Przetrwać na granicy. Opowieść wolontariuszki

Miasto, mieszkańcy i instytucje włączają się w pomoc dla uchodźców z Ukrainy. Na terenie Opola organizowane są zbiórki darów, ale także punkty pomocy i informacji. Wiele osób organizuje także przewóz rzeczy na granicę, gdzie jak się okazuje, sytuacja wciąż jest bardzo trudna. 

Prezentujemy relację opolanki, która w pierwszy weekend wojny dotarła na przejście graniczne w Medyce, by przekazać zebrane dary dla potrzebujących Ukraińców.

“Z Opola do granicy jechaliśmy przez około cztery godziny. Pierwszym, kogo spotkaliśmy na miejscu, był policjant, który nie pozwalał samochodom wjeżdżać bezpośrednio do przejścia granicznego, które przekracza się pieszo. Wpuścił nas jednak gdy poinformowaliśmy go, że w samochodzie wieziemy pomoc humanitarną, którą będziemy przekazywać na stronę ukraińską. Po drodze zauważyliśmy ogromne sterty rzeczy, opakowań z wodą i produktami, które leżały na ziemi. Pomyśleliśmy, że to ludzie przynoszący kolejne rzeczy znosili w jedno miejsce, bo nie byli w stanie tego przekazać dalej stronie ukraińskiej. Później jednak dowiedzieliśmy się, że samochody z darami były atakowane podczas rozładunków przez ciemnoskórych uchodźców, którzy wyciągali z nich przedmioty im potrzebne, a pozostałe wyrzucali na pobocza.

Otrzymaliśmy ze strony ukraińskiej informację, że rzeczami priorytetowymi są koce, kołdry i ciepła odzież, więc pozbieraliśmy je do koszy i poszliśmy przekraczać granicę. Z polskiej strony przekroczyliśmy wszystko normalnie, nikt jednak nie spodziewał się co czeka nas po drugiej stronie.

Zaczęło do nas docierać, że coś jest nie tak, kiedy na terytorium neutralnym w obu kierunkach (Ukraina-Polska, Polska-Ukraina) były porzucone produkty na poboczu. Mimo to w dobrych humorach weszliśmy do budynku Straży Granicznej, gdzie ochrypła od krzyku strażnik stanęła nam na drodze i nie pozwoliła iść dalej. My też jednak nie chcieliśmy odpuścić, co w końcu przyniosło taki skutek, że nas przepuściła.

Wejście do budynku było zablokowane. Wpuszczono nas, ale kiedy tylko wyszliśmy przez drzwi, tłum przecisnął nas do nich z powrotem. Setki kobiet z dziećmi w różnym wieku, osoby z niepełnosprawnościami oraz seniorzy byli popychani przez ciemnoskórych uchodźców, którzy zauważyli, że tą właśnie drogą też można wejść.

Hałas, płacz i lament dzieci, osoby próbujące przeskoczyć przez płot i co chwila mdlejące osoby – to był straszny widok,  My, cztery dziewczyny, zaczęłyśmy pomagać w robieniu jakkolwiek zorganizowanego tłumu, bo na kolejkę nie było szans. Z różnych stron słyszałyśmy skargi i prośby o pomoc od matek, które stały już tam po 20 godzin. Starałyśmy się wyciągać je do przodu. Pytałam jedną z matek ile tu stoi, odpowiedziała, że cztery godziny, ale przed tym pokonała z dzieckiem 32 kilometry.

W tym tłumie spędziłyśmy sześć godzin, zanim strażniczki powiedziały nam, że musimy jak najszybciej przenieść pomoc humanitarną, którą zdążyłyśmy zabrać ze strony polskiej i wynieść za płot na teren ukraiński. Za godzinę miała bowiem nastąpić zmiana strażników, którzy mogliby nas nie wypuścić do Polski z powrotem.

Nad ranem zauważyłyśmy, że na końcu tłumu niektórzy ciemnoskórzy uchodźcy, którym przekazywałyśmy ciepłą odzież i koce – palą je w ogniskach. Byłyśmy zdezorientowane i zdumione, bo z jednej strony tłumu matki proszą nas o kołdry, a z drugiej strony dochodzi do takich sytuacji. Co chwilę robiło się komuś słabo. Jednemu z mężczyzn w środku tłumu złamano obie nogi. W ciągu 15 minut przyjechała karetka pogotowia i lekarze próbowali przedostać się do poszkodowanego.

W karetce został kierowca, poprosiłyśmy go o pomoc w transportowaniu jakichkolwiek z rzeczy, które przywiozłyśmy. Zabrał ciepłe rzeczy i jedzenie dla dzieci, przeprosił nas, że więcej nie może wziąć, bo i tak nie miał prawa tego robić. Powiedział, że szkoda, iż nie ma transportu, bo do granicy stoi kolejka samochodów o długości 60 km, a ludzie czekając w swoich autach, nie mają dostępu do wody i jedzenia (najbliższym sklepem była Biedronka po stronie polskiej). Niestety, nawet po zabraniu rzeczy przez kierowcę, po ukraińskiej stronie granicy zostało sporo niezagospodarowanych rzeczy. Bardzo było nam żal, że nie możemy ich nikomu przekazać.

Moja refleksja jest taka, że wybierając się z pomocą na granicę, musimy mieć stuprocentową pewność, że po drugiej stronie będzie samochód, który nasze rzeczy odbierze. To, co zastałyśmy na miejscu, zostaje w głowach, ale bardzo cieszymy się, że udało nam się wesprzeć Straż Graniczną i kobiety z dziećmi. Każdy wysiłek ma sens.”

Najnowsze artykuły