Piosenki, o których warto pamiętać

Z Jarosławem Wasikiem, artystą, dyrektorem Muzeum Polskiej Piosenki, rzecznikiem 62. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej, badaczem i znawcą opolskich festiwali rozmawia Ryszard Rudnik

– Opolski festiwal powraca do formuły imprezy czterodniowej, tyle, że tym razem zacznie się on w czwartek 12 czerwca a nie w piątek, a zakończy w niedzielę a nie, jak to bywało, w poniedziałek. To przesunięcie wiąże się z jakimś głębszym zamysłem?

– Nie wiem, myślę jednak, że poniedziałek to nie jest dobry dzień na festiwal: Początek tygodnia, ludzie są po weekendzie. Te poniedziałkowe festiwalowe koncerty z muzyką alternatywną broniły się w poniedziałki tylko ze względu na swój charakter.  Tam przychodziła zupełnie inna publiczność niż ta festiwalowa, machająca do kamer. To byli kompletnie inni ludzie.

– No to może po prostu należało kontynuować tą formułę?

–  Moim zdaniem ona się kompletnie wyczerpała. Głównie przez to, że od kilku lat to alternatywa jest mainstreamem w Polsce. Organek, Ralph Kamiński, Zalewski, Miuosh kiedyś alternatywa, są dzisiaj przecież topowymi wykonawcami. Wydaje mi się, że dziś ciężko by było znaleźć alternatywę w polskiej muzyce, biorąc pod uwagę wymogi telewizji, że to nie mogą być kompletnie nieznane zespoły garażowe, na których koncert nie sposób nawet zapełnić widowni, nie wspominając o tzw. oglądalności. A pusty amfiteatr podczas koncertu wygląda dramatycznie. Po drugie, zdaje się ubiegłoroczne rozwiązanie, czyli koncerty Debiutów i Premier jednego wieczoru się nie sprawdziło.

– Dlaczego?

– Bo to są dla festiwalu koncerty bardzo istotne, ale nie do końca „pod publiczkę”. Dominują utwory autorskie, premierowe, często jeszcze nieograne. Po prostu dwa takie koncerty w jednym dniu ciężko się sprzedają, gdy idzie o bilety. Stąd decyzja, żeby te koncerty rozdzielić na dwa dni.

– Kiedyś mieliśmy wielkie imprezy wokół festiwalowe, na przykład koncert hip-hopowy na placu Kopernika. W tym roku hip-hop powraca, ale już na scenę amfiteatru.

– To, że hip-hop wraca na festiwal opolski, podoba mi się bardzo. I taka mała uwaga: koncerty, o których pan wspomina, wcale nie były wokół festiwalu. To były imprezy w ramach festiwalu, tyle, że odbywały się na innej niż amfiteatr scenie.

– Z obawy, żeby hip-hopowcy nie roznieśli amfiteatru…

– Mnie to zawsze zastanawiało, że w połowie lat 80-tych w amfiteatrze organizowano w ramach festiwalu koncerty rockowe, świetne, a to była przecież muzyka zbuntowanej młodzieży i zawsze po takim koncercie jakieś ławki były połamane. Natomiast organizatorzy bardzo bali się publiczności hip-hopowej. Pomysłodawcą pierwszego koncertu hip-hopowego na opolskim festiwalu był Hirek Wrona. Na tą okoliczność miał on spotkanie z komendantem miejskim policji. Policja była przerażona, że z całego kraju zjedzie jakaś dzika hip-hopowa horda ćpunów i rozniesie miasto. Hirek poradził wtedy komendantowi, żeby funkcjonariusze absolutnie nie rzucali się w oczy, niech skryją się po bramach, w jakichś innych niewidocznych miejscach, bo jak ich publika nie zobaczy, nie będzie agresywna. Tak też się stało, no i zgodnie z przewidywaniami obyło się bez większych burd, choć przyjechało z całej Polski kilkanaście tysięcy ludzi. Były jakieś przypadki drobnych kradzieży w sklepach, ale żadnych grubszych kryminalnych sytuacji, pobić i tym podobnych ekscesów. Byłem na tym pierwszym hip-hopowym koncercie. Publiczność na placu Kopernika bawiła się fenomenalnie. Zaleta tej sceny była też taka, że żadną miarą chętni nie zmieściliby się w amfiteatrze. To było morze ludzi.

