Jestem człowiekiem spełnionym

Z prezydentem Opola Arkadiuszem Wiśniewskim rozmawiają Ryszard Rudnik i Dariusz Król.

10 lat rządzenia Opolem, jakiś tort będzie?

Arkadiusz Wiśniewski: Wypadałoby.

No to jak jubileuszowy tort to i pewnie świeczki. Te 10 świeczek, co każda z nich będzie dla Pana symbolizować?

Te 10 lat to myślę duży przełom dla miasta. Udało się wyrwać Opole ze stagnacji, z powolnego zwijania się. Ten stan wynika z różnych okoliczności, nie chodzi o to, że chcę tu podważyć pracę poprzedników. Nic z tych rzeczy. Zresztą sam pracowałem wcześniej jako zastępca prezydenta Zembaczyńskiego. Natomiast rzeczywiście wtedy często się powtarzało, że najlepsza inwestycja w Opolu to zakup biletu do Wrocławia. I nie brak było na to dowodów. Po tych dziesięciu latach Opole jest dziś miastem, które promienieje, a przy tym zachowało swój kompaktowy urok i to jest chyba najważniejsza sentencja po tych dziesięciu latach.

Wróćmy do początków, do Pana decyzji, żeby kandydować na prezydenta. Podjęta w dramatycznych dla Pana okolicznościach.

Rzeczywiście, znalazłem się życiowo w ekstremalnym punkcie. Po pierwsze, straciłem pracę wiceprezydenta miasta, która dawała mi dużo satysfakcji. Po drugie, nie bardzo było z czego żyć, a miałem na utrzymaniu rodzinę. Ledwo co urodził mi się synek Szymon, który w momencie, gdy zwalniano mnie ze stanowiska, miał zaledwie rok. Z dnia na dzień musiałem spakować rzeczy i zwinąć projekty, które prowadziłem. Jako wiceprezydent odpowiadałem za infrastrukturę miejską i pozyskiwanie inwestorów. Musiałem się mocno zastanowić co dalej w życiu robić. Z jednej strony byłem bardzo poobijany w polityce, byłem jednym z pierwszych członków Platformy w Opolu, od 2001 r., a tu mnie Platforma wyrzuca. Z drugiej strony miałem 35 lat i szansę na nowe, inne życie. Byłem na tyle młody, że mogłem się wymyślić na nowo. W dowolnym miejscu Polski lub Europy. Z racji tego, że do wyborów samorządowych pozostał niecały rok, po dyskusji z rodziną doszedłem do wniosku, że walczymy. Kocham Opole, a poza tym nie chciałem oddawać pola ludziom, którzy z Opola chcieli mnie usunąć. Jedną z pierwszych osób, które udało mi się zaprosić do współpracy, okazał się Witek Zembaczyński.

Ciekawe, bo to jego ojciec, prezydent Ryszard Zembaczyński Pana zwalniał.

To rzeczywiście był pewien smaczek: z jednej strony Ryszard Zembaczyński mnie z Ratusza wyprowadził, a z drugiej jego syn Witek pomógł w powrocie. Chociaż cały czas miałem wrażenie, że pan Ryszard mi w tej walce kibicował, wspierał i akceptował to, co robił jego syn. Na końcu wreszcie formalnie udzielił mi wsparcia w II turze wyborów. Szedłem do wyborów nie mając pieniędzy i bez biura, na szczęście z telefonem, już prywatnym. Mało było chętnych, żeby się wychylić i wesprzeć kampanię Wiśniewskiego. Moim jedynym, ale najważniejszym atutem na początku, byłem po prostu ja sam. A jednak poszło. W kilka osób zarejestrowaliśmy stowarzyszenie Opole na Tak, zaprezentowaliśmy pierwszy program wyborczy. Konsekwentnie starałem się być aktywny, obecny, choć nie było łatwo, bo to był czas, kiedy w Opolu i regionie za wszystkie sznurki pociągała Platforma Obywatelska, z którą przecież o Ratusz konkurowałem. Niektórzy nie przypominali sobie znajomości ze mną, przechodzili na drugą stronę ulicy, inni kibicowali, ale nieoficjalnie.

