Minął tydzień
Większością 5 przeciw 3 i jednym wstrzymującym się PKW odrzuciło sprawozdanie finansowe Komitetu Wyborczego PiS. Przedstawiciele Komisji wyliczyli, dość łaskawie, że PiS skręcił z funduszów publicznych na swoją kampanię zaledwie 3,6 miliona złotych, na dwóch piknikach wojskowych, płacąc z rządowych funduszów m.in. za spot Zbigniewa Ziobry oraz zatrudnionym w Centrum Legislacyjnym Rządu przez ówczesnego jego szefa Szczuckiego ludzi wyłącznie do obsługi jego kampanii wyborczej. Wycenił też badania rządowej agencji na użytek rządzącej partii, po czym pomnożył zakwestionowaną sumę przez trzy i taki odpis z 38 milionowej dotacji za wybory partii Kaczyńskiego odliczył. Tudzież od trzech rocznych subwencji na tą partię, co w sumie daje około 57 milionów z hakiem. W sumie wyborcze kanty mogą PiS kosztować jeszcze więcej, ale to nie jest na razie przesądzone. Kara jest uciążliwa, ale przecież Kaczyńskiego ze sceny politycznej nie zmiecie. Zwłaszcza, że subwencje i dotacje nie są zabrane tylko pomniejszone. Z niekorzystnym dla siebie werdyktem PiS może się odwołać do Izby Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego, lecz w świetle prawa międzynarodowego ten pisowski wykwit nie jest żadnym sądem, na co są wyroki międzynarodowych trybunałów. więc praktycznie jego orzeczenie, niezależnie jakie ono będzie, nie ma żadnego znaczenia. Oczywiście politycy PiS są przeciw, wietrzą spisek, w tym rosyjski, i rzucają różne oskarżenia, z wyjątkiem tych, które choć w najmniejszym stopniu odnosiłyby się do konkretnych zarzutów PKW oraz do faktu, że PKW zakwestionowała ich wyborcze wydatki nie dlatego, że Tusk tak chce, lecz na podstawie litery prawa, zresztą ustalonego w czasie rządów PiS. No ale cóż, na złodzieju czapka gore. Nerwowość jest duża, na przykład ulubieniec tej rubryki poseł Błaszczak grzmi, że tak właśnie wygląda system białoruski. I nie wiadomo czy to jest efekt wrodzonej głupoty, czy po prostu zadanie do wykonania, by wmówić ludziom, że skoro na Białorusi jest tak jak teraz w Polsce, to znaczy, że ten Łukaszenka nie jest taki zły. Ciepły człowiek – jak to kiedyś stwierdził pisowski marszałek Senatu Karczewski.
***
PiS Państwowej Komisji Wyborczej przedstawił swoją interpretację rozliczeń za kampanię wyborczą: Otóż według niego Komitet Wyborczy partii odpowiada jedynie za wydatki tego komitetu. Ergo: jeśli poszczególni kandydaci PiS do sejmu kombinowali na lewo z wydatkami na kampanię, to Komitet Wyborczy PiS nic o tym nie wiedział i nie może za to odpowiadać. Natomiast PKW nie ma prawa kontrolować wydatków poszczególnych posłów.
Przy czym złapani na gorącym uczynku poszczególni posłowie twierdzą, że nic nie wiedzą jakoby spółki skarbu państwa drukowały dla nich na lewo plakaty, wypalali kubki z nazwiskami i wdrukowywali je na koszulki, gdyż z nikim na takie usługi umów nie podpisywali. Słabą stroną tej argumentacji jest fakt, że jeśli coś załatwia się na lewo, to trudno o umowę. Oraz fakt, że szef jednej z takich firm, która jakoby sama z siebie drukowała materiały wyborcze Jacka Sasina jakoby poza jego wiedzą, za co również sam z siebie płacił KGHM, który minister aktywów państwowych Sasin nadzorował, właśnie zdecydował się być świadkiem koronnym w sprawie.
Tak czy inaczej spatynowana tradycją złodziejska szkoła lwowska może się od nich uczyć, bo nawet ona mimo dziesiątków lat doświadczeń na takie perpetuum mobile złodziejstwa nie wpadła. A ci w PiS potrzebowali na to zaledwie ośmiu lat rządzenia.
