodziło o to, by sprawa trafiła do sądu, gdzie moglibyśmy dochodzić sprawiedliwości. Chodziło o to, by te paski na oczach nie zniknęły nam z twarzy jak najdłużej się da.
Stacja Szósta: Prokurator rozważa areszt i włącza się taśmociąg medialny
– A prokurator nie odpuszczał.
SP: – No nie, stworzył listę nazwisk, osób z którymi nie mogliśmy się kontaktować. Zapomniał tam o kimś by go na te listę wpisać, a gdy doniesiono mu, że się z tym kimś kontaktowaliśmy, zaczął nas straszyć, że widocznie środki wolnościowe są dla nas niewystarczające. Oskarżał nas, że nie przewidzieliśmy kryzysu energetycznego, próbował udowodnić nam zmowę z przedstawicielami Elektriksu, badali czy czasem wspólnie gdzieś nie logowały się nasze i Elektriksu telefony. Zarzuty wobec nas się rozkręcały, czuliśmy, że próbują się do nas dobrać z każdej możliwej strony.
AM: – Sebastian tego nie powiedział, ale miał taki okres, że po tych prokuratorskich groźbach o aresztowaniu, codziennie o szóstej czekał ubrany, na wypadek gdyby po niego przyszli. Ja sobie powiedziałam, a w życiu, jak chcą mnie zabrać, to niech mnie zabierają w nocnej koszuli. Prawdziwy problem miałam z moimi nastoletnimi córkami, miały wtedy po czternaście lat. Bo ten cały horror był nie tylko nasz, ale też naszych rodzin. Uprzedziłam je: dziewczynki, musicie się przygotować na to, że mogą po mamę przyjść i ją zamknąć w areszcie. Przyjęły to milcząco, nawet miałam nadzieję, że obojętnie. Ale gdy 15 października 2023 po wyborach jedna z córek przytuliła się do mnie z płaczem mówiąc: mamo może teraz już cię nie zamkną, zrozumiałam, że ta ich obojętność to była tylko maska skrywająca wielki stres w jakim żyły.
SP: – W ślad za prokuratorskimi zarzutami szły kanonady z lokalnych i nie tylko mediów. TVP 1 poświęciła nam nawet czas w prime time robiąc z nas aferzystów w interwencyjnym programie ALARM. Sprawa stała się viralowa i w bardzo krótkim czasie mogliśmy się doliczyć ponad 300 artykułów i wzmianek, w których tematem były opolskie wodociągi i nasze osoby.
AM: – W tym ALARMIE były nawet sceny fabularyzowane, gdy jakaś kobieta z długimi włosami , i to miałam być ja, podpisywała na wizji jakieś dokumenty, chodziło im o to, by podkręcić dramaturgię preparowanych oskarżeń.
SP : – Byliśmy przedstawiani w „publicznych mediach” już jako osoby winne, wręcz skazane. Tu w Opolu bardzo byli aktywni na tym polu redaktorzy Tomasz Kapica, ówczesny zastępca redaktora naczelnego nto. Drugim specem do specjalnych poruczeń, tym razem w TVP 3 Opole, był redaktor Tomasz Gdula. W nto Kapica pisał dla przykładu, że mobbingowaliśmy pracowników. Tak się złożyło, że cytował protokół komisji powołanej przez prezesa Jakiego, którego nie widzieliśmy na oczy. My nie widzieliśmy choć nas dotyczył, a w gazecie był już gotowy tekst na ten temat. Tak ten taśmociąg medialno-propagandowy funkcjonował.
AM: – Dowiedziałam się mediów, że przegrałam z pracownikiem proces o mobbing, choć nigdy takiego procesu nie było. Pisali o nas, że podejrzewani jesteśmy o dawanie łapówek pracownikom, którzy zeznawali na naszą korzyść. Jaki nic nie wygrał na tym, że nas odsunął, bo załoga nie stanęła po jego stronie, o czym świadczą pisma podpisane przez prawie całą kadrę kierowniczą i związki zawodowe.
Stacja Siódma: PiS przegrywa wybory, prokurator kieruje zarzuty do sądu
– No i przychodzi 15 października 2023, wraca nadzieja?
SP: – Mecenas Wojciechowski znów miał rację, gdy powiedział : oni teraz szybko wypchną waszą sprawę do sądu. Tak też się stało. Ucieszyliśmy się, bo sąd dawał nam nadzieję na sprawiedliwość, szanse na oczyszczenie się z absurdalnych zarzutów, na wyjście ze stanu zawieszenia.