A jeszcze inni wyczuli szansę, tak jak młody polityk Solidarnej Polski Patryk Jaki, trochę starszy od niego Janusz Kowalski. To było trochę tak jak w scenie z Ziemi Obiecanej: ty nie masz nic, my nie mamy nic, czyli wspólnie w sam raz mamy tyle, by wybudować fabrykę.

Trochę tak, w 2013 roku Jaki był politykiem nic nieznaczącej partyjki, w konflikcie z prezesem Kaczyńskim. Kowalskiego, skłóconego z Platformą, wcześniej z PiS-em, mało kto go sobie w Opolu wtedy przypominał. Trudno zresztą wtedy było, żebym pukał do drzwi Platformy z prośbą o wsparcie. Choć tu kolejny smaczek – z Jakim i Kowalskim poznałem się właśnie w PO, w której obaj byli aktywnymi działaczami. W wyborach wystartowałem pod własnym szyldem. Ludzie głosowali na Wiśniewskiego. Wygrałem w II turze, a Tadeusz Jarmuziewicz, który mnie z ratusza usunął, nawet do niej nie awansował.

Zawsze tę współpracę z tymi dwoma pierwszymi Panu wyciągają. Proszę powiedzieć, kiedy Pan poczuł, że wasze drogi się rozchodzą?

To był dłuższy proces. Kiedy zobaczyłem, że rząd, który po 2015 roku popierali, to nie jest ta bajka, którą obiecywali wyborcom. Myśmy czas jakiś się rozjeżdżali, ja z nimi, a oni ze mną. Wygrane przeze mnie wybory wzmocniły ich pozycję polityczną. Janusz Kowalski po parlamentarnym zwycięstwie PiS wybrał miliony w PGNiG i natychmiast zapomniał o Opolu. Patryk Jaki natomiast pomagał miastu, szczególnie do 2017 roku, ale jego obecność w rządzie, w Warszawie oddalała go od Opola, na dodatek przedstawiał mediom nasze relacje z pozycji siły, w której sukcesy, na które pracowałem w Opolu, miały być jego autorstwa. Kompletny odlot i abstrakcja. Pierwszym z brzegu przykładem niech będzie pomysł budowy Centrum Przesiadkowego Opole Wschodnie. Podobnie było z koncepcją powiększenia Opola. Jaki, Kowalski i ich ludzie dowiedzieli się o tym projekcie, podobnie jak wszyscy opolanie, z gazety. Podzieliły nas moje konkretne działania. Wyrzucenie Jacka Kurskiego z festiwalem z Amfiteatru, wsparcie Trzaskowskiego w wyborach, i wiele innych.

O właśnie, powiększenie Opola to byłaby chyba jedna z tych 10 świeczek na jubileuszowym torcie…

Ta decyzja rzeczywiście nie zapadłaby bez zgody ówczesnego rządu. Natomiast sam pomysł i konstrukcja zmiany granic miasta odbyły się bez jakiegokolwiek udziału rządu i posłów Zjednoczonej Prawicy. Mieliśmy w Ratuszu poczucie, że Opole się zwija, co stanowi zagrożenie dla odrębnego funkcjonowania całego regionu. Poza tym niewystarczający budżet miasta, brak terenów inwestycyjnych, to wszystko sprawiło, że zaczęliśmy szukać pomysłów jak to zmienić. Zaproponowałem zmianę granic. W Ratuszu powstał specjalny zespół, który koncepcję rozszerzenia granic miasta przygotował. Nie ukrywam, że podpatrywaliśmy rozwiązania w Rzeszowie. Tyle, że oni poszerzali miasto małymi krokami, a my od razu poszliśmy krokiem siedmiomilowym.

Stąd ta determinacja, mimo protestów.

