Polski sport trzeba wymyślić od nowa [ROZMOWA]
Z Tomaszem Wróblem, członkiem Komisji Sportowej Polskiego Komitetu Olimpijskiego, prezesem AZS Politechniki Opolskiej, opolskim radnym i fanem sportu rozmawia Ryszard Rudnik.
– Minister sportu Sławomir Nitras podsumował, że na przygotowania olimpijskie wydaliśmy przed igrzyskami łącznie 472 milionów złotych, wypadło po 47 milionów na jeden medal. Minister mówi więc: nasz sport wymaga reformy i rozliczeń tych pieniędzy…
– Oczywiście, że wymaga, z tym, że ta sama kwestia wraca po każdych igrzyskach. Sport potrzebuje reformy i kontynuacji, tak, by każda następna ekipa pracowała na tym, co przygotowali dla niej poprzednicy. Czy bylibyśmy w stanie tak funkcjonować w sporcie? Niektóre kraje to zrobiły. Mają lepszy lub gorszy, ale jednak jakiś spójny system rozwoju sportu, oparty na specyficznych dla siebie uwarunkowaniach. Po igrzyskach w Atlancie my mieliśmy 7 złotych medali, Brytyjczycy mieli jeden. Ale oni wyciągnęli z tego wnioski. Powołali spółkę UK Sport, całkowicie niezależną instytucję skupiającą biznesmenów, ludzi sportu, rozmaite gremia niezależne od polityków. Wszystkie pieniądze wydatkowane przez brytyjskich podatników na sport przechodziły przez ich ręce, dzięki temu odbudowali sportową potęgę swego kraju. Trochę inny system jest na Węgrzech, ich reforma polegała na okrojeniu liczby dyscyplin, które wspiera państwo, ale te które są na liście wspiera bardzo mocno i szczodrze. Gdyby rzeczywiście w Polsce powstało coś na kształt UK Sport i byliby tam ludzie tacy jak biznesmen Rafał Brzóska, który aktywnie wspiera polski sport, i mieli coś w tym klubie nie tylko do wydania, ale i coś do powiedzenia – to być może byśmy do czegoś doszli.
– Czyli jednym z warunków odnowy jest to, by sport był jak najdalej od polityki?
– Zdecydowanie. Nie przeznaczamy mało na sport, ale kwestią sporną jest struktura i metodologia tych wydatków. Na przykład z zestawienia ministra Nitrasa można się dowiedzieć, że pól miliona poszło na związek surfingu, na taniec sportowy, czyli breaking prawie dwa miliony. Tymczasem breaking znika z listy sportów olimpijskich. Trzeba by dzielić te pieniądze jak GBS w Wielkiej Brytanii, jeśli w jakiejś dyscyplinie szło coś nie tak, nie spełniała pokładanych w niej założeń w określonym czasie, przerzucano pieniądze na dyscypliny – raz, przyszłościowe, dwa, przynoszące sukcesy. A u nas nikt nie mierzy efektów wydatkowanych pieniędzy, nie monitoruje sytuacji. Pieniądze poszły i już trudno, nawet jeśli nie idą za tym jakiekolwiek postępy w danej dyscyplinie. U nas jakieś reakcje zdarzają się przy okazji apelu sportowców, na zasadzie „usłyszcie mój krzyk”.
– Tak jak apel srebrnej medalistki kolarki Darii Pikulik, która po zdobyciu medalu poskarżyła się, że nie mieli sprzętu, odpowiednie stroje sportowe dostali tuż przed igrzyskami a za lutowe zgrupowanie musiała zapłacić z własnej kieszeni…
– Daria jest srebrną medalistką igrzysk olimpijskich, w swojej dyscyplinie jest kimś. A ilu jest sportowców, którzy boją się powiedzieć cokolwiek, bo są uzależnieni do tego, czy dostaną wsparcie lub go nie dostaną. Z drugiej strony byłbym daleki od stwierdzeń, że wszyscy działacze są źli, wszystkie związki sportowe działają fatalnie. Wszędzie są większe lub mniejsze błędy, ale problem dotyczy przede wszystkim mechanizmów egzekwowania wyników. Jeśli nawet coś w tym względzie będzie chciał zrobić minister sportu, to wobec autonomicznych związków sportowych nie może zbyt wiele wyegzekwować, ma związane ręce. Kiedyś minister Bańka chciał to zmienić, ale z marnym skutkiem.
– Z marnym, bo nie chodziło mu o reformę systemu, ale o jego upolitycznienie i otwarcie furtki dla kolejnych synekur politycznych nominatów.
