Plotka, czyli nie dajmy z siebie zrobić worka treningowego. List lekarki

Czas na Opole otrzymał list młodej lekarki. Na tyle symptomatyczny i w ważkiej sprawie, że postanowiliśmy się nim z Wami podzielić na naszych łamach:

„Jestem 34-letnią lekarką (prywatnie samodzielną matką kochanej 3,5 latki), pracowałam dwa lata w szpitalu na oddziale chorób wewnętrznych i oddziale kardiologii z pododdziałem niewydolności serca, obecnie jestem na końcówce rezydentury z medycyny rodzinnej. Mieszkam i pracuję w małym miasteczku. Jak wiadomo, w małych miasteczkach plotki rozchodzą się z prędkością światła i niczym śnieżne kule zbierają jeszcze dodatkowe (najczęścej nieprawdziwe/wyolbrzymione) informacje.
(…)W przychodni pracuję dobrych kilka lat i do tej pory cieszyłam się dobrą opinią. Moi stali pacjenci uważają mnie za dobrą i empatyczną osobę (…), która zawsze wysłucha, doradzi, poświęca tyle czasu ile trzeba i traktuje pacjentów jak partnerów, bo w końcu gramy do wspólnej bramki – o ich zdrowie. Nigdy nie odmówiłam dodatkowego przyjęcia, chyba że byłam umówiona na konkretną godzinę do swoich lekarzy (tak, bywam też “po tej drugiej stronie biurka”) albo pędzę odebrać dziecko z przedszkola. Wkładam w pracę całe swoje serce, ciągle się dokształcam (kocham ultrasonografię), nie boję się powiedzieć “nie wiem, ale poszukam odpowiedzi, spotkamy się za tydzień, znajdę w pracach naukowych”. (…) Chcę mieć tę możliwość poświęcenia czasu pacjentowi – nie toleruję na zasadzie “dzień dobry, ja po skierowanie, dobra, następny proszę”, tylko jestem uparta i dociekliwa jeśli chodzi o szukanie diagnozy i leczenie. (…). Dodatkowo jako wolontariuszka pomagam zwierzętom i dzieciom z chorobami rzadkimi (pamiętacie Alexa z SMA? To ja jako “Statystyczna Gosia” pomagałam jemu i paru innym dzieciom uzbierać ponad 9 milionów na terapię genową, siedząc godzinami z noworodkiem przy piersi przed komputerem i moderując forum licytacyjne). Robię szkolenia z pierwszej pomocy, wykłady o udarach i zawałach, odwiedzam Dom Seniora, szerzę wiedzę medyczną. Traktuję swoją pracę i pomoc ludziom jak powołanie. I ostatnio spotkała mnie strasznie przykra sytuacja, po której czuję się, jakby mi ktoś napluł w twarz i zepsuł wszystko to, o czym napisałam wcześniej. Ale przepłakałam co miałam przepłakać, doszłam do wniosku, że gdy ktoś na mnie pluje, to nie będę udawać że deszcz pada.
W czwartek 10.11 robiłam usg, spóźniłam się ok 20 minut, ponieważ córka dostała krwotoku z nosa, który musiałam opanować przed oddaniem jej do przedszkola. Większość matek miałoby w tym momencie pracę w nosie i wzięło opiekę na dziecko, ale mi było zwyczajnie po ludzku szkoda pacjentów, którzy czasami miesiącami czekają na badanie. Na wejściu przeprosiłam oczekujących, wytłumaczyłam z czego wynika spóźnienie (uprzedziłam że w razie telefonu z przedszkola natychmiast się zrywam, kończę pracę i jadę po córkę). Pierwsza pacjentka weszła do gabinetu, okazało się, że ma błędnie wypisane skierowanie – na ten rodzaj badania, którego ja nie wykonuję. Chcąc pomóc pacjentce, zeszłam z nią do rejestracji i poprosiłam rejestratorki, żeby zapisały pacjentkę na jakiś dodatkowy pilny termin, żeby przez pomyłkę w skierowaniu nie traciła znowu kilku miesięcy oczekiwania. Termin udało się załatwić na wtorek dzięki moim prośbom i staraniom. Wróciłam na górę robić badanie, w połowie którego przyszła zszokowana rejestratorka z informacją, że owa pierwsza pacjentka w rejestracji pełnej ludzi żądała od niej pieniędzy za transport, bo zmarnowała czas oraz awanturuje się, że doktor W. jest pijana (!!!) i będzie dzwonić na policję. Odpowiedziałam – proszę bardzo, ja nie mam nic do ukrycia. Oczywiście (ponownie publicznie) pacjentka wezwała policję insynuując, że jestem pijana (…). Jak się można domyślić, wydmuchałam 0,00 – ale o tym już publicznie nikt nie wspomniał. Policjanci byli rozbawieni, bo widzieli, że zachowuję się zupełnie normalnie, pytałam ich wprost czy mogłoby im się z jakiegokolwiek powodu wydawać, że mogę być pijana – odpowiedzieli, że   absolutnie, nie. Nie usłyszałam również żadnego “przepraszam”, wręcz przeciwnie, pacjentka poszła na skargę do szefa. Przełykając łzy wróciłam do (…) robiłam sobie przerwy, żeby wypłakać się w łazience służbowej. Tak publicznie upokorzona (…) nie czułam się jeszcze nigdy w życiu. Z trudem skończyłam pracę, wróciłam do domu, przemyślałam temat, porozmawiałam z przyjaciółmi i z prawniczką , która mi uświadomiła, że  podczas pracy cała ochrona zdrowia ma prawa takie, jak funkcjonariusz publiczny, więc jak najbardziej bezpodstawne publiczne pomawianie mnie o przyjście do pracy pod wpływem klasyfikuje się jako zniesławienie. Teraz trochę teorii i kodeksu karnego:
Artykuł 212 w paragrafie 1 stanowi, że “kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną niemającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.”
Tak, czuję się poniżona. Publicznie – w rejestracji pełnej ludzi.
Tak, bezpodstawne oskarżenie mnie o pracę pod wpływem alkoholu naraża mnie jako lekarkę na utratę zaufania dla mojego zawodu. Kto pójdzie do lekarza pijaka?
Dodatkową wisienką na torcie jest bycie w małym miasteczku – już plotka zatoczyła koło i uprzejmie doniesiono mi, że w sklepie dwie kobiety rozprawiały o tym, jak to policja zabierała pijaną młodą doktorkę z pracy…
W prawie cywilnym istnieje też możliwość z mojej strony wytoczenia pozwu o naruszenie dóbr osobistych.
Skutki są teraz takie, że wylądowałam na zwolnieniu lekarskim (…). Nie jestem na chwilę obecną zdolna wrócić do pracy. Idę do psychologa próbować jakoś przepracować tę sytuację.(…)”