Tak, protesty były silne, pod ratuszem stały nawet symboliczne trumny. Przeciwnicy przyłączenia do Opola obrażali mnie osobiście, atakowali rodzinę. Przedstawiano nas jako ludzi, którzy psują demokrację, a stosowano wobec nas środki absolutnie nie mające z demokratycznym ładem nic wspólnego. Przez te dziesięć lat doświadczyłem nie raz, że zmiana zawsze budzi protesty. Ja tych zmian dokonałem jednak mnóstwo i gdybym się tego bał, to rzeczywiście po tych dziesięciu latach byłbym w miejscu, w którym swoją prezydenturę zaczynałem. Jeśli jest źle, tylko zmiany mogą pomóc, a jak się robi ciągle to samo, to trudno oczekiwać innych efektów.

Szczególnie w pierwszej kadencji podkreślał pan często swoją apolityczność i chęć umiejscowienia siebie między dwoma głównymi obozami. Na ile prezydent wojewódzkiego miasta może być apolityczny, skoro wszystko kręci się wokół polityki?

Na tyle, na ile pozwolą mu wyborcy i przepisy prawa. I na ile wystarczy mu politycznego wyczucia i inteligencji. Moja pierwsza kadencja była trudna również z tego powodu, że w Radzie Miasta miałem tylko 6 swoich radnych. Docelowo, po rozszerzeniu Opola, w 35 osobowej Radzie. Negocjowanie z taką grupą jest trudne. Szczególnie tych odważnych projektów. A myśmy przesunęli granice miasta, przy ciągłych protestach pod ratuszem! W drugiej kadencji było łatwiej, bo tam miałem większość w Radzie. Wtedy m. in. narodziła się idea budowy stadionu i aquaparku, ale też cały czas konsekwentnie szliśmy z trasą średnicową i budową obwodnicy, której pierwszy etap zakończyliśmy w 2019 roku. W trzeciej kadencji mam natomiast wsparcie Platformy, która przecież z ratusza mnie wyrzucała, ale ona, podobnie jak Zjednoczona Prawica w mojej pierwszej kadencji, rządzi dziś całą Polską. Czuję, że wspólnie mamy satysfakcję w tej współpracy i szansę na ambitne projekty. Prezydent wybierany bezpośrednio przez mieszkańców ma bardzo silny mandat społeczny. Może wiele. W tym zbłądzić. Na szczęście sam wymagam od siebie najwięcej i się po prostu pilnuję. W skuteczności działania pomaga mi też zgrany zespół współpracowników mający podobną jak ja wizję Opola.

Politycznego zaangażowania przed wyborami 15. X nie kalkulowałem,
nie mogłem inaczej

No ale przed ostatnimi wyborami do sejmu był Pan bardzo aktywny politycznie, popierając zmiany.

W tej sytuacji trzeba było sobie powiedzieć jakiej Polski chcemy. Czy samorządnej i demokratycznej, mocno zakotwiczonej w strukturach europejskich, czy zakompleksionej, budującej wokół siebie mur i wschodni model zarządzania państwem. Do tego w ostatnich trzech-czterech latach doszły afery, zaczęło się rozkradanie Polski pod hasłem Bóg-Honor-Ojczyzna. Trudno być w tej sytuacji obojętnym. Stąd mój udział w licznych protestach społecznych, które często sam inicjowałem. Startując w wyborach w 2024 roku wiedziałem, że startuję z takim bagażem politycznym, który nie podoba się wielu ludziom. To mogły być betonowe buty, które mnie pociągną na dno, albo skrzydła, które mnie poniosą. Tego nie kalkulowałem, w ostatnich latach nie było już miejsca na obojętność.

