Bartosz Jurecki trenerem polskiej młodzieżówki
Bartosz Jurecki, trener Corotop Gwardia Opole nowym selekcjonerem młodzieżowej reprezentacji Polski mężczyzn. Zastąpił Rafała Bernackiego. Informację potwierdził dzisiaj Związek Piłki Ręcznej w Polsce. A my z tej okazji przypominamy nasz wywiad z Bartoszem Jureckim na kilka miesięcy przed przyjściem do Opola, w którym opowiadał o swojej pasji, Tęczy Kościan oraz rywalizacji z… Papą Stammem. Wywiad ukazał się 5 marca ubiegłego roku.
– Podobno „życie zaczyna się po czterdziestce”, ale za panem już tak bogata historia pisana dla Polski i reprezentacji, że nie wiem, czy to przysłowie jest prawdziwe?
– [śmiech] Dobre! Myślę, że przysłowie jest prawdziwe, bo czeka mnie jeszcze mnóstwo ciekawych rzeczy. A że przed czterdziestką udało mi się zrobić co nieco, to tylko się cieszę. A może nawet jestem z tego dumny, bo przecież w reprezentacji grałem jeszcze grubo po skończeniu 35 lat.
– Od lipca będzie pan trenerem Gwardii Opole, zastępując kolegę z reprezentacji Rafała Kuptela. Długo trzeba było pana namawiać?
– Skąd, wszystko bardzo fajnie zbiegło się dla mnie w czasie. Nie musieliśmy długo rozmawiać. Odbyło się jedno konkretne spotkanie, ponieważ obydwie strony konkretnie wiedziały czego chcą. Nie było się nad czym zastanawiać. Gwardia to klub, który chce się rozwijać. Jest zbieżność celów, ponieważ Bartek Jurecki jako trener także zamierza robić stałe postępy. Jestem przekonany, że obie strony będą mogłyz tego korzyść.
– Lubi pan rozmawiać o swojej karierze?
– Chyba jest o czym, więc zawsze z przyjemnością odpowiadam na wszystkie pytania.
– Podobno niemieccy lekarze nie mogli uwierzyć, że chłopak z lewą nogą cieńszą od prawej od kilkunastu lat profesjonalnie gra w piłkę. I jeśli prawdą jest co pan mówił, że „najgorzej jest rano, bo pierwsze kilka kroków po wstaniu z łóżka są męką”, to rzeczywiście ma pan niebywały sportowy charakter. W dodatku to właśnie z tej nogi zwykle się pan wybijał na boisku. A może ja tylko przytaczam jakąś legendę?
– Nie, nie, wszystko się zgadza. Po przebadaniu mnie w klinice w Magdeburgu specjaliści przekonali się, że stopa jest trochę krótsza, nie pracuje góra-dół, a mięśnie nie są rozbudowane. Gdy uprawiałem sport, ból rzeczywiście był codziennie. Teraz na szczęście jest dużo lepiej.
– Jest pan obecnie jedną z najbardziej rozchwytywanych osób w środowisku piłki ręcznej. Wie pan co mam na myśli?
– Oczywiście reprezentację. Federacja nie przedłużyła umowy z selekcjonerem Patrykiem Romblem, u którego byłem asystentem. Nie chcieliśmy tego, ale też o tym nie decydowaliśmy.
– To pan ma poprowadzić drużynę narodową w zaplanowanych na marzec kwalifikacyjnych meczach Euro 2024 z Francją.
– Traktuję to jako wielkie wyróżnienie. Jako dzieciak marzyłem zagrać w reprezentacji z orzełkiem na piersi, a gdy zostałem trenerem oczywiście chciałem dostąpić zaszczytu bycia jej selekcjonerem. I przynajmniej w tych dwóch meczach tak będzie. A co dalej? Nie mam pojęcia.
– A jeśli po meczach z Francją poproszą pana o kontynuowanie pracy z reprezentacją?
– Od 1 lipca przychodzę do Gwardii Opole i z tym kontraktem wiążę całą najbliższą przyszłość.
– Pytam, bo kibice w Opolu najpierw ucieszyli się, że do stolicy polskiej piosenki przyjedzie trenować legenda polskiego szczypiorniaka, a teraz martwią się, że reprezentacja nam go zabierze?
– Z pewnością nie zamierzam rezygnować z Gwardii Opole i niech to mocno wybrzmi w naszej rozmowie! Z władzami klubu odbyliśmy kilka rozmów o naszych wspólnych planach budowania Gwardii Opole i ani myślę z tego rezygnować.
– Jest pan wybitnym reprezentantem Polski, trzykrotnym medalistą mistrzostw świata, dwa razy wystąpił na igrzyskach olimpijskich. W reprezentacji Polski rozegrał 237 spotkań, zdobywając 732 bramki. Debiut w kadrze zaliczył pan jednak w wieku prawie 26 lat. Późno.
