Justyna Steczkowska: Dziewczyna szamana
Justyna Steczkowska w Opolu wystąpiła przynajmniej kilkanaście razy. Na wrześniowym, przełożonym festiwalu polskiej piosenki, planowany jest jej specjalny recital z okazji 25-lecia pracy artystycznej. Wywiad ukazał się w najnowszym wydaniu magazynu “Opole i kropka”.
– Co pani robi w czasie koronowirusa? Jak wszyscy siedzi w domu?
Podobnie jak wiele kobiet jestem trochę nauczycielem, trochę panią od sprzątania, trochę pielęgniarką, bo moja niepełnosprawna mamusia mieszka z nami, trochę kucharką, ale minimalnie, bo w tym wyręczają mnie nasi synowie i mąż, którzy świetnie gotują. Na samym końcu jestem trochę artystą (śmiech).
– Dobrze sobie pani radzi w tej narzuconej nowej sytuacji?
Jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że mieszkamy na wsi i mamy ogród. Jestem pełna podziwu i szacunku do ludzi, którzy wytrwali w narzuconej nam kwarantannie mając do dyspozycji tylko balkon. Większa część społeczeństwa ma o wiele trudniej, więc cieszy mnie fakt, że zniesiono już przymus siedzenia w domu 24 h na dobę, a ludzie mogą pójść na spacer do lasu czy parku, co dla zachowania zdrowia psychicznego jest nam w tym czasie potrzebne jak powietrze.
– Pracuje pani?
Staram się oczywiście. Piszę razem Michaelem Hairulinem wielkie oratorium,na orkiestrę symfoniczną chór i solistów, choć wiem, że na pewno nie uda mi się wystawić go w tym roku. Poza tym czytam moim fanom książki o rozwoju samoświadomości, śpiewam piosenki i rozmawiam z nimi na Instagramie, dzięki czemu wszystkim nam jakoś łatwiej jest znieść ten trudny czas.
– Lubi pani wspominać początki swojej kariery?
Lubię wspominać miłe rodzinne chwile, oglądam stare zdjęcia, a teraz podczas kwarantanny obejrzeliśmy film, w którym nasz najstarszy syn był jeszcze niemowlakiem. Było w tym dużo radości i wzruszeń. W pracy zawodowej jestem cały czas rozpędzona, a w tym roku obchodzę 25-lecie swojej muzycznej drogi. Dlatego, jeśli chodzi o wspominanie, to przyjdzie jeszcze na to czas. Ważniejsze jest teraz dla mnie podziękowanie wszystkim fanom, producentom, menadżerom, muzykom. Wszystkim tym, którzy razem ze mną płynęli na tej muzycznej fali pomagając mi osiągać sukcesy. Mam w sobie dużo wdzięczności za ten niezwykły czas razem.
– A który moment rozpędził panią do kariery? Sukces na Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu w 1994 roku? A może zwycięstwo w „Szansie na sukces” czy jeszcze coś innego?
Przede wszystkim Opole. Jak ktoś wygrał wtedy opolski festiwal, to świat muzyczny otwierał szeroko swoje drzwi. Nie musiałam się martwić, o to, czy ktoś wyda moją płytę, bo wszystkie wytwórnie zaproponowały mi podpisanie kontraktu .
– Jechała pani do Opola podbić muzyczny świat?
Jechałam po prostu zaśpiewać (śmiech) Miałam głowę pełną marzeń, jak każdy kto jedzie na festiwal, ale wygrana była dla mnie olbrzymim szokiem i nieopisanym szczęściem.
– Chyba od początku było wiadomo kim pani zostanie jak dorośnie.
Od dziecka byłam otoczona muzyką , dlatego tez nie miałam planu B (śmiech). Nawet jak pracowałam w sklepie, czy malowałam guziki w sercu zawsze miałam muzykę i wiedziałam, że to tylko przejściowe zajęcia. Muzyka to nie jest tylko moja praca. To zdecydowanie więcej… możliwość wyrażania samej siebie
– A naczynia Zeptera, wygrane 26 lat temu w Opolu, ma pani jeszcze?
Wie Pan co, nie pamiętam (śmiech). Jeśli je wtedy dostałam, to na pewno zawiozłam je mamie. Pamiętam za to stypendium. Cztery tysiące złotych wypłacane przez 10 miesięcy po 400 zł. Te pieniądze pozwoliły mi przetrwać w Warszawie. Wyprowadziłam się z Gdańska, wynajęłam jakieś skromne lokum w stolicy, zaczęłam pracować i rozmawiać z wytwórnią o tym, co chciałabym przekazać publiczności i jaka muzyka mi w duszy gra, a oni zaproponowali, żeby moje kompozycje wziął na warsztat Grzegorz Ciechowski i wyprodukował moją płytę .
– Wygrała pani festiwal i nie miała pieniędzy?