Jeśli przepisy się nie zmienią, to jest pana ostatnia prezydencka kadencja. Skończy ją pan z dużym kapitałem społecznego zaufania, rozpoznawalności. Jest Pan w trochę podobnym momencie jak w 2013 roku, gdy przyszedł czas na zastanowienie się co dalej…

Ja po tych dziesięciu latach czuję się człowiekiem spełnionym. Gdy zostałem prezydentem miałem 36 lat. Teraz o dziesięć więcej. Swoje najlepsze zawodowo lata oddałem miastu, w którym się urodziłem. To był ekstremalnie intensywny czas. Zrobiliśmy w Opolu tyle, ile nie udało się zrobić w innych samorządach przez wiele lat. Sporo z tego, co sobie zakładałem w 2014 roku udało mi się doprowadzić do końca. Chciałem wtedy, żeby Opole było lepsze, szczęśliwsze, żeby po prostu lepiej się tu żyło, i uważam, że po tych 10 latach tak właśnie jest. Osiągnęliśmy znacznie więcej niżbym mógł sobie w tym 2014 roku wyobrazić. Dzisiejsze Opole to najlepsze Opole co najmniej od czasów wojny, a może i dłużej. Mówię – osiągnęliśmy, bo to była praca zespołowa.

Właśnie, jak pan ocenia swoją ekipę, z którą pracuje?

Braliśmy i bierzemy na siebie odpowiedzialność za grube miliony złotych i spokój tysięcy rodzin. W czasach dramatycznych sporów politycznych, pandemii i wojny za wschodnią granicą, a ostatnio w czasie powodzi. Dlatego tak sobie cenię ekipę, z którą przyszło mi teraz współpracować. Jej skład przez te lata rzecz jasna się zmieniał. Ale nigdy nie rewolucyjnie, zawsze ewolucyjnie. Tutaj najwyższe wyrazy szacunku dla pani skarbnik Renaty Ćwirzeń-Szymańskiej, dzięki której finanse miasta są prowadzone w sposób wzorowy, z ogromnym zaangażowaniem całego zespołu ludzi, którym kieruje. Z którą potroiliśmy budżet miasta. Zaczynaliśmy razem już w 2002 roku jako miejscy radni. Wiceprezydent Małgorzata Stelnicka odpowiada za gigantyczne inwestycje, przetargi, koordynację złożonych projektów. Kieruje też zespołem, który pozyskał dla miasta ponad miliard złotych ze środków europejskich. Cały czas ze mną jest prezydent Maciej Wujec, taka opoka, na której mogę się zawsze wesprzeć. Pierwszych inwestorów pozyskiwaliśmy wspólnie. Wymyślaliśmy Park Naukowo-Technologiczny i dziesiątki innych przedsięwzięć z biznesu i nauki, a ostatnio Branżowe Centra Umiejętności. Najpóźniej do zespołu dołączył wiceprezydent Przemysław Zych. Z sukcesem realizował m.in. modernizację Stegu Areny i budowę Toyota Park. Sekretarz miasta Grzegorz Marcjasz pomógł mi zmienić sposób zarządzania miastem. Dał pewność prawidłowości wszystkich odważnych zmian. W tym decyzji personalnych. To osoba, na którą mogłem liczyć wiele razy, w naprawdę trudnych momentach. Również dzięki niemu skutecznie uruchomiliśmy Centrum Usług Publicznych, co było gigantycznym przedsięwzięciem logistycznym. Od początku mej prezydentury mogłem liczyć na Łukasza Sowadę, który do niedawna prowadził obrady rady miasta. To wielki talent polityczny. A są jeszcze dziesiątki innych osób, na które przez te lata mogę liczyć, które pracują z podobnym zaangażowaniem, poświęceniem i kreatywnością w ratuszu, miejskich jednostkach i spółkach oraz w moim klubie radnych. Chciałbym je wymienić i podziękować osobiście, ale brak w gazecie na to miejsca.

To co osiągneliśmy, to praca zespołowa. Na zdjęciu od lewej Grzegorz Marcjasz – sekretarz urzędu, Małgorzata Stelnicka – wiceprezydent, Arkadiusz Wiśniewski – prezydent, Renata Ćwirzeń-Szymańska – skarbnik miasta, Maciej Wujec – wiceprezydent, , Przemysław Zych – wiceprezydent

A co jest najtrudniejsze w byciu prezydentem?