***
Premier Donald Tusk kontrasygnował postanowienie prezydenta Andrzeja Dudy o wyznaczeniu sędziego Krzysztofa Wesołowskiego na przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej SN, które ma wybrać nowego prezesa tej Izby. Rzecz w tym, że Wesołowski to neosędzia. Swoim podpisem Tusk toruje więc drogę neosędziego do Sądu Najwyższego, a nie tak miało być. Nic dziwnego, że sędziowie, którzy latami walczyli o przywrócenie praworządności w Polsce, na razie z częściowym skutkiem, poczuli się zdradzeni. Premier zareagował wyjaśnieniem, że to był błąd. Premier utrzymuje, że minister Maciej Berek z jego kancelarii po prostu się zmyłkował i nie sprawdził, co też podsyła im prezydent Duda do podpisu, a premier to bezrefleksyjnie podopisał i żadna czerwona lampka mu się w głowie nie zaświeciła. To już opowieść, że święty Mikołaj przychodzi do nas kominem grudniową porą brzmi bardziej wiarygodnie. Naprawdę trzeba mieć słabszy dzień, by wciskać ludziom taki kit.
Zupełnie niedawno w kontekście wiceministra sprawiedliwości, który na wczasach kupił benzynę ze służbowej karty premier dowodził, że polityk może popełniać błędy, ale musi za nie ponieść konsekwencje. Okazuje się, że ta maksyma ministra Berka nie dotyczy. Premier uznał, że już sam fakt popełnienia błędu jest dla jego podwładnego wystarczającą karą. Błąd premiera w Izbie Cywilnej SN układu sędziowskich sil nie zmienia. Gdyby premier kontrasygnaty nie złożył, prezesem Izby dalej byłby neosędzia, tyle, że dotychczasowy, też nie z nadania władzy sądowniczej a poprzedniego reżimu. Błąd ministra Berka odciska się jednak błędem premiera, bo nie można bez konsekwencji łamać zasad, które się głosi i do których przestrzegania namawia innych. Wyjątek to zwykle nóż w plecach reguły.
***
Były wiceminister sprawiedliwości Michał Woś po dwóch miesiącach ukrywania się przed listonoszem, odebrał wreszcie wezwanie do prokuratury w charakterze podejrzanego, gdzie usłyszał zarzuty niezgodnego z prawem zadysponowania Funduszem Sprawiedliwości, a konkretnie sumą 25 milionów złotych na zakup systemu Pegasus dla CBA. Okazuje się, że nie chodziło jednak o konsolę do gier, o której były wiceminister onegdaj wspominał, lecz o system inwigilacyjny do ścigania, jak dzisiaj twierdzi, kryminalistów. Niestety pieniędzy publicznych nawet w chwalebnej intencji nie można wydawać po uważaniu, co dla pana Wosia jest najwyraźniej odkryciem. Są jednak zasady i trzeba się ich trzymać. Nie wspominając, że w kwestii ścigania Pegasusem kryminalistów były jednak liczne wyjątki. Jednym z nich okazał się inwigilowany poseł KO Krzysztof Brejza. Ściągane przez CBA informacje z jego telefonu były manipulowane i publikowane przez pisowskich medialnych sługusów w TVP Kurskiego. Przy czym łajdacy ci byli tak kreatywni, że nawet mailowa korespondencja z warsztatem samochodowym w sprawie naprawy pojazdu Brejzów po odpowiedniej obróbce nadała się do politycznego skręcenia.
Po wyjściu od prokuratora Woś oświadczył, że nie uznaje jego plenipotencji. Podobnie jak na Pegasusie i na tym koniu daleko on nie zajedzie.
