Jacek Chochorowski: Dobre wejście w sezon to efekt ciężkiej pracy
Wieloboista AZS Politechniki Opolskiej Jacek Chochorowski kapitalnie rozpoczął zmagania w 2020 roku, ustanawiając nowe rekordy życiowe. Zapraszamy na rozmowę ze sportowcem, który udanie powrócił po ciężkiej kontuzji.
Piotr Jankowski
Poprzedni sezon był dla Ciebie bardzo ciężki, zdrowie nie sprzyjało…
Zdecydowanie 2019 nie był dla mnie udany. Rozpocząłem go już z nowym trenerem, Krzysztofem Plaskotą, który w przeszłości także był wieloboistą. Musieliśmy sporo rzeczy pozmieniać, przez co pod presją miałem problem się odnaleźć. Mieszały mi się nasze nowe założenia. Halowe mistrzostwa Polski skończyły się bardzo niefortunnie, bo nie udało mi się zaliczyć żadnej wysokości w skoku o tyczce. To też przełożyło się na wynik, który nie zadowalał nikogo. Kiedy wszystko zaczynało się jednak układać, to na mistrzostwach Polski na stadionie doznałem urazy więzadła rzepki. Mimo, że naderwałem je dość mocno, to na całe szczęście udało się dokończyć tę imprezę. Nie wiem jak, ale udało się zakleić kolano tejpami tak, że się utrzymało do końca (śmiech). Mimo, że podczas skoku wzwyż nie zaliczyłem żadnej wysokości, to biorąc pod uwagę całe okoliczności był to dobry start. W wielu konkurencjach widać było postęp.
Szczególnie zauważyłem go na pierwszym międzynarodowym mitingu w Warszawie, gdzie udało mi się wygrać i ustanowić kilka rekordów życiowych. Dzięki dobrym startom otrzymałem powołanie do reprezentacji na drużynowe mistrzostwa Europy na Maderze. Podczas rozgrzewki do skoku o tyczce popełniłem błąd, który skończył się podejrzeniem złamania kostki. Przeżyłem wtedy przygodę życia, mając ze sobą jedynie karteczkę od ubezpieczyciela. Nic więcej (śmiech).
Sezon 2020 zacząłeś jednak świetnie!
Zdecydowanie. Z trenerem Plaskotą zaraz po wyleczeniu kontuzji wzięliśmy się ostro do roboty. Mieliśmy dużo czasu, żeby zacząć wszystko od nowa i skupić się na najmniejszych szczegółach, które od lat stały w miejscu. Pracowaliśmy ze sobą już rok, wyciągnęliśmy wnioski z 2019 roku i znaleźliśmy sposób dotarcia się.
To zaprocentowało podczas mojego pierwszego większego startu w tym roku, jakim były halowe mistrzostwa Polski. Cały wielobój udało się dobrze poskładać, a ponadto ustanowiłem nowe rekordy życiowe. Udało się to mimo, że nie mamy jeszcze w Opolu obiektu, gdzie zimą moglibyśmy trenować właśnie pod kątem występów halowych. Widząc inwestycje miasta w Centrum Sportu przy Stegu Arenie bardzo się cieszę i wierzę, że wkrótce powstanie także miejsce, gdzie wspólnie z innymi wieloboistami moglibyśmy przygotowywać się zimą do wymagających odpowiedniego zaplecza konkurencji.
Wszystko pokrzyżował jednak koronawirus. Obiekty sportowe zostały pozamykane. Gdzie teraz trenujesz?
Epidemia spowodowała to, że teraz wszyscy, niezależnie od miejsca gdzie trenujemy, będziemy trenować w ten sam sposób. Sportowcy w całej Polsce muszą teraz podtrzymywać swoją formę tam, gdzie nie ma ludzi. Zostają nam lasy, pola, albo duże podwórka. Do tego jesteśmy zmuszeni trenować indywidualnie, a nie pod okiem trenerów. Trzeba ich jednak zrozumieć, bo też mają swoje rodziny, których nie chcą narażać. Musimy wszyscy ten ciężki czas wytrwać i przesiedzieć w domu. Mimo wszystko jestem zdania, że nowa sytuacja, w której się znaleźliśmy może po części dobrze wpłynąć na każdego sportowca. Będziemy mieli dodatkowy głód treningów i startów, gdy to wszystko się skończy. Wierzę, że tak będzie.
Przy okazji wyjazdów sportowych miałeś już okazje odwiedzić wiele krajów. Do którego z nich wróciłbyś najchętniej jako turysta?
Zdecydowanie nie chciałbym wrócić do Estonii. To kraj wiecznej zimy. Nie przypadł mi do gustu podczas moich pierwszych drużynowych mistrzostw Europy. Dodatkowo podczas kolacji dzień przed zawodami zatrułem się. Trudno więc to miejsce dobrze wspominać (śmiech). Kilkanaście miesięcy później miałem okazję wyjechać wraz z kadrą na obóz na Teneryfie. Jest to bardzo ciekawe miejsce, gdzie chętnie wróciłbym w przyszłości. Prywatnie wybrałbym się też znowu na Maderę, gdzie w tym roku odbyły się mistrzostwa Europy w wieloboju. Podczas czasu, który tam spędziliśmy nie mieliśmy niestety okazji pozwiedzać niczego poza stolicą, a miejscowości, które zobaczyliśmy w autobusie w drodze na stadion to jedynie mała część wielkiej wyspy. Gdy wróciłem do Polski zainteresowałem się tym miejscem i zacząłem oglądać filmy i zdjęcia. Zdecydowanie robią piorunujące wrażenie.
Jako wieloboista uprawiasz praktycznie każdą dyscyplinę lekkoatletyczną. Czy poza tym masz jakieś hobby niezwiązane ze sportem?
W sumie to bym nie powiedział, że praktycznie każdą (śmiech). Konkurencje z wieloboju to bardziej te wiodące w całej lekkoatletyce, które zmieniały się na przestrzeni lat. Osobiście uwielbiam jeździć na rowerze i grać w koszykówkę. Zanim zająłem się lekkoatletyką na poważnie, to dużo grałem właśnie w ten sport. Jeździłem po ulicznych turniejach, ale i grałem wraz z kolegami w opolskiej lidze dla amatorów. Lubię niemal każdy sport, a jedynym, którego nie darzę wielką sympatią jest piłka nożna, która jakoś do mnie nie dociera. Może dlatego, że tak naprawdę gra w nią nie do końca mi wychodzi (śmiech).
Czego można Ci życzyć na najbliższe miesiące?
Przede wszystkim tego, żeby sytuacja na świecie się uspokoiła. Głęboko wierzę, że epidemia koronawirusa szybko się skończy i będziemy mogli z narzeczoną Agnieszką zarobić na wesele, które już za chwilę bo w listopadzie (śmiech). Najważniejsze będzie właśnie zdrowie, żebym w tym czasie nie doznał jakiejś kontuzji, bo o wizytę u fizjoterapeuty nie będzie tak łatwo. Lepiej, żeby nic się nie działo, a życzenia zdrowia przydadzą się także całemu światu, przed którym wielkie wyzwanie.