Rejs do Svalbardu – opolska historia o odwadze, determinacji i pasji [zdjęcia]

Rejs jachtu Opole do Svalbardu pokazał, że nawet z miasta oddalonego od morza można sięgnąć po marzenia i dopłynąć na kraniec świata. To historia o odwadze, determinacji, pasji i pięknie północnych mórz.

Ponad siedem tysięcy kilometrów, dziewięć tygodni na morzu, dzień polarny, lodowce, fiordy, sztormowe wichury, a nawet spotkanie z norweską policją. Załoga jachtu Opole pod dowództwem Andrzeja Kopytko zrealizowała jedną z najtrudniejszych i najbardziej fascynujących wypraw w historii opolskiego żeglarstwa – docierając aż na Svalbard i przekraczając 74. równoleżnik.

Wyprawa, która rosła z roku na rok

Jacht Opole nie pierwszy już raz obrał kierunek na północ. Dwa lata temu popłynął do Finlandii i Szwecji, przed rokiem do Islandii, a tym razem załoga postanowiła podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej.

– To był już trzeci projekt północny. Krok po kroku przesuwaliśmy granicę dalej i dalej, aż za koło podbiegunowe – tłumaczy kapitan Andrzej Kopytko.

Celem początkowym był Nordkapp, jednak sprzyjająca pogoda i zgodny wiatr sprawiły, że ambitna idea wyprawy rozszerzyła się: padła decyzja, by płynąć aż na Bjørnøyę (Wyspę Niedźwiedzią), a tym samym na Svalbard.

Trasa: od Gdańska aż po kraniec Europy

Rejs rozpoczął się w Gdańsku. Dalej załoga płynęła w stronę Danii, zatrzymując się m.in w Borgholm i Skagen. Kolejne etapy prowadziły przez Stavanger, Trondheim i Tromsø – miasta, które dla wielu są już „daleką północą”. Dla Yachtu Opole były jedynie przystankami w drodze do Arktyki.

Łącznie przepłynęli ponad 7 tysięcy kilometrów. Cała podróż trwała dziewięć tygodni i została podzielona na osiem etapów, prowadzonych przez różnych członków załogi.

– To wymagało przekazywania jachtu osobom, które już go znały i miały doświadczenie. Nie jest to wcale takie proste, ale udało się bez większych usterek – podkreśla Andrzej.

Wyspa wichrów i mgieł

Najtrudniejszy moment wyprawy nadszedł na Wyspie Niedźwiedziej, nazywanej przez Czesława Centkiewicza „wyspą wichrów i mgieł”. A my moglibyśmy dać, że także jezior, bo choć liczy sobie tylko 178 km² powierzchni, ma wymiary około 20 na 15 km, to znajduje się na niej około 740 jezior – najgłębsze, Ellasjøen, liczy 43 m głębokości.

– Dopłynęliśmy tam rano, około ósmej. Wiatr osiągał 100 km/h, temperatura raptem dwa stopnie, fala była wysoka. Takie warunki nie pozwalały na dłuższy pobyt. Spędziliśmy tam niecałą godzinę i musieliśmy uciekać, bo prognozy nie dawały żadnych nadziei na poprawę – opowiada Andrzej.

Pomimo trudnych warunków udało się „zaliczyć” Svalbard i osiągnąć zakładany cel wyprawy – przekroczenie 74. stopnia szerokości geograficznej.

Spotkanie z norweską policją

Wyprawa miała też epizod, jak nazywa go Andrzej, prawno-administracyjny. Po dopłynięciu na Bjørnøyę załoga Opola nie zgłosiła oficjalnie opuszczenia strefy Schengen. A tego wymaga norweskie prawo.

– Nie przyszło nam do głowy, że trzeba poinformować władze. Svalbard leży poza Schengen, a my po prostu stanęliśmy tam na kotwicy. Gdy wróciliśmy do Trondheim, mieliśmy nieprzyjemną rozmowę z policją. Szczęśliwie skończyło się tylko na pouczeniu. Policjanci podkreślali, że dobrze, iż nie zrobiliśmy „desantu” na wyspę, bo wtedy problem byłby poważniejszy – wspomina kapitan.

