Eurowybory – Polska wychodzi z nich wzmocniona
Paradoksalnie okazało się, że sondaże TV Republika prezentowane w niedzielny wieczór wyborczy były bliższe prawdy niż sondaże IPSOS pokazywane w innych telewizjach. Koniec końców okazało się, że owszem, KO wygrała wybory z PiS po raz pierwszy od 10 lat, tyle że z przewagą niespełna 1 procenta. Walor tej różnicy jest głównie taki, że wreszcie prezes Kaczyński nie mógł ogłosić, że wygrał kolejne wybory.
Przewagi największej partii rządzącej i opozycyjnej w poszczególnych regionach właściwie nie zmieniły się od czasów wyborów parlamentarnych, choć porównywanie jednych i drugich nie jest do końca uprawnione. To są zupełnie inne wybory i można powiedzieć ich metoda liczenia jest jeszcze bardziej nieczytelna i skomplikowana dla przeciętnego wyborcy niż ta d’Hondta. Tak, że nie sposób, by ją zrozumiał szary zjadacz chleba.
Wyniki polskich eurowyborów trzeba rozpatrywać na dwóch płaszczyznach, pierwsza jest na nasz domowy użytek. Po pierwsze, w Koalicji 15 października wyraźnie wzmocnił się jej lider, co paradoksalnie wcale dla koalicji niekoniecznie jest atutem. Rodzi to bowiem pokusy zmiany aliansów. Ofertę PSL już przedstawił PiS konfabulując, że Tusk pożera współkoalicjantów, choć przecież to nie kwestia woli Tuska a wyborców. I z niej trzeba wyciągać dziś lekcję. Rzeczywiście, wygląda na to, że połowa elektoratu Trzeciej Drogi przeszła do KO. Pytanie dlaczego. Otóż pierwsza odpowiedź jaka się nasuwa dotyczy potrzeby rozliczeń poprzedników, wokół której wątpliwości co do sensu w eurokampanii zaczął sygnalizować marszałek Hołownia, który zdecydował się postawić na taktykę koncyliacyjności. Elektorat 15 października wyraźnie pokazał, że oczekuje rozliczenia nadużyć poprzedniej władzy do spodu. Przypomniał, że był to jeden z ważnych elementów, dla których tak a nie inaczej głosował w wyborach parlamentarnych: na zasadniczą zmianę kursu Polski. W tym kontekście oferta PiS wobec PSL, gdyby została przyjęta, okazałaby się ostatnim gwoździem do trumny. Wyniki wyborcze pokazały, jak słusznie zauważyli obserwatorzy naszej sceny politycznej, że Kaczyński w istotny sposób zaminował państwo, co jednoznacznie prowadzi do wniosku, że w jego rozminowywaniu nie należy ustawać, a odwrotnie, konsekwentnie przyspieszać.
A to oznaczać może jedno: przegrani z „listą gończą” PiS do Europarlamentu, najdalej w połowie tej eurokandencji mogą z dużym prawdopodobieństwem liczyć na zwolnione dla nich miejsca.
Co do trumny, doniesienia o niej w kontekście Trzeciej Drogi i Lewicy są mocno przesadzone. Naiwnością byłoby sądzić, że wzmocnienie KO w koalicji rządzącej doprowadzi tam do jakichś znaczących przetasowań, może być nawet odwrotnie, bo słabszy jej partnerzy są KO tak samo potrzebni jak ona im. Poza tym już, na razie w kręgach PSL, odzywają się krytycy dotychczasowego przywództwa upatrując słaby eurowynik partii w fakcie zbytniego podporządkowania planom Tuska. Premier pokaże teraz, że koalicja powstała na dobre i na złe, zwłaszcza, że już nieraz w tym rozdaniu udowodnił, że potrafi się posunąć.
Tak naprawdę Koalicja 15 Października jako całość potwierdziła w tych wyborach polityczny prymat , a opozycja wyjąwszy Konfederację, co najwyżej, że zmniejszyla kąt równi pochyłej, po której od 15 października się zsuwa. Nawet ewentualny polityczny sojusz z trzecim ugrupowaniem tych eurowyborów PiS-owi nie przyniósłby sukcesu zwycięstwa i dzisiejsze gdybanie prezesa Kaczyńskiego, że to jest dobry prognostyk przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi to typowo życzeniowe gadanie, mocno na wyrost.
Drugi aspekt, europejski, również wymyka się prostym schematom. Jak przewidywały przedwyborcze eurosondaże, partie populistyczne Europy, w tym jawnie proputinowskie i eurosceptyczne – zwiększyły w Europarlamencie swój stan posiadania. Do tego stopnia, że wywołały spory kryzys polityczny we własnych krajach. Na przykład zwycięstwo Frontu Narodowego we Francji, które kończy się tam przedterminowymi wyborami. Prezydent Macron liczy bowiem, że w nowym parlamentarnym rozdaniu Francuzi zdecydują inaczej, choć może z tym być różnie, jeśli prawdą są doniesienia obserwatorów francuskiej sceny politycznej, że tamtejsi wyborcy potraktowali to głosowanie jak referendum nie przeciwko dotychczasowej wizji Europy lecz przeciwko polityce prezydenta.
Tak, nacjonaliści, partie populistyczne czy antyunijne rosną w Europie w siłę, jednak władze w Europarlamencie, wszystko na to wskazuje, utrzyma Europejska Partia Ludowa i jej socjalistyczni i liberalni współkoalicjanci, wcale nie tak bardzo osłabieni, jako mogłyby, o tym świadczyć wyniki we Francji, Włoszech, Hiszpanii czy Niemczech, gdzie drugi rezultat zdobyła ultraprawicowa AfD. Również zapowiedzi głębszych sojuszów wypowiadane z prawej strony prawdopodobnie okażą się mało znaczącym straszakiem. Po prostu niektóre cohabitation trudno sobie wyobrazić, jak na przykład współpracę PiS i AfD. Trudno wskazać bowiem jakąś wizję wspólnej Europy, która mogłaby ich połączyć, choć trudno to nie to samo co niemożliwe.
Osłabienie ugrupowań głównego nurtu Zjednoczonej Europy, które jest faktem, wzmacnia pozycję Donalda Tuska. I on to na pewno dla dobra Polski wykorzysta. Nie miejmy złudzeń – to w gronie przywódców europejskich państw zapadają zasadnicze decyzje w sprawi kierunków polityki Unii Europejskiej, Europarlament je zatwierdza a Komisja Europejska realizuje. Taka jest kolejność europejskiego dziobania. W tym pierwszym gronie rola Tuska, który wychodzi po tych eurowyborach wzmocniony będzie rosła. Jego europejskie doświadczenie będzie procentowało, pozycja Polski w Unii się wzmocni. W Europarlamencie tzw. główny nurt zachowuje większość, podobnie jak wpływy w Komisji Europejskiej. Wszystkie narzędzia po tych eurowyborach pozostały w tych samych rękach. Choć oczywiście nie sposób, by widoczny skręt Europejczyków na prawo pozostał bez reakcji, gdy idzie o modelowanie unijnej polityki na najbliższe lata.
Ryszard Rudnik