Robert Skibniewski: Lubię tę robotę [WYWIAD]
Robert Skibniewski to wielokrotny reprezentant Polski w koszykówce. W ubiegłym roku jako trener Weegree AZS Politechnika Opolska otarł się o półfinał play-off na zapleczu ekstraklasy. Ma pasję, wizję i wielkie marzenia i o tym wszystkim opowiada w październikowym wywiadzie dla magazynu „Opole i kropka”..
– „Naszym zadaniem jest dostarczenie piłki do kolegi na wolnej pozycji. Ot cała koszykarska filozofia!” To pana słowa. Mam rozumieć, że basket to bardzo prosta gra?
– Ale dla inteligentnych ludzi. Powtarzam to zawodnikom. Sport zespołowy rządzi się swoimi prawami. Nie będzie otwartej pozycji do rzutu jeżeli zawodnik wykona złe podanie. Wygrywamy razem, przegrywamy też razem. Bez względu na to, kto ile punktów zdobędzie.
– Już na samym początku wyszło to, czego oczekiwałem umawiając się na rozmowę. Słychać u pana pasję do tej roboty.
– Wychowałem się na koszykówce. Do dzisiaj wspominam, jak z pasją opowiadają O niej Włodzimierz Szaranowicz i Ryszard Łabędź, pamiętam kultowy program „Hej, hej tu NBA”. Ze starszym o cztery lata bratem po nocach oglądaliśmy transmisje NBA. Pochodzę z małej Bielawy i tam stawiałem pierwsze sportowe kroki.
– A potem reprezentacja, medale mistrzostw Polski, Czech, Słowacji. Dużo tego się u pana uzbierało. O początkach już pan wspomniał.
– Moja koszykarska przyszłość wisiała na cieniutkim włosku. Po podstawówce szukałem szkoły, w której basket będzie na pierwszym miejscu. Znalazłem w Warce pod Warszawą. To tam budowali swoje kariery Łukasz Koszarek, Marcin Stefański, Grzegorz Kukiełka.
– I pojechał pan tam.
– Oczywiście, ale nie zdałem egzaminów sportowych. Powiedzieli mi, że są lepsi, że odstaję poziomem.
– Cios.
– Miałem wizję, że zostanę w zwykłym liceum. I nie chodziło o to, że w Bielawie, tylko, że tam nie ma klasy koszykarskiej. Ale dopisało mi też szczęście. Czasami graliśmy z innymi zespołami, na przykład Śląskiem. To były mecze do jednego kosza z wynikami rzędu 140-30. Był tam trener Grzegorz Krzak, który planował stworzyć we Wrocławiu klasę koszykarską. Jak się o tym dowiedziałem, mama co drugi dzień „wisiała” na telefonie z Grzegorzem, dopytując czy to wypali. I kilka dni przed końcem wakacji okazało się, że klasa powstanie. Natychmiast się spakowałem i pojechałem na testy.
– Tym razem zaliczone bez pudła.
– Od tego momentu ruszyło.
– Pan wtedy przyjechał z małej Bielawy i mieszkał w internacie. Dwa różne światy, bo obok Maciej Zieliński, Adam Wójcik, Dominik Tomczyk, Raimonds Miglinieks, Dainius Adomaitis. Wielkie tuzy, jak tu nie zwariować.
– Byłem najszczęśliwszym chłopakiem na świecie. Mam zdjęcie, gdy jeszcze w podstawówce jeżdżąc z klasą do Wrocławia na mecze Śląska, w specjalnym zeszycie zbierałem autografy zawodników, z którymi kilka lat później znalazłem się w jednej szatni. Więc swoim nauczycielom z Bielawy także pięknie dziękuję, że zabierali nas na takie wycieczki. To wszystko później miało kolosalne dla mnie znaczenie.
– Pierwsza szatnia w Śląsku też.
– Doskonale pamiętam debiutancki trening. Wchodzę do szatni skulony, mówię „dzień dobry”, a tu wielki Maciek Zieliński: „siadaj młody, tu jest twoje miejsce. Od dzisiaj Maciek jestem”.
– Czyli mimo pierwszych niepowodzeń jest pan potwierdzeniem, że o swoje trzeba walczyć.