AM:- Wcześniej jeszcze prezes Jaki mnożył oskarżenia, pojawiły się zarzuty, że jest szykanowany przez Radę Nadzorczą. Pojawiają się też inne nowe wątki, po wyborach prokurator dzieli je na kilka spraw. Nasz obrońca przyjrzał się im i mówi, te są do umorzenia, wasza pójdzie do sądu. Znowu trafił w dziesiątkę. A co do nadziei, o którą pan pyta, najpierw pojawiła się kolejna obawa, że proces będzie się ślimaczyć, nie wiadomo kiedy ruszy. Te nasze lęki były nieuzasadnione. Sprawa odbywała się dobrym tempie, po dwie wokandy miesięcznie. Sędzia był dobrze zorientowany w sprawie, widać było, że dokładnie przeanalizował akta.
SP: Biegły powołany do naszej sprawy przez prokuratora sporządził opinię prawną w rok po przedstawieniu nam zarzutów, czyli prokurator oskarżał nas o coś, do czego opinie biegłego otrzymał po kilkunastu miesiącach. Zresztą ten biegły znany jest z potwierdzeń prokuratorskich tez, udowodniliśmy, że nie zna się na rynku energii, który opiniuje, nie zna się na procedurach przetargowych co sam wprost przyznał. Warto zresztą zatrzymać się na chwilę przy naszych zarzutach: Pierwszy to taki, że nie wybraliśmy droższej oferty. Drugi to taki, że nie przewidzieliśmy kryzysu na rynku energii, którego nikt przecież nie przewidział. Że nie przystosowaliśmy regulaminu przetargu do sytuacji panującej na rynku, a przetarg na dostawę energii rozpisany został tydzień po tym, gdy weszliśmy do spółki. Miałem dużo czasu, więc przygotowałem wysokiemu sądowi specjalną prezencję, gdzie dokument po dokumencie wyjaśniałem na czym polegała nasza robota, która nie ma nic wspólnego z tymi zarzutami. Gdy przychodzili świadkowie, którzy znają się, na rynku energii wszyscy mówili wprost- oni tu nie widzą żadnego tematu dla sądu. Z Elektriksem ugody po zerwaniu kontraktów na dostawę energii podpisało około 40 różnych podmiotów, oprócz nas nikt nie dostał za to karnych zarzutów. Dlaczego – bo tylko u nas prezesem był Ireneusz Jaki. Sprawa jest stricte polityczna, zastosowano wobec nas system powiązań polityczno- medialnych. Na szczęście są jeszcze wolne sądy i sąd nas uniewinnił. Ja cały czas to powtarzam: na własnej skórze się przekonaliśmy jak ważne w demokratycznym kraju są wolne sądy i wolne media. Pierwsza jaskółka nadziei to było zniesienie nam nadzoru policyjnego, już nie musieliśmy raz w miesiącu meldować się na komendzie. No a potem nastąpiło latem 2024 nasze odwieszenie, po pół roku sprawy mogliśmy wrócić do pracy od września na dawne stanowiska. No i na końcu nadszedł wyrok, niewinni! Czekaliśmy blisko 3 lata aby udowodnić swoją niewinność od tych absurdalnych zarzutów.
AM: – Trzeba jeszcze podkreślić, że ta nasza sprawa ewoluowała. Zaczęła się w interesie tylko jednego człowieka- Ireneusza Jakiego, a potem staliśmy się narzędziem, którym można było politycznie uderzyć w prezydenta Wiśniewskiego.
SP: – Tak, także prezydent i członkowie Rady Nadzorczej, który podejmowali próby odwołania i zawieszenia prezesa, co wobec zawiłych relacji z jednym z udziałowców było praktycznie niemożliwe, zostali narażeni na szereg absurdalnych zarzutów ze strony byłego prezesa i w konsekwencji na kontakt z organami ścigania…
Stacja Ósma: Wiceprezesi czują się jak bohaterowie Kafki
– Jesteście Państwo pewni, że to już koniec?
AM: – Wyrok jest nieprawomocny, ale emocje odpuściły.
SP: – Cały czas jest jeszcze sprawa mobbingu. Od niej wszystko się zaczęło, Co prawda prokuratura umorzyła to postępowanie, ale pracownicy się odwołują. Bo tłumaczenie prokuratorki, że ludzie nie są dostatecznie emocjonalnie wytrzymali, jest kuriozalne. Myślę, że do końca z tego horroru nigdy się nie otrząśniemy. O czym świadczy nasza rozmowa – otwieram szufladę pamięci i wszystko dokładnie wraca. Czuję, że system nam wyrządził krzywdę, i psychiczną i materialną. Zarzuty jakie otrzymaliśmy nie mające pokrycia w faktach były urągające zdrowemu rozsądkowi i logice. Rozpętano w ten sposób polityczno–medialną nagonkę skierowaną przeciwko nam z wykorzystaniem aparatu naszego państwa. Całość tych działań była tylko i wyłącznie motywowana zemstą jednego człowieka. Czułem, że jeśli po wyborach październikowych władza się nie zmieni, nic nie zmieni się też w naszej sprawie. To jest straszne, ale tak jest w Polsce. Byliśmy jak bohaterowie z dramatu Kafki, w którym system mielił nas bezwzględnie i właściwie bezkarnie.