– I tu znowu wracamy do przykładu Brytyjczyków, którzy utworzyli odrębną apolityczną strukturę, spółkę, przez którą przechodzą wszystkie pieniądze na rozwój brytyjskiego sportu, a więc również dla związków sportowych. Oni zrobili listę dyscyplin, które rokują na przyszłość, a u nas wspieramy wszystko w zależności kto kogo zna i pociągnie po kieszeni.
– No ale z drugiej strony: w paryskich igrzyskach: królowa sportu – mamy 1 brąz, w wioślarstwie, które zawsze było kopalnią polskich olimpijskich sukcesów – 1 krążek, w kajakarstwie jedno srebro Klaudii Zwolińskiej. Katastrofa w dyscyplinach, które raczej nie da się wykreślić ze sportowej listy…
– Ja wiem, że dzisiaj ludzie krytycznie patrzą na to, że zdobyliśmy w Paryżu zaledwie 10 medali ale uważam, że to mógł być sukces w porównaniu do tego, co nas czeka za cztery lata w Los Angeles. Nasze wioślarstwo w tych igrzyskach miało dwie kwalifikacje, a zawsze mieliśmy ich kilkanaście. Do tego rezygnuje trener medalistów, bo jest już wiekowym człowiekiem i po prostu chce odpocząć. Z wioślarstwem będzie problem. Patrzmy na kadrę w lekkoatletyce: Wojtek Nowicki, Paweł Fajdek, to są sportowcy, którzy kończą kariery, a gdzie ich następcy? Na igrzyskach ich nie było. Natalia Kaczmarek zdobyła medal na 400 metrów, ale gdyby na tym dystansie po płaskim wystartowała Femke Bol, nie skupiając się tylko na płotkach, to pewnie i o ten medal byłoby nam trudno. Ada Sułek- Schubert, wystartowała pół roku po urodzeniu dziecka, choć gdy zaszła w ciążę trener jej powiedział, że albo dziecko albo igrzyska. A ona pokazała, że da radę, choć jej rzucano kłody pod nogi. Zresztą przykład Ady to odrębna kwestia, minister na przykład chce większej reprezentacji kobiet w związkach sportowych a sam kieruje zmaskulinizowaną ekipą. Lepiej by było, gdyby politycy popracowali nad tym, by kobietom sportowcom stworzyć takie same warunki do rodzenia dzieci jak innym matkom. Trenerzy, związki sportowe powinny je otoczyć opieką, wspierać, a nie straszyć, że jak urodzą, to mogą się pożegnać z karierą.
– PZLA wygrał wszystko co mógł w Tokio, to było zaledwie trzy lata temu.
– Tak, w Tokio mieliśmy 9 medali lekkoatletycznych. Trzeba jednak pamiętać, że Tokio to były igrzyska po pandemii i nie we wszystkich krajach przygotowania szły tak, jak normalnie powinny. Do tego doszedł postęp technologiczny, który nie do wszystkich dotarł. W sztafecie mieszanej 4x 400 zdobyliśmy medal, ale nie wszyscy mieli tam najnowsze buty, na Bahama na przykład one nie doszły, a myśmy już je mieli. Czasem o sukcesie decydują takie szczegóły.
– Czyli świat sportowy nam ucieka…
– U nas za często pojawiają się sportowcy, którzy biorą się właściwie znikąd: Tomasz Sikora w biathlonie, Justyna Kowalczyk w biegach, Iga w tenisie. To są naturalne talenty, które swój sukces zawdzięczają tylko sobie, ewentualnie swoim rodzicom, ale na pewno ich sukcesy nie są wynikiem realizacji programów sportowych, które doprowadziłyby ich do mistrzostwa. Inaczej mówiąc są, ale nie ma racjonalnych podstaw, żeby się pojawili w naszym sporcie. My tych gwiazd nie potrafimy wykorzystać, by ciągnąć dyscypliny sportowe, które reprezentują. Kamil Stoch pojawił się na fali małyszomanii, ale też dlatego, że mieliśmy świetny program Lotosu dla młodych skoczków. Nawet Finowie przyjeżdżali do nas po naukę. No i już go nie mamy, tak jak młodych następców Kamila Stocha. Po prostu nie uczymy się zarządzania sportem, świat poszedł do przodu a my tkwimy w starych blokach startowych. Na zasadzie, że państwo daje i zawsze powinno tak być. I to się zaczyna od najniższych poziomów – znikają lokalne kluby sportowe, bo opierały się na jednym trenerze, który się dla klubu poświęcał, ale kończy i nie ma go kto zastąpić. Bo dziś mało kto chce się poświęcać, bez odpowiedniego ekwiwalentu. Nie znam trenerów, którzy są dobrzy i mają ułożone życie prywatne. Jeśli funkcjonuje się na zasadzie coś za coś, to to drugie coś musi jednak być. Ale też spójrzmy na siebie: masowo zwalniamy dzieci z zajęć fizycznych, co w kulturze anglosaskiej się nie zdarza. Bo tam wiadomo, że ruch to również ogólnorozwojowy impuls dla dziecka i to przynosi potem efekty również w sporcie. Mam nadzieję, że uda mi się założyć szkołę mistrzostwa sportowego w piłce ręcznej, ale to będzie pierwsza taka szkoła na Opolszczyźnie od lat.
