Radość życia Aleksandra Doby [wywiad]
Jako pierwszy człowiek na świecie przepłynął Ocean Atlantycki kajakiem z kontynentu na kontynent. Później powtórzył ten wyczyn jeszcze dwukrotnie. Z wybitnym polskim podróżnikiem rozmawiamy o tym, jak radzić sobie z przeciwnościami losu i zachować dobrą formę. Wywiad ukazał się w listopadowym numerze “Opole i kropka”. Dzisiaj od godziny 18:00 spotkanie on-line z podróżnikiem na profilu fb MBP.
– Czy wraca Pan wspomnieniami do swoich wypraw na ocean? Czas epidemii chyba temu sprzyja?
– To naturalne, że myślę o tym, co mi się przytrafiło podczas moich trzykrotnych podróży przez Ocean Atlantycki. W końcu spędziłem na nim łącznie ponad rok. Wiąże się z tym mnóstwo wspomnień.
– Które z przeżyć szczególnie zapadło Panu w pamięć?
– Zawsze uważałem, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Podczas moich wypraw miałem wiele awarii sprzętu. Poważne uszkodzenie steru w Trójkącie Bermudzkim, gdzie zmagałem się z wieloma przeciwnościami pogody. Bez użycia steru płynąłem dłuższy czas w stronę Bermudów. Szczęśliwie, moi przyjaciele wypłynęli łodzią w moją stronę 200 km i byli ze mną trzy godziny. Jak ja się cieszyłem na to spotkanie! Po 138 dobach spędzonych na oceanie.
– Czy często dokuczały Panu sztormy i załamania pogody?
– Każda wyprawa była inna. Za każdym razem miałem dobrze zaplanowaną i przemyślaną trasę pod kątem warunków pogodowych. Podczas pierwszej wyprawy przetrwałem kilkadziesiąt burz tropikalnych o sile sztormu, trwających do kilku godzin. Najtrudniejsza była trzecia podróż, północnym Atlantykiem, na tyle niebezpieczną trasą, że moi przyjaciele uznali, że tego w kajaku nie przetrwam i próbowali mnie przekonać, żebym zrezygnował. Podczas tej wyprawy przeżyłem wiele sztormów o bardzo silnym wietrze i wysokich falach dochodzących nawet do 10 metrów. Najsilniejszy sztorm o sile 10 stopni w skali Beauforta trwał ponad dwie doby.
– Próbuję sobie wyobrazić, co się wtedy dzieje z kajakiem.
– Różni specjaliści ostrzegali mnie, że kajak tego nie przetrwa. Ja jednak postawiłem na swoim. Jestem w końcu inżynierem mechanikiem. Wyciągałem wnioski z poprzednich wypraw i stale ulepszałem mój kajak. Byłem zatem przekonany, że mimo tych różnych ostrzeżeń, to ja mam rację i to, co zrobię, zapewni mi przeżycie i przetrwanie. Wyszło na to, że miałem rację.
– Postąpił Pan nawet wbrew opinii żony.
– Często mówię, że dostałem w życiu wiele różnych wyróżnień i nagród, ale odczuwam pewien niedosyt. Chciałbym, żeby ktoś przyznał nagrodę dla kogoś, kto jak ja zrobił takie wyprawy, wbrew swojej żonie (śmiech).
– Jak Pan sobie radził z samotnością i monotonią podczas wypraw?
– Wiele osób mnie o to pyta, bo myśli, że jestem typem samotnika, który ucieka od świata na morze. Nic bardziej mylnego. Uchodzę raczej za towarzyskiego człowieka, ciekawego tego, co dzieje się na świecie. Żyłem również tym, co się dzieje w domu. Za każdym razem miałem ze sobą telefon satelitarny. To tylko 160 znaków w SMSie, ale wykorzystywałem je do ostatniego przecinka. Wysłałem przykładowo kilka wiadomości tekstowych, instruując żonę jak zdemontować zawór na naszej działce rekreacyjnej. W drugą stronę otrzymywałem wieści o tym, co się dzieje w domu, w kraju i na świecie. Przykładowo, że Kamil Stoch zdobył złoty medal na Olimpiadzie w Soczi. Jak ja się cieszyłem… I dopominałem się tych informacji. Nie miałem przecież ze sobą radia ani telewizora. Inni ludzie i ich wiadomości tekstowe były dla mnie oknem na świat.