–  A teraz hip-hop wraca i to na główną scenę.

– No tak, ale wystąpią przede wszystkim ikony gatunku: O.S.T.R, Paktofonika, Grubson. To trochę będzie koncert hip-hopowy dla czterdziesto-, pięćdziesięciolatków. Fajnie, że będzie się to wszystko działo w jednym dniu z Debiutami.

– A propos Debiutów, zawsze był pan zwolennikiem, by debiutanci zamiast coverów śpiewali swoje utwory. Walczył pan o to, i w końcu przewalczył.

–  Sam kiedyś jako uczestnik Debiutów nie wyobrażałem sobie sytuacji, że się dostałem i każą mi teraz zaśpiewać na przykład piosenkę Niemena, czy Rodowicz. Debiuty to nie powinno być kolejne talent show. Telewizja Polska robi dwa tego typu programy – The Voice of Poland i Szansa na Sukces, nie potrzeba nam kolejnego talent show na opolskim festiwalu. Obiecałem sobie, że będę lobbował, by na przyszłość w Debiutach nie występowały dwie osoby z Szansy na Sukces, tylko jedna. W tym roku w eliminacjach Debiutów było tak dużo świetnych i zdolnych ludzi, że obawiam się, uczestnicy Szansy będą od nich odstawać ze swoimi piosenkami. Oni w Szansie śpiewają covery, nikt nie wie, z jakim swoim materiałem przyjadą na festiwal.

– Rozumiem, w odróżnieniu od repertuaru debiutantów, którzy przeszli sito kwalifikacji.

– Dokładnie tak. W tym roku bardzo poważnie podeszliśmy do Debiutów, jako komisja kolaudacyjna z dwustu kilkudziesięciu artystów wybraliśmy dwudziestkę. Zaprosiliśmy ją na przesłuchania na scenie studia telewizyjnego. Przyjechali z własnymi zespołami, akompaniatorami. Z tego grona musieliśmy wybrać zaledwie siódemkę, bo do dwóch laureatów Szansy dochodzi również laureat przeglądu, który organizuje NCPP. I muszę powiedzieć, że lekką ręką z tego grona mogliśmy zakwalifikować dwunastkę wykonawców, tak wysoki poziom reprezentowali.  Od popu, poprzez folk, do nowoczesnego popu z house’owymi elementami. Gdyby była możliwość, skasowałbym wszystkie inne eliminacje i robił tylko takie. Jestem pewien, że dla młodego pokolenia wykonawców liczy się tylko możliwość zaprezentowania swojej twórczości, oni w ogóle nie są zainteresowaniem powielaniem twórczości czyjejś. A mają w muzyce bardzo dużo do powiedzenia w bardzo różnej stylistyce. I moim zdaniem w wielu przypadkach te piosenki debiutantów są lepsze niż piosenki profesjonalistów zgłoszone do Premier.

– Skoro jesteśmy przy Premierach, sygnalizuje pan tu lekkie rozczarowanie.

– Tak, zwłaszcza jeśli chodzi o teksty. Moim zdaniem gwiazdy śpiewają po prostu o niczym, żeby nie powiedzieć bardziej dosadnie wykorzystując w opisie pewną istotną część ciała Maryni. Tekst w niektórych utworach sprawia wrażenie zła koniecznego. A polska piosenka tekstem przecież stoi.