– U nas od czasów ministra Jarosława Gowina, który uwolnił i ten zawód – każdy może zostać trenerem.
– No niestety, choć więcej to narobiło szkód przy fitnessach i tego typu aktywnościach niż w samym sporcie, bo jednak kluby sportowe weryfikują swoją kadrę, i trudno w nich zostać trenerem po jakimś internetowym kursie. Ale są tacy niedouczeni indywidualni trenerzy, którzy szkolą dzieci prywatnie, i to czasem przynosi fatalne dla podopiecznych skutki.
– Dlaczego na igrzyska do Paryża nie pojechał opolski chodziarz Dawid Tomala?
– Nie pojechał, bo szef wyszkolenia nie lubi jego ojca. Dawid Tomala nie zmieniłby pewnie sytuacji medalowej, ale jeśli masz mistrza olimpijskiego, jednak sportową ikonę, to nie mówi mu się, tak jak w tym przypadku „nie, bo nie”. Zwłaszcza, że PKOl potwierdzał: jak najbardziej dla Tomali w reprezentacji olimpijskiej jest miejsce.
– No to dochodzimy do polskiego piekiełka…
– Trenerzy w sportach indywidualnych bardzo często nie darzą się sympatią, mówiąc oględnie. W ministerialnych departamentach często pracują byli trenerzy, a teraz urzędnicy. Dostaje ktoś taki na biurko wniosek o dofinansowanie sprzętu, ale w jego dawnym klubie nie ma takiego o jaki wnoszą koledzy trenerzy, to dlaczego u nich ma taki sprzęt być. Tak to niestety działa. Dzisiaj na poziomie mistrzowskim detale mają znaczenie. Jak nie będziesz miał najnowszego kajaka, nie masz szans na konkurowanie z czołówką. Niemieccy bobsleiści są najlepsi również dlatego, że co prawda wszyscy jeżdżą na niemieckich bobslejach, ale tylko Niemcy na najnowocześniejszym sprzęcie. Nasi mają taki sprzed 6 lat.
– Zawsze można skonstruować sobie własny, lepszy.
– No tak, ale nauka w służbie sportu, w sensie sportowego know-how, to jest dziedzina, która w Polsce praktycznie nie istnieje.
– Te igrzyska wywołały również toksyczne emocje, zwłaszcza związane z kobiecym boksem. Oskarżaniem wprost zawodniczek z Tajwanu i Algierii, że są mężczyznami, czego potwierdzeniem mają być ekspertyzy IBA, bokserskiej federacji kierowanej przez Umara Kremleva, przyjaciela Putina. MKOl je odrzucił jako niewiarygodne, bo genetycy, którzy zajmują się problemem i się na tym znają twierdzą, że zdiagnozowana interpłciowość wymyka się podziałom na płeć żeńską czy męską. Jednym zdaniem pojęcie płci według naukowców to jest problem o wiele bardziej skomplikowany niż obecność chromosomów X i Y. Zarzuty IBA szybko jednak zdobyły poklask. Te zawodniczki urodziły się z pierwszorzędowymi żeńskimi cechami płciowymi. Testosteron w organizmach kobiet w śladowych ilościach, nie mających kompletnie żadnego wpływu na dyspozycje zawodniczki, się zdarza. Rosyjska i szerzej fejsbukowa propaganda przed i w czasie tych igrzysk starała się przekonać opinię publiczną, że te igrzyska są nieuczciwe. I niestety wielu dało się ponieść tej narracji, która wynika z faktu, że Rosjan na areny igrzysk z wiadomych powodów nie dopuszczono, a nie chcieli wystąpić pod flagą olimpijską. Zemsta Putina zebrała więc żniwo…
– Boks ma ten sam problem, który ma też karate, z tym, że karate nie jest już sportem olimpijskim, a boks może wkrótce nim nie być: W karate i boksie jest tyle unii i związków, że praktycznie nie wiadomo kto tak naprawdę tę dyscyplinę reprezentuje. Te instytucje między sobą konkurują, stosują nieczystą grę. Boks jest dziś na „musiku”, podobnie jak kiedyś było podnoszenie ciężarów, zżerane przez afery dopingowe. Przede wszystkim federacje bokserskie muszą jednoznacznie rozstrzygnąć czy interpłciowość rzeczywiście, a jeśli tak, do jakiego stopnia jest przeszkodą. Do igrzysk w Los Angeles nie mają za dużo czasu
– Jeśli się nie pozbierają, na następnych igrzyskach Julia Szeremeta może nie wystąpić, bo nie będzie w olimpijskim wykazie jej dyscypliny?
