Gdy zwyciężymy… Rozmowa o wystawie „Twarze Ukrainy”

Kateryna Senchenko to ukraińska dziennikarka, fotografka i kreatywna dyrektorka z Kijowa. Chroniąc się przed ostrzałami rakietowymi przyjechała do Opola. Jak sama mówi została stworzona, aby opowiadać historie. I wie na pewno, czego chce. Żeby jej historie zostały usłyszane. Do 25 sierpnia w Rynku można oglądać wyjątkową wystawę fotografii „Twarze Ukrainy.

Pierwszy raz przyjechałaś do Opola w 2015 roku na studia. Dlaczego wybrałaś akurat nasze miasto?
Kateryna Senchenko (na zdjęciu druga od lewej): Koleżanka zastanawiała się nad zagraniczną uczelnią. Zapytała mnie, czy nie mam znajomych, którzy studiują na terenie Unii Europejskiej. A akurat moja przyjaciółka uczyła się w Opolu. Długo z nią rozmawiałam. Koniec końców, koleżanka dla której zbierałam te informacje nie zdecydowała się na wyjazd, a ja z kolei złapałam bakcyla. Wcześniej nigdy o tym nie myślałam! To był zbieg okoliczności, bo okazało się, że w Opolu mogę dokończyć swoje studia magisterskie. I pomyślałam, że to świetny pomysł. Po przyjeździe pierwsze miesiące były ciężkie, bo mimo, że pół roku wcześniej zaczęłam uczyć się języka polskiego, to w praktyce okazało się, że to za mało. Ale w końcu się udało. Bardzo polubiłam Polaków, nigdy nie odczułam, że jestem obca. Zawsze mogłam liczyć na wsparcie moich kolegów. Te przyjaźnie zostały do dzisiaj.

W tym czasie rozwinęłaś się też jako fotograf.
– Fotografowanie to moja pasja. Kiedyś była moda na kupowanie dużych aparatów typu Nikon, czy Canon. I nagle wszyscy zaczęli robić profesjonalne zdjęcia (śmiech). To były też początki mediów społecznościowych. W tamtym czasie nie było mnie stać na taki aparat, ale mieli je moi znajomi. Zawsze prosili, żebym robiła im zdjęcia. To była dla mnie wielka przyjemność. I przy okazji okazało się, że całkiem fajnie mi to wychodzi. Jak byłam już w Opolu, to wzięłam udział w projekcie, w którym fotografowałam Ukraińców, którzy przyjechali tutaj i stąd wyruszali w podróż po Europie. To była dla mnie dobra praktyka. I w końcu kupiłam własny sprzęt. Zapisałam się też na kurs fotograficzny. Zaczęłam robić bardzo dużo portretowych zdjęć. I od tej pory aparat jest zawsze przy mnie.

Po studniach wróciłaś do Kijowa. Jak wtedy wyglądało tam życie?
– To było najlepsze życie jakie może sobie wymarzyć młody człowiek. Kijów jest bardzo rozwiniętym miastem pod wieloma względami. Np. pod względem cyfrowym nie musieliśmy nosić przy sobie żadnych dokumentów, bo wszystko było w aplikacji, umówienie wizyty u specjalisty, czy notariusza także było możliwe z poziomu telefonu. I z każdym rokiem było coraz lepiej. Kijów to bardzo europejskie miasto. Z wieloma teatrami, muzeami, co chwilę odbywały się wielkie koncerty, multimedialne wydarzenia i wystawy. Całe mnóstwo! Nie sposób nawet zliczyć. Do tego był bardzo międzynarodowy. Mogłaś znaleźć tam restauracje wszystkich kultur świata, czy nawet native speaker’a każdego języka. Kijów to także miasto bardzo tolerancyjne. Nikogo nie interesuje twoja orientacja seksualna, jak się ubierasz, czy jak wyglądasz. Można było czuć się bardzo bezpiecznie. W ogóle Ukraina jest bardzo tolerancyjna, to naprawdę wolny kraj. I to chyba najbardziej denerwowało naszego sąsiada…