Historię naszej czytelniczki opowiedzieliśmy Marcelinie Wanat, psycholog z Opola:

– Przede wszystkim pani doktor musi w sobie wyrobić przekonanie, że nie mamy wpływu na reakcje innych ludzi, każdego z nas może spotkać podobna sytuacja, niesłuszne, publiczne nawet oskarżenia. W tym przypadku widać, że pani doktor nie ma sobie nic do zarzucenia, wykonuje swój zawód z wielkim zaangażowaniem i ponadstandardowym nawet poświęceniem  W takim razie to nie ona, ale atakująca ją pacjentka ma problem i to ona, a nie osoba atakowana ma powody do niepokoju i zastanowienia się nad sobą. Jeśli swoim życiem, aktywnościami zapracowaliśmy na poczucie własnej wartości, musimy się tego trzymać. Nie możemy pozwolić, by przypadkowi frustraci nam je zburzyli i robili sobie z nas worek treningowy. Nie wpuszczajmy ich do swojego życia. Pani doktor z pewnością ze strony swoich pacjentów doświadcza wiele sympatii i warto przede wszystkim tego się trzymać. Nie naprawimy całego świata, ale zawsze starajmy się iść po jego jasnej stronie. A takie złośliwe zachowania, jak tej pacjentki, zawsze były, są i będą, ale przecież nie nas one konstytuują.

Najnowsze artykuły