– Powód jest ciągle ten sam, wykonawcy, kompozytorzy nie sięgają do profesjonalnych autorów tekstów z powodów merkantylnych, by nie dzielić się tantiemami…  

–  Jest jeszcze drugi powód – bardzo trudno jest napisać dobry tekst, gdy się go pisze do muzyki. Oczywiście były i są wyjątki, takie jak Wojciech Młynarski, Jonasz Kofta, Jacek Cygan. Ale za wielu takich Młynarskich, Koftów nie mieliśmy. Czy takich jak Cygan nie mamy. Mam wrażenie, że dziś wiele polskich piosenek nie ma tekstów, tylko tzw. „wyrazy”. W polskim popie jeśli chodzi o teksty jest marnie. O ile polskie produkcje absolutnie w niczym nie odbiegają muzycznie od światowego top-u, o tyle w warstwie tekstu, z nielicznymi wyjątkami, pozostajemy daleko w tyle. Ja się w ogóle dziwię znanym wykonawcom, że zgłaszają do Premier rzeczy na czwórkę. Na ich miejscu, gdybym nie miał czegoś na szóstkę, to bym w ogóle tego nie zgłaszał. Moim zdaniem bardzo dobrych polskich piosenek – z doskonałą muzyką, niebanalnym tekstem i wyśmienitym wykonaniem – jest teraz stanowczo za mało.

– Może to jest odpowiedź na zarzut, że opolski festiwal nie kreuje teraz przebojów.

–  No tak, przecież przeboje można kreować pod warunkiem, że się one na festiwalu pojawią. Kiedyś tak było, że kreował. Przypomnę, były takie lata, gdy jury nie przyznało pierwszej nagrody tylko dwie drugie – dla „Szklanej pogody” i „Nie liczę godzin i lat”. Gdybyśmy dzisiaj mieli takie dylematy…

– A czy z tekstami nie jest czasem tak, jak o swoich wczesnych rozmowach z wydawcą wspomina pisarz Maciej Siembieda: Pisz prościej, to będziesz zarabiał lepiej.

–  Pewnie trochę tak jest, żeby piosenka była łatwiejsza w odbiorze. Ale nie wiem, czy to jest dobry sposób na oczarowanie publiczności. Na pewno nie tej, która kupuje muzykę w różnych formach.

– Za mną ostatnio chodzi przebój z Eurowizji: „Mio amore, espresso macchiato por favore”. Bardzo krytykowany, ale w Internecie stał się już viralem.

– Za mną też, i to jest straszne. Ale myślę, że to głównie z powodu muzyki i szlagwortu. W tegorocznych Premierach w moim odczuciu będą dwa takie wpadające łatwo w ucho utwory, które nawiązują trochę do starych festiwali: „Poparzonych kawą 3” i Katarzyny Żak. Tylko że jak się okazało, o czym – my kwalifikujący – nie wiedzieliśmy, teksty napisali wspomnianym wykonawcom świetni autorzy: Rafał Bryndal, a dla Katarzyny Żak Artur Andrus.

– Porozmawiajmy o publiczności, czy publiczność festiwalowa jest teraz jakaś inna?

– Publiczność się oczywiście zmieniła. Na przykład z powodu sposobu dystrybucji biletów. Teraz można je kupić przez Internet z każdego krańca kraju, nie trzeba w Opolu godzinami wystawać przed kasą. I w ten sposób publiczność w amfiteatrze z opolskiej przeistoczyła się w ogólnopolską.  Mam też wrażenie, że ci, którzy mają w pamięci te dawne festiwale, już nie przychodzą. Są kompletnie niezadowoleni z tego co jest, dla nich liczą się wspomnienia. Nawet jeśli pojawiają się na festiwalu stare piosenki, to nie podobają się im z powodu nowych aranżacji. Oni by chcieli, żeby było tak jak było. A tak się nie robi już muzycznych widowisk, nie robi telewizji. Przykładem jest legendarny koncert „Zielono mi”. Ja ten koncert uwielbiam, ale go ewentualnie słucham. Nie jestem w stanie go oglądać. On jest tak okropnie zrealizowany, niewyraźny, niedoświetlony. Bronił się realizacyjnie w połowie lat 90-tych, ale w trzeciej dekadzie XXI wieku jest kompletną ramotą. Lepiej tego nie oglądać, jeśli się nie chce zburzyć dobrych wspomnień. Popularne serwisy streamingowe, do których Polacy mają dostęp w domach i na urządzeniach mobilnych, przyzwyczaiły odbiorców do doskonałej jakości obrazu, widowiskowych ujęć, unikatowej pracy kamer. Zatem i wizualizacja piosenek bardzo się zmieniła, stare muzyczne klipy dziś się po prostu nie bronią. A jeśli już, to bardziej te z lat 60-tych, w gruncie rzeczy czarno-białe filmowe miniprodukcje na taśmie. Albo kabaret Starszych Panów.