Skoro nawiązałaś już do Rosji… Czy byliście przygotowani na to co może nastąpić?
– Nikt w to nie wierzył! Ja, moi znajomi nie mogliśmy sobie nawet wyobrazić, że coś takiego jest w ogóle możliwe w XXI wieku! No bo jak to jest możliwe?! Wszyscy mówili, że w naszych czasach najskuteczniejszą wojną jest wojna informacyjna. I że te wszystkie informacje są tak naprawdę jej częścią. Mają zdestabilizować sytuację w Ukrainie. Mówiono, że mamy się nie bać i najlepsze co możemy zrobić, to spokojnie żyć dalej, pracować i płacić podatki. I dokładnie to robiliśmy do 24 lutego 2022 roku.

Wtedy wybuchła wojna. Jak pamiętasz ten dzień?
– Nie zapomnę go do końca życia. O 5 rano obudziła mnie współlokatorka. Stała przede mną i cała drżała. Powiedziała, że właśnie zaczęła się wojna. Ubrałyśmy się, nasz współlokator zrobił kawę i zaczęliśmy się pakować. Zabrałam dokumenty, ciepły sweter, buty do biegania i aparat. I tyle. I to był taki moment, kiedy zdajesz sobie sprawę jak niewiele jest ci potrzebne do życia. Uciekliśmy na wieś do rodziców mojej współlokatorki. Myśleliśmy, że tam będzie bezpieczniej. Ale ta wioska była na granicy z Białorusią i już następnego dnia zaczęły się alarmy. Chowaliśmy się do piwnicy. Wtedy napisał do mnie przyjaciel, że może mnie zabrać do granicy z Polską. Ja w ogóle nie planowałam przyjeżdżać do Polski, ale gdy pojawiła się ta możliwości, wiedziałam, że muszę z niej skorzystać. I znowu przypadek zdecydował o moim życiu. Znalazłam się w Opolu, u przyjaciół ze studenckich lat…

Tym razem jednak w zupełnie innych okolicznościach.
Niestety. Granicę z Polską przekraczaliśmy na piechotę. Staliśmy tam z 5-6 godzin. Było tak bardzo zimno, minusowe temperatury. Nie spaliśmy kilka dni, bo przecież w koło wybuchy, a my cały czas w gotowości, w ubraniach. Byłam bardzo zmęczona. Gdy przyjechał po mnie mój przyjaciel, bez słowa przytuliliśmy się i zaczęliśmy razem płakać. Jak tylko się wyspałam, wiedziałam, że muszę działać. Od razu zgłosiłam się do Miejskiego Centrum Pomocy Uchodźcom w Opolu. Poznałam tam ludzi z ogromną potrzebą pomocy Ukraińcom. Jeździłam z harcerzami na granicę jako tłumacz. Współpracowałam także z ONZ. To było dla mnie bardzo ważne, że mogę pomagać Polakom i Ukraińcom jednocześnie. Z grupką Ukraińców chcieliśmy zrobić coś dobrego dla naszych rodaków przebywających w Opolu i tak powstał cykl spotkań o nazwie Vechornyci. Do teraz, co wtorek o godz. 18.00 w kawiarni społecznej OPO gromadzą się Polacy i Ukraińcy, którzy chcą choć na chwilę oderwać się od brutalnej rzeczywistości, pobyć razem, wzajemnie się wspierać.

Czyli opolanie zdali egzamin z empatii?
Brakuje mi słów, żeby wyrazić całą wdzięczność jaką do Was czuję. Do opolan i w ogóle wszystkich Polaków. Od samego początku czułam Wasze wsparcie. To było takie wrażenie, jakby każdy z was był naszym bliskim krewnym. Przeżywacie to razem z nami i wspieracie na tyle na ile możecie. To jest nie do opisania. Nie spodziewałam się tego. Wiele razy płakałam, bo odczuwałam taką wdzięczność, że nie było słów, leciały tylko łzy.

