Historia pewnej miłości, która zatoczyła koło…

Ta opowieść zaczyna się 44 lata temu w 1976 roku. To historia pewnej nieprawdopodobnej miłości z Opolem w tle, która kazała na siebie czekać tak długo, że nigdy nie wydawała się realna. 24 października Roman i Beata wezmą ślub. Ich historia zatoczy koło… Tekst ukazał się w czerwcowym wydaniu magazynu Opole i kropka.

Pół roku, jak pół wieku

Oboje są z Kędzierzyna- Koźla, ale poznali się dopiero w Opolu, gdy Beata dostała się do pierwszej klasy Liceum Sztuk Plastycznych. Roman był rok wyżej w tej samej szkole. Razem dojeżdżali. Codziennie prawie godzinę w jedną stronę. Kiedyś koleżanka powiedziała mu, że podoba się Beacie. Parą byli krótko.

– Może z pół roku, ale w czasach młodości to jak pół wieku – wspomina Beata. – Polubiliśmy się wtedy, zakochali. Łączyła nas również miłość do sztuki. Kto pierwszy był w pociągu zajmował miejsce drugiemu – dodaje Roman.

Plastyczniaka w naszym mieście jednak nie skończył. Na przeszkodzie stanęły dwóje z matematyki i fizyki. Wrócił więc do LO w Kędzierzynie- Koźlu i kontakt z Beatą się urwał.

– Tak było, ale już wtedy wiedziałem, że źle się stało. Miałem jednak 17 lat i naprawdę byłem wstydliwy. Beata do dzisiaj się z tego śmieje. Chyba czekałem aż ona weźmie sprawy w swoje ręce. I przyszło mi trochę poczekać… – przypomina sobie ten moment życia.

Beata też nie skończyła szkoły w Opolu, choć powód był zupełnie inny. Rodzice zdecydowali, że wyjeżdżają na stałe do Niemiec. – To był bilet w jedną stronę. Mieliśmy trzy miesiące na ogarnięcie wszystkich spraw – tłumaczy. On wiedział, że ona wyjeżdża. Chciał się jeszcze spotkać. Rozmowa się jednak nie kleiła. – Beata wyjechała, a ja nadal czułem, że to jeszcze nie koniec naszej historii – wtrąca.

Spóźnił się na dworzec…

Gdy Romek po nieudanej próbie startu na studia we Wrocławiu robił studium reklamy i handlu w Katowicach, Beata zdała maturę w Kassel i rozpoczęła studia z projektowania ubioru w Berlinie. – Liceum w Opolu przygotowało mnie tak świetnie, że nie miałam problemu, aby się dostać na uczelnię – mówi dzisiaj. W 1981 roku przyjechała na tydzień do Kędzierzyna-Koźla, Roman o tym dowiedział się od koleżanek. Spotkali się, ale nie było raczej o czym rozmawiać. Był już żonaty, spotkanie trwało raptem kilka minut, bo spóźnił się na dworzec…

– Do 1987 roku nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Postanowiłem wtedy wyjechać na stałe do Niemiec, ale to nie było takie proste – zaznacza. Wykupił wycieczkę do Jugosławii, dostał paszport, a ponieważ teściowie byli w Niemczech udało się też z wizą. – Wracając z byłej Jugosławii wysiadłem w Pradze i wsiadłem do pociągu do Moguncji, gdzie mieszkał mój szkolny przyjaciel – opowiada. Na pochodzenie zostać nie miał szans, więc wysłano go do teściów żeby załatwiać dokumenty przez miasto. Nie chciał tam jechać, ale nie miał innego wyjścia. I wtedy znowu jej poszukał. W listopadowy wieczór poszedł do budki telefonicznej nad Jeziorem Bodeńskim. W książce telefonicznej znalazł nazwisko Bonk i imię Beata. Z Berlina. Wszystko się zgadzało. – No prawie, bo w słuchawce usłyszałem od niej, że jest w ciąży i krótko przed weselem. I znowu nie wyszło – komentuje krótko tamto zdarzenie.

18 lat przerwy

– Następnym razem zadzwonił do mnie… 18 lat później. W 2005 roku – policzyła Beata.

W tym czasie oboje wpadli w prawdziwy wir pracy. Roman w Moguncji otworzył i prowadził galerię. Założył też szkołę malarstwa. Beata już nie mieszkała w Berlinie, z którego wyjechała rok przed zburzeniem muru. Do Ingolstadt.

2005 rok to jednak już były inne czasy. Powszechny stał się Internet. Można było zajrzeć do kogoś bez wychodzenia z domu. – Znalazłem jej zdjęcie, nawet je sobie wydrukowałem i wsadziłem do szuflady. I postanowiłem zadzwonić, bo przez te wszystkie lata cały czas o niej myślałem i byłem przekonany, że kiedyś się spotkamy – mówi. Zapytał przez słuchawkę czy z kimś jest. Potwierdziła, więc rozmowa zeszła na… samochody.

– Romana raczej wykreśliłam, bo przez te lata to naprawdę były tylko epizody. Na tym niczego nie można budować. Kobiety myślą bardziej racjonalnie. Najpierw się spóźnił w Kędzierzynie choć wiedział, że jestem od tygodnia w mieście. A gdy zadzwonił w 1987 roku byłam „zamotana” w moje sprawy i problemy. Traktowałam go jak dobrego przyjaciela z przeszłości, który też przyjechał do Niemiec. No i fajnie, tylko ja jestem w Berlinie a on gdzieś nad jeziorem Bodeńskim – wspomina.