Techniczne przygody – lina w śrubie

Na jednym z końcowych etapów, gdy na pokładzie znajdowała się młodzież w ramach konkursu „Opole Sails”, załodze przydarzyła się poważna awaria. Po wypłynięciu z Kopenhagi silnik nagle zgasł i nie dawał się uruchomić.

– Byłem przekonany, że to coś bardzo poważnego. W dodatku na pokładzie mieliśmy młodych ludzi. Dopiero po wielokrotnym nurkowaniu żeby sprawdzić przyczynę awarii okazało się, że w śrubę wkręciła się lina od kosza krabowego. Na szczęście udało się ją wyciąć nożem i mogliśmy z młodzieżą popłynąć dalej – opowiada.

Dzień na jachcie – wachty i dzień polarny

Życie na morzu podporządkowane było systemowi wacht. Przy czteroosobowej załodze dwie osoby pracowały na pokładzie, a dwie odpoczywały. Zazwyczaj oznaczało to dwie godziny pracy i dwie godziny snu.

Od Trondheim na północ żeglarze płynęli już w warunkach dnia polarnego – słońce znikało za horyzontem na niecałą godzinę.

– Cały czas było jasno. To ułatwiało żeglugę, ale wymagało też innego podejścia do odpoczynku – zwraca uwagę kapitan.

Ryby, kraby i kuchnia pokładowa

Załoga była przygotowana żywieniowo – na jachcie znajdowały się makarony, ryż, konserwy, oleje i produkty o dłuższej trwałości. Świeże mięso i warzywa dokupywano w portach. Największą atrakcją kulinarną były jednak połowy w czasie rejsu.

– Łowiliśmy dorsze, czarniaki (czarne dorsze – przyp. red.). To bardzo smaczne ryby, takie jakich nie ma na Bałtyku. Dla nas były wielką ucztą. Do tego kraby, którymi poczęstował nas na przykład kolega płynący ze Szczecina – miał własny kosz krabowy” – opowiada kapitan.

Spotkania i krajobrazy

Norwegia urzekła załogę Opola niezwykłymi krajobrazami. Lofoty, fiordy, kolonie orłów, lodowce – to tylko część atrakcji, które udało się zobaczyć.

W pamięci zapisała się także wioska-muzeum na Lofotach, w której cała osada została przekształcona w skansen.

– Z lądu można było wejść tylko po kupieniu biletu, ale my przypłynęliśmy jachtem i stanęliśmy od razu w porcie. Dzięki temu znaleźliśmy się w samym sercu tego niezwykłego miejsca – wspomina Andrzej.

Jednym z symbolicznych momentów wyprawy było również zdjęcie jachtu Opole na tle majestatycznego lodowca.

– To piękne widoki, ale też przykre, bo widać, jak lodowce się kurczą. Z roku na rok jest ich coraz mniej – dodaje.

Ambasador Opola na morzach

Jacht Opole stał się prawdziwym ambasadorem miasta. Na północy Norwegii i za kołem polarnym jachty z Polski są rzadkością.

– Kiedy spotykaliśmy inne jednostki, od razu zaczynały się rozmowy – skąd płyniecie, dokąd, jaki macie cel? Każdy był zaskoczony, że dopłynęliśmy z Polski, z samego Opola – zwraca uwagę.

Wyprawa, która zmienia ludzi

Dziewięciotygodniowy rejs był nie tylko żeglarską przygodą, ale i doświadczeniem zmieniającym ludzi. To konfrontacja z siłami natury, ale też okazja do zobaczenia miejsc, które niewielu ma szansę odwiedzić.

– Były momenty trudne, jak na Wyspie Niedźwiedziej, były chwile stresu przy awarii silnika, ale były też momenty zachwytu nad Norwegią, jej przyrodą i spokojem. Dla mnie to dowód, że jacht Opole i jego załoga są gotowi na kolejne wielkie wyzwania – podsumowuje kapitan Andrzej Kopytko.

Dariusz Król

Zdjęcia, prywatne archiwum Andrzeja Kopytki

Dariusz Król

Znawca futbolu, pomysłodawca i były redaktor naczelny ogólnopolskiego tygodnika „Tylko piłka”. W przeszłości także dziennikarz tygodnika i dziennika Gazeta Opolska (m.in. kierownik działu sportowego). Obecnie redaktor magazynu „Opole i kropka” i Czasu na Opole, w których zajmuje się głównie tematami z życia miasta, historią i sportem.

Najnowsze artykuły