– Trzeba zrobić wszystko co w danym momencie jest możliwe. Dzwonić, pytać, wpraszać się, pokazywać, że ci zależy. Jest wiele osób, które chciałyby zbudować swoją karierę, ale boją się o siebie powalczyć. Albo nie wiedzą, jak to zrobić. Z pozycji trenera mogę dzisiaj powiedzieć, że mając wybór, do drużyny wezmę zawodnika, który pokazuje jak mu zależy, bardzo chce i jest inicjatywny. Nie chcę mieć kogoś, kogo do wszystkiego muszę ciągnąć za uszy.
– Pan to trenerem chciał być chyba od zawsze…
– Od dziecka naprawdę o tym myślałem. Gdybym nie został trenerem, pewnie byłbym nauczycielem.
– Był pan rozgrywającym, idealne miejsce, aby z perspektywy boiska przygotowywać się do roli trenera.
– Dlatego często się mówi, że rozgrywający jest przedłużeniem myśli trenera lub jego prawą ręką. To bardzo ważne, aby relację z rozgrywającym mieć zbudowaną na dobrych i zdrowych warunkach.
– W Opolu robi pan świetną robotę. W ubiegłym sezonie niewiele zabrakło do półfinału.
– Wszystko co dobre szybko się kończy, a taki był poprzedni sezon. Gdyby nie zerwane wiązadło krzyżowe w kolanie Marcina Kowalczyka na początku sezonu, to myślę, że zameldowalibyśmy się w półfinałach play-off. Przez cały sezon było o nas głośno, ekipa z Opola była niewygodnym rywalem dla wszystkich. Dwóch naszych chłopaków po sezonie awansowało do rozgrywek szczebel wyżej. Michał Jodłowski poszedł do GTK Gliwice, a środkowy Kareem Reid jest w Izraelu. Pod tym względem byliśmy ewenementem w 1. lidze. Nie było wcześniej takiego przypadku.
– Co za paradoks. Chce pan coś zbudować dobrego dla siebie w swoim klubie i im lepiej pan to zrobi…
– … Tym bardziej cierpię. Nieustanne budowanie. Taki jest ten biznes. Muszę znajdować paliwo, które będzie napędzało klub do ciągłej i dobrej pracy. Pomaga mi w tym moja pasja.
– A jak będzie w tym sezonie?
– Doszedł Krzysztof Kempa, młodzieżowy reprezentant Polski do lat 20, który robi furorę. Inne kluby, także z ekstraklasy, oferowały mu większe pieniądze, ale wybrał rozwój i swoją rolę w zespole z Opola. Mając tak świadomego koszykarza to dla nas wielki krok do przodu. I pokazuje innym zawodnikom, że Weegree AZS Politechnika Opolska jest świetnym miejscem do rozwoju dla utalentowanych zawodników. Byliśmy też blisko zakontraktowania trzech zagranicznych koszykarzy. W moim odczuciu zrobiliby różnicę nie tylko w drużynie, ale w całej lidze. I w trzech przypadkach w ostatniej chwili zmienili zdanie…
– Jest pan w Opolu dwa lata, mogę więc już pytać o to jak się tu żyje?
– Mam czas na kawę w centrum, lubię tamtejszą burgerownię, spacery po Bolko, z córkami place zabaw, kamionki z turkusową wodą i lody w Sopelku. Lubię także nasze obiekty sportowe z ciepłą, rodzinną atmosferą. Klub daje mi wszelkie niezbędne narzędzia do pracy. Znakomity sztab szkoleniowy, asystenci i prezes, dla którego AZS jest oczkiem w głowie. Razem z tymi wszystkimi ludźmi mam możliwość rozwijania się jako trener, za co oczywiście jestem szalenie wdzięczny. Pracuję po swojemu, wedle własnej filozofii. Czy szkoleniowcowi na początku jego drogi potrzeba czegoś więcej?
Rozmowa odbyła się przed inauguracją sezonu. W pierwszym meczu zespół z Opola pokonał faworyzowany Sokół Łańcut 99:85.
Rozmawiał Dariusz Król
Zdjęcia Andrzej Klimek
Wywiad ukazał się w najnowszym wydaniu magazynu „Opole i kropka”.