Chyba to, żeby nauczyć się mówić „nie”. Ludzie często przychodzą po finansowe wsparcie, awans czy podwyżkę. Często muszę odmawiać, nie dlatego, że nie chcę, kogoś nie lubię, tylko po prostu takie są okoliczności. Bywają ludzie, którzy za to „nie” wręcz mnie nienawidzą, stosują wobec mnie hejt. Łatwo ich odnaleźć na różnych portalach społecznościowych, gdzie plują na mnie ile wlezie. Wiem, że nic już z tym nie mogę zrobić, nauczyłem się z tym żyć.

Pan się trochę wymigał od pytania o obmyślaniu swojej przyszłości.

Oczywiście cały czas o tym myślę. Symboliczny dyplom, który odbiorę jako odchodzący prezydent miasta, będzie dobrą przepustką na przyszłość. Jak on zostanie wykorzystany i przez kogo, ciągle jest sprawą otwartą. Za wcześnie na wiążące deklaracje. To jednak jest absurd, że prezydent z bagażem wieloletnich doświadczeń, poparciem społecznym na poziomie 70 procent nie może stanąć do kolejnych wyborów. Człowiek zdobył doświadczenie, po czym mu się mówi, panu już dziękujemy. Z drugiej strony, szanując reguły demokracji mam świadomość, że to może być moja ostatnia kadencja, stąd cieszę się, że tyle zrobiłem, a mam przecież jeszcze parę lat na dokończenie tego co zacząłem, jak aquapark czy most przez Odrę. Mam też jednak coraz częściej świadomość, że są takie inicjatywy, na których skończenie może zabraknie mi czasu.

Na przykład?

Powrót do korzeni Opola i Państwa Polskiego. Chcemy wrócić do odkrytego na Pasiece grodu piastowskiego, zbudowanego za czasów Mieszka I. Ten gród zasypano w latach 60-tych, trochę jak odkrycia w Katedrze, a to jedno z najważniejszych odkryć archeologicznych w Polsce! Jest do czego wracać, a w Opolu i Polsce trochę zapomnieliśmy o tym wielkim dziedzictwie. Postęp technologiczny jest tu dla nas ogromnym wsparciem. Dla promocji miasta to po prostu petarda, ale nie tylko dla promocji, ale też zachowania dziedzictwa.

Udaje się Panu zostawić robotę za progiem domu?

Nie, to jest praca 24 godziny na dobę. Czasem budzę się w nocy i myślę o tym, co muszę zrobić z rana. Ale to jest robota, którą lubię, nie chcę zatem, żeby ktoś pomyślał, że uprawiam męczeństwo. Bez tego nie mógłbym być prezydentem Opola przez dekadę. Mało które zajęcie daje możliwość współpracy z tak ciekawymi, mądrymi i doświadczonymi ludźmi. Daje taką sprawczość. Pozornie może to dziwnie zabrzmi, ale w rodzinie razem pełnimy moją funkcję prezydenta. Moja żona i dzieci. Mój syn wiele razy uczestniczył ze mną w rozmaitych uroczystościach. Od dawna zabierałem go ze sobą w różne miejsca, bo była to jedyna okazja, by z nim pobyć. Nie miałem zbyt wiele czasu dla niego, byłem ciągle w pracy. Moja żona mnie mocno wspiera, choć na szczęście nie jest osobą rozpoznawalną. Dopóki jest się prezydentem lubianym i szanowanym, a myślę, że tak w moim przypadku jest, taki układ to nie jest korona cierniowa.

A co by Pan powiedział Arkadiuszowi Wiśniewskiemu, temu sprzed dziesięciu lat?

Po tych dziesięciu latach powiedziałbym, że trzeba mieć to, co ja miałem wtedy w 2014 roku – wiarę w siebie i odwagę, a także miłość do Opola. Bo to jest klucz, by zostać zapamiętanym jako człowiek, który coś zrobił i coś po nim pozostanie. A pozostanie po mojej prezydenturze znacznie więcej niż ja i wszyscy inni się po mnie w 2014 spodziewali.

Najnowsze artykuły