A dzięki Tobie powstał wyjątkowy projekt. Fotografowałaś i opisywałaś historie Ukraińców, którzy uciekli przed wojną do naszego miasta.
Wystawa powstała z inicjatywy Miasta Opola. Od razu wiedziałam, że to piękny pomysł i z chęcią wzięłam w nim udział. Moje fotografie pokazują, że tragedia dotknęła ludzi takich jak my, zwykłych, niewinnych. W pewnych kwestiach wszyscy jesteśmy do siebie podobni, bo przecież każdy chce mieć spokojne życie, robić to co lubi, mieć pewność, że jutro nadal będzie wiódł swoje życie, nadal będzie mieć rodzinę, przyjaciół, dom. Ale wiesz, że sama jestem zaskoczona wynikiem tego projektu? Bo jak pewnie każdy z nas, na początku myślałam, że do Polski przyjechały matki z dziećmi i ludzie starsi, po prostu. Ale, gdy spotykałam się z bohaterami projektu, wchodziłam w ich życie, to okazało się, że jest coś więcej, że są to bardzo ciekawe osoby, z pasją, z wyjątkowymi talentami i tak naprawdę każdy jest inny! Każdy ma własną unikalną historię i mógłby napisać o sobie książkę. Mamy naukowców, sportowców, artystów, czy niezwyciężone matki. Każda z tych rozmów była niesamowicie ciekawa. Jestem bardzo dumna z moich rodaków. Czyli widzisz, na końcu okazało się, że to nie jest projekt o tym, że wszyscy jesteśmy tacy sami, ale że przy tym co nas wszystkich łączy, każdy z nas jest unikalny.

Obecnie przebywasz w Kijowie. Jak w tej chwili wygląda wasza codzienność?
– Staramy się przyzwyczaić do nowych warunków. Wojna trwa, czujemy to każdego dnia. Codziennie mamy alarmy przeciwlotnicze, najczęściej w nocy. Chowamy się wtedy w przedpokoju czy łazience. Czasami nawet w Kijowie zdarzają się ostrzały, ale najgorzej jest w Charkowie, Mikołajowie czy Melitopolu. Wschód i południe Ukrainy cierpi każdego dnia. Nie ma już u nas normalnego życia. Wojna się nie skończyła. Niektórym może się tak wydawać, bo zaczynają pracować kawiarnie, restauracje, możemy uprawiać sporty. Ale to są tylko detale normalnego życia. Sytuacja zmusiła nas, aby dostosować się do tych warunków. Jak tego nie zrobisz, to zwariujesz. Naród Ukraiński jest bardzo zjednoczony. Działamy w wolontariatach pomagając mieszkańcom wsi uporządkować ich ziemie po okupacji. Ostatnio byliśmy w rejonie Czernihowa. To nasz wkład w odbudowę kraju, bo mamy poczucie, że samo dawanie części pensji dla wojska nie wystarczy.

Co zamierzasz teraz robić?
– Mój chłopak jest Ukraińcem, ale już od 30 lat mieszka w Izraelu. Jak tylko zaczęła się wojna od razu kazał mi do siebie przyjechać. Jednak tyle różnych rzeczy wydarzyło się po drodze, że nie mogłam tego zrobić. Ale w końcu nadszedł ten czas. W Ukrainie nie mówimy „jak wojna się skończy”, tylko „jak zwyciężymy”, więc gdy Ukraina zwycięży planujemy z chłopakiem latem mieszkać w Kijowie, a w zimie w Izraelu. Chcielibyśmy stworzyć coś razem w Ukrainie, żeby wspierać nasz kraj, bo bardzo go kochamy.

*Rozmowa ukazała się w sierpniowym wydaniu magazynu “Opole i Kropka”.

Najnowsze artykuły