– A czy spotykał Pan na swojej drodze zwierzęta, np. rekiny lub wieloryby?
– Tak, oczywiście. W każdej wyprawie miałem styczność z kilkudziesięcioma rekinami. Z perspektywy kajaka jest to bardzo ciekawe doświadczenie. Podpływały do mnie pojedynczo, inaczej niż delfiny, których spotykałem całe stada. Największa grupa jaka do mnie przypłynęła liczyła około 300 delfinów.
– To musiał być niesamowity widok.
– Morze, aż się „gotowało”, bo jak to delfiny wyskakiwały z wody. Niesamowity widok, dzikie zwierzęta w swoim naturalnym środowisku. Były też bliskie spotkania z wielorybami. Miałem wtedy świadomość jak mały jestem w swoim kajaku, choć to był siedmiometrowy, największy kajak na świecie. To jednak niewiele w porównaniu z tymi niesamowitymi zwierzętami. I choć słyszałem o łodziach zatapianych przez wieloryby, mnie nigdy podczas podróży nie spotkało nic złego, ani ze strony wielorybów ani rekinów.
– Czy przeżył Pan podczas swoich wypraw chwile zwątpienia?
– Tu pewnie Pana zaskoczę. Ani razu nie miałem zwątpienia ani nie miałem dosyć. Podczas mojej pierwszej wyprawy, dopływając do brzegu po 99 dobowej wyprawie, już byłem myślami przy kolejnej podróży na ocean. Już wtedy planowałem, co dalej. Oczywiście, kiedy po przepłynięciu ponad 5 tysięcy kilometrów, zobaczyłem wreszcie suchy ląd byłem niezwykle szczęśliwy i krzyknąłem „Ameryka!”. To było niesamowite uczucie.
– Można powiedzieć, że odkrył Pan Amerykę kajakiem i zrobił Pan to siłą własnych mięśni w wieku 64 lat! Czy ma Pan poczucie, że jest wzorem dla innych osób w wieku senioralnym?
– Cieszy mnie, że na spotkania, które odbywam przychodzą ludzie grubo po pięćdziesiątce, którzy mówią: „Panie Olku, ja byłem kiedyś na Pana spotkaniu i dostałem takiego pozytywnego kopa, że później zrobiłem niesamowite rzeczy w moim życiu” i zaczynają o nich opowiadać. To jest dla mnie wielka frajda. Ja te wyprawy zrobiłem będąc już na emeryturze. Wykorzystałem po prostu zdobytą wcześniej wiedzę, doświadczenie oraz silną psychikę.
– W takim razie jakie ma Pan plany na przyszłość?
– Oczywiście planuję kolejną wyprawę oceaniczną! Trzykrotnie przepłynąłem Atlantyk i mówiłem, że więcej wypraw oceanicznych kajakiem nie mam w planie. W grudniu 2022 rok planuję zatem popłynąć łodzią wiosłową na trasie od Wysp Kanaryjskich do Wysp Karaibskich. Kajak płynie do przodu, łódź wiosłowa tyłem, zatem to zupełnie coś innego (śmiech).
– Co zatem powiedziałby Pan naszym czytelnikom, którzy niejednokrotnie martwią się o swoje zdrowie, szczególnie teraz w okresie pandemii.
– Pytano mnie podczas wywiadów jak radzić sobie z kwarantanną. Odpowiadałem, że proszę sobie spróbować wyobrazić siebie w mojej sytuacji. Samotnie przez wiele miesięcy na oceanie, bez luksusów w postaci telewizora czy komputera z dostępem do internetu. Można do tych samych rzeczy podchodzić w bardzo różny sposób. Ja nawet w trudnych okolicznościach staram się znaleźć coś pozytywnego. Widząc coś dobrego, nawet w złych rzeczach, które mnie spotykają, nie przestaję odczuwać radości życia. Stawiam sobie ambitne cele i realizuję je.
Wywiad ukazał się w listopadowym numerze “Opole i kropka”.