No, a skąd? (śmiech). Przecież, żeby mieć pieniądze trzeba pracować. Zanim „Dziewczyna Szamana” odniosła sukces i ruszyłam w trasę koncertową, minęły prawie dwa lata. Przez ten czas musiałam sobie jakoś radzić i radziłam sobie. Było skromnie, ale bardzo szczęśliwie. Pracowałam nad płytą z Grzegorzem Ciechowskim, który był przecież wtedy jedynym takim producentem w Polsce, który miał bardziej światowe podejście do muzyki. Byłam zachwycona, że chce wyprodukować moje kompozycje, a do tego jeszcze napisać teksty. Czego mógłby więcej chcieć początkujący artysta? Na tym etapie życia pieniądze nie miały dla mnie żadnego znaczenia.
– A ja myślałem, że wszystko wywróciło się do góry nogami.
W pewnym sensie tak. Ludzie składali mi gratulacje i to było niesamowite. Mało nie oszalałam ze szczęścia, kiedy Irena Santor dama polskiej piosenki, wręczała mi osobiście nagrodę. To były cudowne chwile, ale po każdym sukcesie musisz wrócić do rzeczywistości. Trzeba nagrać płytę, myśleć, tworzyć, zdobywać publiczność każdego dnia. Pracować na swój sukces i go pielęgnować. To wszystko było dopiero przede mną.
– A pamięta pani co powiedziała wtedy Irena Santor?
Jedno z najpiękniejszych zdań jakie o sobie usłyszałam: „Nie zgubmy tej perły”. Nigdy tego nie zapomnę. Raz jeszcze dziękuję Pani Ireno, nasza Damo Polskiej Piosenki.
– I co?
Uważam, że nie zgubiłam, ani siebie , ani swojej publiczności , a oni nie zgubili mnie i razem cieszymy się sobą już ćwierć wieku.
– A co z pani jubileuszem?
Fani rozumieją co się dzieje. Koncerty z maja i czerwca już przenieśliśmy na przyszły rok. Cały czas mam nadzieję, że te zaplanowane na późną jesień uda się zagrać i ruszę w wielką trasę koncertowa, którą przygotowałam dla nich.
– A ja mam nadzieję, że zobaczymy Justynę na festiwalu opolskim, który został przeniesiony na wrzesień.
Też mam taką nadzieję. Mam zagrać swój recital. Przygotowaliśmy już medley najlepszych utworów i zaczęła się praca nad aranżami. Byłam już wstępnie umówiona na próby z tancerzami, a Alla Scura z L’Ame de Femme zaprojektowała dla mnie przepiękne stroje. I wtedy zaczęła się historia z wirusem, a skoro nie mogliśmy się spotykać, to próby zostały odwołane, ze strojami też musieliśmy się wstrzymać, bo fabryki szyją teraz głównie maseczki.
– Wyobraża sobie pani festiwal bez publiczności?
Nie wyobrażam sobie. Festiwal bez Opolan to jak dom bez dachu. Opolanie zawsze dają dużo dobrej energii występującym artystom.
– Udało się pani poznać Stolice Polskiej Piosenki, czy były to tylko „koncerty i do domu”?
W ciągu 25 lat występowałam w Opolu co najmniej kilkanaście razy. W tym czasie miasto zmieniło się nie do poznania. Cudownie odmieniony rynek, obowiązkowe odwiedziny w naleśnikarni, koniecznie spotkanie z przyjaciółmi z Itaki, słynna Starka, w której artyści lubią przesiadywać do późnych godzin i wyjątkowe muzeum. Poza tym w Opolu mam swoją gwiazdę, więc jak mogłabym nie kochać tego miasta! Och, przez tę rozmowę z Panem poczułam jeszcze większą tęsknotę za opolskim festiwalem.
– To na koniec zapytam jeszcze o tę słynną dziewczynę szamana, bo od tej płyty z przytupem ruszyła pani w świat. To zdaje się miał być zupełnie inny tytuł…
Tak, to prawda, pierwszy tekst do mojej piosenki opowiadał o tatuażu i taki też miał tytuł. To był bardzo dobry tekst. A tu nagle, kiedy już prawie kończymy nagrywać płytę, Edyta Bartosiewicz wypuszcza piosenkę pod tytułem „Tatuaż” i to bardzo dobrą piosenkę. Grzegorz Ciechowski się załamał. Zastanawiał się, jak to możliwe, że w tym samym czasie wpadł na ten sam pomysł co Edyta. Nie wiedział co robić. Piosenka była już gotowa i oboje chcieliśmy, żeby była pierwszym singlem, a tu nagle nie mamy tekstu. Następnego dnia przyszłam do studia ubrana w czarną pelerynę i kapelusz i zaczęłam opowiadać mu o książkach, które ostatnio przeczytałam, w których opisywane były m.in. szamańskie podróże w czasie i mnóstwo różnych ciekawych historii. I nagle eureka. Grzegorz krzykną: „Dziewczyna Szamana”, przecież to oczywiste (śmiech). I tak powstała Dziewczyna Szamana.