–  Teraz też będzie Kabaret, wiele lat go na festiwalu nie było.

– Wszyscy myślą, że nie było go po 2015 roku, że go zlikwidowała poprzednia władza. A to nieprawda. Kabaret z festiwalu zniknął wcześniej, w 2013 roku, pod pretekstem, że na 50. Jubileuszowym KFPP byłoby zbyt mało miejsca dla piosenek. No ale na 51. KFPP już nie wrócił. Nie jestem wielkim fanem kabaretu, ale Polacy go kochają, więc nie będę go krytykował.

–  A co będzie wyróżnikiem tego 62. KFPP, oprócz żelaznych pozycji takich jak Debiuty, Premiery, wieczór kabaretowy?

– Myślę, że szykują się dwa wybitne koncerty: „Trzy ćwiartki Jacka Cygana – urodziny” i poświęcony twórczości Wojtka Trzcińskiego pt. „Małe tęsknoty”. Początkowo miał być jeden wielki koncert piosenek autora „Dumki na dwa serca”, no ale zmarł Wojtek Trzciński jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów muzyki rozrywkowej, i ten jeden wieczór trzeba było podzielić tak, by na jego wspomnienie znalazło się miejsce. Poza wszystkim Trzciński był też wieloletnim dyrektorem opolskiego festiwalu za najlepszych czasów imprezy. Jemu tak naprawdę cały dzień koncertowy by się należał. Niedziela to będzie nagromadzenie takich hitów i takich gwiazd, że te dwa koncerty to będzie Wielkie Łał. Zresztą już od jakiegoś czasu niedzielnym festiwalowym koncertom towarzyszy przesłanie: pilnujmy tego, co w polskiej piosence najwartościowsze, najpiękniejsze. Festiwalowa niedziela przestaje być taką „pod nóżkę” i trochę duch piosenki literackiej się nad nią roztacza.

– W dyskusji o festiwalu ciągle pojawia się wątek, że przestał być on dorocznym przeglądem wydarzeń w polskiej muzyce. Czy to jest w ogóle jeszcze możliwe, by do tego charakteru wrócił?

– Wątpię. Kiedyś opolski festiwal miał olbrzymie znaczenie promocyjne, ale to były czasy jednego programu telewizyjnego i dwóch radiowych. Występ w Opolu, ewentualnie w Sopocie dawał gigantyczną rozpoznawalność. Ryszard Rynkowski, którego zresztą w tym roku usłyszymy w niedzielę wspominał, że jeszcze na przełomie lat 80-90-tych, wystarczyło się w Opolu pojawić, nawet nie trzeba było wygrać Premier, i miało się zapełniony kalendarz koncertów na rok. Dziś są gwiazdy młodego pokolenia, które nigdy nawet o występie na festiwalu nie pomyślały. W każdym razie, nawet się na nim pojawiają, to nie z powodu, by się w ten sposób promować artystycznie. Powiem więcej, nawet jeśli w amfiteatrze zaśpiewali, to nie mają do opolskiego festiwalu sentymentu, takiego jak gwiazdy z dawnych lat. Dla nich festiwal był nie tylko ważną sceną, ale i Opole miejscem dorocznych spotkań towarzyskich całego środowiska. My to widzimy również na co dzień w Muzeum Polskiej Piosenki. Jeśli jest zainteresowanie młodych festiwalem, starzymi wykonawcami, to tylko tych z domów, w których interesowali się nimi ich rodzice.

Myślę, że dziś rolą festiwalu opolskiego nie jest promowanie nowych twarzy tylko kultywowanie tego wszystkiego, co było dobre i ważne w polskiej piosence. I pokazywanie przez nowe aranże, które mają szanse dotrzeć do nowych odbiorców, że mieliśmy świetne polskie piosenki, które warto przypominać i o nich pamiętać.

– Dziękuję za rozmowę.

Najnowsze artykuły