***
Tymczasem Michał K. były szef Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych, bliski współpracownik Mateusza Morawieckiego, oskarżony o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, na powrót stal się Michałem Kuczmierowskim, a to za sprawą listu gończego wystawionego za nim za zgodą sądu. Kuczmierowskiego prokuratura oskarża o wielosetmilionowe wały, m. in. z udziałem właściciela odzieżowej marki Red is Bad, Pawłem Sz. Bynajmniej nie na ubiorze lecz na agregatach prądotwórczych dla Ukrainy, które Sz. sprzedał RARS z blisko trzystumilionowym zyskiem za swoje pośrednictwo. Po czym nie trafiły one nawet do miejsca przeznaczenia, lecz do polskich strażaków, bo nadszedł czas prezentów dla elektoratu w związku z kampanią wyborczą do sejmu, a akurat nie było niczego innego na magazynie.
Pisowcy splatają, że obaj panowie bynajmniej nie uciekli z kraju przed wymiarem sprawiedliwości, lecz są po prostu na wakacjach. Tak się jednak składa, że obaj poczuli gwałtowną potrzebę zagranicznego wypoczynku w momencie, gdy aresztowana Justyna G., bliska współpracownica Kuczmierowskiego w RARS zdecydowała się na współpracę z prokuraturą, dzięki czemu ostatnio odzyskała wolność. Kuczmierowski ze swojej kryjówki oświadczył, że nie wróci, dopóki nie będzie miał szansy na uczciwy proces. No ale na razie nic nie wskazuje na to, że do sterowania wymiarem sprawiedliwości wróci Ziobro i jego kamanda oraz ich szemrane metody, więc raczej trzeba go będzie sprowadzić siłą.
Może i Red is Bad, ale za to zielone zawsze są dla nich OK.
***
W ramach remanentów w spółkach skarbu państwa po PIS-ie przyszedł czas na Grupę PZU. Działała tam Fundacja Alior Banku, z której jak twierdzą kontrolerzy wyprowadzono w 2023 roku 1,35 mln. złotych. Fundacja miała zarząd dwuosobowy, który rocznie zarabiał 500 tysięcy złotych a cały fundusz płac w Funduszu wynosił 2 miliony, co stanowiło 30 procent jego wpływów. Udział płac w fundacjach zwykle wynosi maksymalnie kilka procent, tutaj wygląda na to, że Fundacja Alior Banku służyła głównie utrzymaniu na wysokiej stopie jej pracowników i ich rodzin. Zresztą jej szefowie intensywnie myśleli też o swojej przyszłości i zagwarantowali sobie w umowach nie tylko sute odprawy, lecz również 100 tysięczne odszkodowania w ramach zakazu konkurencji. Niestety, do publicznych pieniędzy mieli zbyt lekką rękę. Na przykład 150 tysięcy przekazali Lokalnej Organizacji Turystycznej Integra, po działalności, której nie ma śladu oprócz przyczepy z napisem „Żołnierze Wyklęci”. Tak się rządzili powierzonymi fundacji pieniędzmi, że w konsekwencji na ich własne odprawy nic już w kasie nie zostało. I to jest jedyna dobra wiadomość w tej aferze.
***
W toku tej samej kontroli okazało się, że w PZU Zdrowie kreowano stanowiska pod konkretne osoby, naturalnie bez jakiegokolwiek przydziału obowiązków. Nic dziwnego, że strata PZU Zdrowie w 2023 roku wyniosła 79 milionów złotych. Zdrowie tam było tylko w nazwie.
***.
„Osiołki nie wiedzą jak działał Fundusz Sprawiedliwości” – napisał Zbigniew Ziobro i od razu służył z podpowiedzią: Otóż system ten działał tak, że ostateczną decyzję o rozdziale pieniędzy podejmował minister-dysponent i była ona nieodwołalna. Nie można go zatem winić, że szastał kasą po uważaniu, gdyż umożliwiał mu to regulamin. Podobnie tłumaczy się poseł Marcin Romanowski, były wiceminister i dysponent Funduszu, a w ślad za nim inni byli ministrowie PiS, którzy też mieli swoje fundusze a przy okazji głęboko w poważaniu orzeczenia komisji konkursowych w sprawie rozdziału tych publicznych środków. Wracając do osiołka, u hrabiego Aleksandra Fredry w żłoby dano mu w dwójnasób: w jednym owies, w drugim siano i był problem od czego zacząć. Ministrowie PiS ograniczali się natomiast wyłącznie do siana, więc tu akurat obyło się bez niepotrzebnych dylematów.