Ale Internet rzeczywiście coś zmienił. „Wyguglała” Romana. Zapewnia, że tylko z ciekawości. – To nie był ten sam chłopak, którego pamiętałam z lat siedemdziesiątych. Zmienił się fizycznie. Na zdjęciach, szczególnie jednym, wydawał mi się… arogancki – mówi.

– Bo rzeczywiście na jednym sprawiałem takie wrażenie. W dodatku wtedy ważyłem 112 kilogramów, nie dbałem o siebie – odbija piłeczkę Roman.

Jeszcze raz popatrzył na swoje nieładne zdjęcie i postanowił coś z sobą zrobić. Zapisał się na fitness, przestał pić alkohol, zrzucił z siebie 10 kilogramów i wreszcie mógł zmienić fotkę na ładniejszą.

Spotkajmy się we Frankfurcie

Przez te naście lat Beatę też kilka razy korciło: „A może zadzwonię? Ale po co? Nie było wspólnych tematów, rozmawia tylko o samochodach…” Zadzwonił więc on. 5 lutego ubiegłego roku. Była na zajęciach w szkole mody, gdzie wykładała jako decent. Telefon odebrała asystentka. Wykręcił więc w środę. Podniosła słuchawkę i wszystko się… zaczęło. – Spotkajmy się we Frankfurcie – zaproponowała, bo akurat tam wybierała się na targi. Roman początkowo się wahał biorąc wzgląd na sytuację, w której się znajdował, więc rozmowa się skończyła. Nie trwało trzy minuty i oddzwonił. – Spotkajmy się – oznajmił. Na jej pytanie jak się poznają wskazał na swoje zdjęcie ze strony. Sprawdziła od razu. – O, jest super – powiedziała, a on prawie natychmiast zapytał: „wyjdziesz za mnie”. Bez wahania powiedziała „tak”.

Roman w domu musiał wymyślić historię, że jedzie z obrazami do klienta. – Nie układało nam się z żoną. Byliśmy razem, ale oddzielnie… – tłumaczy się dzisiaj.

Spotkali się jak zaplanowali. Usiedli w kawiarence, a on zaczął snuć swoje plany. Że odejdzie od żony, że za 3,4 lata zostawi galerię i wraca do Polski. Wtedy myślał o Pucku, gdzie będzie mógł malować swoje ukochane morze. – Wysłuchałam go i zapytałam, po co czekać jeszcze 4 lata, dlaczego nie zrobi tego teraz? Zostało mu to w głowie, ale trzeba było wracać. Powiedział do zobaczenia, odważył się ją pocałować i odszedł. – Nawet się nie odwrócił. Był i zniknął – śmieje się Beata.

– Wsiadam do samochodu, deszcz leje niemiłosiernie, a mnie bombardują myśli, że naprawdę ją kocham. A w radiu poleciał Love song Gipsy King. Odbierałem to jak znak tylko dla mnie – wraca do tamtej chwili. Jeszcze się zatrzymał na parkingu, zadzwonił do niej znowu żeby powiedzieć „kocham cię”.

Powrót Opola, w którym wszystko się zaczęło

Potem historia potoczyła się już szybko. Kolejny dzień, kolejna rozmowa, data kolejnego spotkania mimo potwornej gorączki Romana, powrót do domu i trudna rozmowa z żoną. – Odchodzę – powiedziałem. – To był bardzo trudny czas, ale ja naprawdę się cieszyłem jakkolwiek to dzisiaj zostanie odebrane – zapewnia.

Nigdy nawet przez chwilę nie myślała przez te lata, że wróci do Polski, ale od pewnego czasu rzeczywiście szukała jakiejś zmiany dla siebie. – Potrzebowałam tydzień, aby sobie w głowie poukładać, że rzucam wszystko w Niemczech i mentalnie oraz fizycznie wracam do korzeni. I doszłam sama z sobą do punktu, że jak nawet z Romanem nie wyjdzie, to sama i tak to zrobię – mówi.

Gdy odpadła przeprowadzka do Pucka na moment pojawił się Szczecin. Bo blisko do Niemiec, ale uznali, że to jednak nie ten klimat. Opole! Oczywiście. Tutaj się poznaliśmy, stąd blisko do rodziny. Miasto, w którym wszystko się zaczęło. W dodatku na Rynku stało puste miejsce po dawnej galerii. Idealnie skrojone właśnie dla nich.

To było kilka miesięcy temu. 28 stycznia tego roku wyjechali z Niemiec. Galeria na Rynku już tętni życiem. Wspaniale połączyli w niej swoją miłość do siebie z miłością do sztuki. A widoki na morze z Pucka zastąpili przepięknym mieszkaniem z widokiem na opolską Kamionkę. 24 października wezmą ślub. Historia pewnej trudnej miłości z wieloma zakrętami zatoczy wtedy pełne koło. Potrzeba było do tego 44 lat.

***

Galeria Sztuki na opolskim rynku Beaty Bonk – projektantki mody i Romana Schmeltera – artysty malarza jest już otwarta.

Historii wysłuchał Dariusz Król. Zdjęcia Łukasz Grad

Dariusz Król

Znawca futbolu, pomysłodawca i były redaktor naczelny ogólnopolskiego tygodnika „Tylko piłka”. W przeszłości także dziennikarz tygodnika i dziennika Gazeta Opolska (m.in. kierownik działu sportowego). Obecnie redaktor magazynu „Opole i kropka” i Czasu na Opole, w których zajmuje się głównie tematami z życia miasta, historią i sportem.

Najnowsze artykuły