Kandydaci w szrankach

Krótka, subiektywna rzecz jasna, recenzja debaty w Super Expressie:

Rafał Trzaskowski: nadrobił to co stracił w Końskich, wrócił dawny Rafał – z refleksem, pomysłem na Polskę, koncyliacyjny, jednak w granicach, których przekraczać nie wolno. Wtedy stanowczy, potrafiący wykazać swoje przygotowanie do roli głowy państwa. Jego dorobek jako prezydenta Warszawy był dobrze sprzedanym atutem.

Karol Nawrocki – nudny w ciągłym powtarzaniu w  sparingu z Trzaskowskim o jego funkcji przybocznego Tuska. Można raz, można dwa, ale więcej to już jest za kans. Kompletnie bez refleksu (porzucona flaga się kłania), trzymający się utartych schematów. Przez Magdalenę Biejat złapany na całkowitej ignorancji w kwestii podatku katastralnego, który to temat sam wywołał i przedstawił jako cios w zwykłych ludzi, podczas gdy ma być to cios w kamieniczników, bo obowiązywać ma od trzeciego mieszkania, a zwykli ludzie tyle mieszkań nie mają. Dla nich podatek katastralny jest tak bolesny jak wieść, że jachty podrożały.

Sławomir Mentzen – kompletna porażka. Taktyka, by wypominać innym zmianę stanowiska, podczas gdy samemu jest się w te klocki mistrzem, przypominało polityczne seppuku. Ludzie zapamiętają, że w wielu aspektach zgadzał się z Braunem, co zresztą bez przerwy podkreślał ten ostatni, a Mentzen nie protestował. Potwierdził, że w dialogu wypada słabo, bo to jednak nie to samo co wyuczone formułki klepane do szkolnej gawiedzi. Bezkarnie, bo niezagrożone ripostą. Oprócz zdolności krasomówczych brakowało mu już tylko hulajnogi.

Szymon Hołownia – świetny, świeży,  rzeczowy w pojedynkach ze sparnig partnerami z innej politycznej bajki. W kontakcie z Trzaskowskim nudny w powtarzaniu ciągle tej samej opowieści o duopolu POPiS, bo sprawia to wrażenie, że jego istnienie to jedyny zgrany już pomysł Hołowni na kampanię wobec kontrkandydatów z jego obozu koalicyjnego. Gdyby nie ten duopol, w pojedynku z Trzaskowskim Hołownia nie miałby się na czym oprzeć.

Magdalena Biejat – Stanowcza, konkretna, rzeczowo punktująca kontrkandydatów. Krytyczna wobec obozu koalicji, ale nie krytykancka. Zdecydowanie wysforowała się  jako liderka obozu Lewicy  w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego. Stawiała na konkret a nie na propagandowe smuty, których już słuchać się nie chce. I drewnianych mówców, speców, od takich drewnianych smutów, rozbrajała modelowo.

Adrian Zandberg – postawa nonszalanckiego recenzenta rzeczywistości, w połączeniu z wrodzonym besserwisserstwem pogrąża go jako kandydata na głowę państwa  coraz bardziej, ale w Sejmie wróży mu długą przyszłość.

Joanna Senyszyn – sprawiała wrażenie jakby podczas wcześniejszych debat straciła całą energię. Gest podniesionych rąk, zafiksowanie się na kwestie rozdziału Kościoła od państwa to za mało, by porwać tłumy.

Krzysztof Stanowski – kompletnie bezbarwny, odnosiło się wrażenie jakby na tej debacie zjawił się przypadkiem. Tak silnie odcina się od wyścigu, w którym uczestniczy, że chyba już nawet on zwątpił  w sens udziału w tym peletonie.  Jeśli zostanie z tej debaty  zapamiętany, to tylko z ostatniej odsłony, gdy pokazał laurki od przedszkolaków w podziękowaniu za zebranie za pośrednictwem jego medium pieniędzy na leczenie dziecka. Ma rację – nie tak powinno być.

Marek Jakubiak – jest żywym dowodem, że zdolności w biznesie nie przekładają się automatycznie na inne dziedziny życia, w tym na politykę. Bezbarwny, w recenzowaniu rzeczywistości powinien wziąć lekcje u Zandberga.

Grzegorz Braun – jeśli ktoś myślał, że to taki  zakręcony zadymiarz, to miał się okazję przekonać, że niestety nie. Szowinista, żydożerca, ukrainożerca, Jego wizja prezydentury może się sprawdzić nie w suwerennej, demokratycznej Polsce, a najwyżej w Przywiślańskim Kraju. Opluł pamięć powstańców w Getcie Warszawskim. Dał się poznać lepiej jako kreatura ogólna.

Maciej Maciak– zostanie zapamiętany ze swojego podziwu dla Putina, mordercy, grabieżcy i agresora. Przypadek dla ABW.

Pozostali kandydaci – generalnie pokazali, że nie rozumieją na czym polega rola prezydenta, albo po prostu nie mają takiej perspektywy  Poruszali głównie problemy własnych mikroświatów, owszem ważnych, tyle że w podobnej mikroskali. Wykorzystali przy tym regułę takich debat, gdzie każdy głos, kandydata z audytorium ułamkowym czy kilkudziesięcioprocentowym – wybrzmiewa równie głośno. A to w poważnym stopniu zakłóca proporcje  społecznego poparcia dla niszowych idei. Wniosek na przyszłość jest jeden- 100 tysięcy podpisów na prezydenckiej kandydatury to niewiele. Zasady kandydowania na prezydenta RP trzeba poddać solidnej weryfikacji i zmianom.

I na koniec- oklaski dla organizatorów. Za wykonanie, czyli przykład maksimum efektu przy ograniczonych możliwościach.  A zwłaszcza za pomysł na samą debatę, która w tej formule wypełniła się właściwym znaczeniem słowa.

Ryszard Rudnik

Najnowsze artykuły