– To nie jest wykluczone. Zdaje się, że wszystkie sporty siłowe kobiet mogą mieć ten sam problem. Dużo zależy też od tego, kto zostanie kolejnym przewodniczącym MKOl. Poważnym kandydatem na to stanowisko po Thomasie Bachu jest świetny były średniodystansowiec Sebastian Coe, znany z konserwatywnych poglądów w sporcie.
– W każdej dyscyplinie jest tak, że szuka się zawodników o sprzyjającej fizyczności. Nikomu nie przychodzi do głowy, że koszykarz nie może mieć więcej niż 190 cm wzrostu. Podobnie w kobiecym boksie, jeśli zawodniczka jest wyższa, ma większy zasięg ramion i trzyma się w kategorii wagowej jak Lin Yu-ting, to nie ma w tym niczego złego, więc gdy trener Szeremety mówi, że stanął przy Liu i jest ona wyższa niż podaje, gada po prostu głupoty. W walce o złoto przeciwniczka Polki pokazała się z jak najlepszej strony. No ale kibice mają z tym problem, bo z drugiej strony jest dyskwalifikacja IBA, czyli jest wątpliwość…
– W każdym razie awantura, którą wywołała ta kwestia, pokazuje, że problem trzeba będzie definitywnie rozwiązać i pewnie będą się tu w tle pojawiać również jakieś prawne spory.
– Jedne dyscypliny znikają z igrzysk inne się pojawiają, to dobrze, czy źle?
– Takie jest życie. Moim zdaniem dobrze, że zniknął właśnie breakdance, nie czuję tej dyscypliny. On się pojawił jako jeden z pomysłów na to, by na igrzyskach przykuć uwagę najmłodszego pokolenia.
– Stąd też na igrzyskach skate boarding, gdzie medalistki mają po 13-14 lat.
– Czekam na wyniki badań, które potwierdzą, że ten zamysł przyciągania najmłodszych kibiców rzeczywiście dał jakiś efekt. Ja lubię konkurencje wymierne, ktoś najszybciej pobiegł, najdalej rzucił, był pierwszy na mecie, zdobył więcej bramek, gdzie jest jakiś dorobek punktowy. Nie przekonują mnie dyscypliny „uznaniowe”.
– A jakie dla pana były największe zaskoczenia tych igrzysk?
– Na plus Julia Szeremeta, walczyła aktywnie, to przyniosło rezultaty. A na minus, byłem przekonany, że medale w kajakach i kanadyjkach są pewne. Kadrę Tomasza Kryka typowałem nawet do złota. Trudno pojąć, że w dwójkach dziewczyny nie awansowały nawet do finału. Nie wiem, musiały być chyba popełnione jakieś błędy w przygotowaniach. Natomiast problem z naszymi medalami polega również na tym, że przed igrzyskami mieliśmy jedynie dwie pewne pretendentki do złota: Olę Mirosław i Igę Świątek. Było jeszcze kilka kandydatur z dużymi szansami na srebro i brąz, ale tam toczy się jednak bardziej wyrównana walka, nikt nie śpi. Nie ma przy tym co patrzeć na tabele medalowe, więcej o kondycji reprezentacji mówi tabela punktowa, bo każdemu coś może pójść nie tak i medalu nie ma, choć było blisko. W tabelach punktowych igrzysk w Paryżu jesteśmy na 18. miejscu i to moim zdaniem trafniej pokazuje dzisiejszą pozycję polskiego sportu na świecie.
– Statystyki mają to do siebie, że każdy znajdzie w nich coś na potwierdzenie własnej tezy. Okazuje się na przykład, że w tych igrzyskach po raz pierwszy od Atlanty w 1996 roku zdobyliśmy medale aż w 9 dyscyplinach.
– To jest na pewno pozytyw. Zbyt wąska specjalizacja sportowa to też przesada, w każdym razie kondycji sportu w danym kraju poprzez pryzmat deszczu złota w jednej czy dwóch dyscyplinach, gdy poza tym nie ma już nic, też nie ma co oceniać.