– Trochę się naczekałem, ale choćby z pana wyliczanki chyba było warto.
– Podobno wybierał pan między piłką nożną a ręczną w Tęczy Kościan. Co zdecydowało, że wygrał szczypiorniak?
– U mnie było dość prosto. Do naszej szkoły przyszedł mój pierwszy trener Edward Szymiński, który zrobił klasę sportową z piłki ręcznej i ja tam wsiąkłem już od piątej klasy podstawówki. Nigdy nie trenowałem futbolu, w przeciwieństwie do mojego brata Michała. Na szczęście później zaszczepiłem mu piłkę ręczną, na czym zyskał on i reprezentacja. Miałem sporo szczęścia, bo jak kończyłem wiek juniorski, akurat powstała sekcja seniorska, więc mogłem płynnie kontynuować karierę.
– Rozumiem zatem, że kierowcą… tira pragnął pan zostać jeszcze przed decyzją o trenowaniu szczypiorniaka?
– [śmiech] Trochę mnie pan prześwietlił przed rozmową. Faktycznie imponowały mi wielkie ciężarówki. Jeżdżąc dziewięć lat po Niemczech, naoglądałem się na drogach jak ciężki to kawałek chleba. Obserwując wtedy jak pomieszkiwali na parkingach mam dzisiaj do nich wielki szacunek. I cieszę się, że jednak zostałem piłkarzem ręcznym.
– A często wraca pan w rodzinne strony? Podobno w Kościanach Jureckich kochają i sławą przebili nawet Feliksa Stamma? A „Papa”, twórca potęgi naszego pięściarstwa, też był obywatelem Kościana.
– Wielki zaszczyt stawiać Jureckich obok tak wspaniałej i legendarnej postaci. Ale skłamałbym mówiąc, że w Kościanach nikt nas nie zna. Od ponad 10 lat organizowany jest tam turniej braci Jureckich dla dzieci. Jeśli tylko mogę, przyjeżdżam, choć obowiązków nigdy mi nie brakuje. W tygodniu trening, w weekend mecz. W Kościanie mieszka mama, więc nie tylko przy okazji tego turnieju odwiedzam rodzinne strony.
– Wróćmy jeszcze na chwilę do Jureckiego jako piłkarza. Pana kariera eksplodowała w Chrobrym Głogów. Medal, opaska kapitańska, król strzelców ligi, transfer do Magdeburga. Można było zwariować?
– Tak naprawdę wszystko zaczęło się od Piekar Śląskich, gdy wyprowadziłem się z domu. Pierwsze pół roku było trudne, bo albo nie łapałem się do składu Olimpii, albo grałem malutko. Dopiero kontuzje kolegów dały mi możliwość częstszych występów. Po roku przeniosłem się właśnie do Głogowa i rzeczywiście w kilka lat zbudowaliśmy najlepszą drużynę w historii klubu. To właśnie z Chrobrego dostałem pierwsze powołanie do kadry, więc wspomnienia mam miłe. A co do zwariowania? Skąd. Zawsze twardo stąpałem po ziemi, a gdy pojechałem do Magdeburga szybko zobaczyłem, ile się muszę jeszcze od kolegów uczyć.
– Ale mimo wszystko dzisiaj możemy pisać, że Bartosz Jurecki jako zawodnik umiał prawie wszystko. A czego panu brakuje jako trenerowi? Gdzie widzi swoje największe rezerwy i co jest największym atutem?
– Uważam, że wciąż jestem młodym trenerem, bo to raptem pięć lat. Wciąż więc się rozwijam i pracuję nad sobą. Uważam, że mam dobry kontakt z młodymi zawodnikami, potrafię ich motywować do gry. Widzę sporo rzeczy, które powinni poprawić. Staram się być również trenerem, z którym bez przeszkód można porozmawiać. Na każdy temat. Z Jureckiego zawodnika została mi waleczność. Jak wtedy, tak i teraz, chcę być zawsze dobrze przygotowany do meczu. W trakcie spotkania pozostają już tylko drobne podpowiedzi. Człowiek uczy się całe życie. Jako niemal 40-letni zawodnik także starałem się coś jeszcze w swojej grze poprawić. Jako trener również wciąż szukam wiedzy, aby być coraz lepszym.
– Kojarzy mi się pan jako niespokojna dusza. W dobrym tego słowa znaczeniu zawodnik, który żyje meczem. „Elektryczny” facet, który czasami chciałby rywalowi „urwać głowę”. Ciekaw jestem, czy swój charakter przenosi pan na zawodników? Żeby żyli każdym meczem jakby był ich ostatnim?
– Trzeba uważać, bo zbyt wysokie obroty trenerowi mogą zaszkodzić. Jestem w innej sytuacji niż gdy byłem zawodnikiem. Na ławce muszę przede wszystkim kontrolować mecz i cały zespół. Ale fakt – przed, w trakcie i długo po meczu mocno wszystko przeżywam, ale bać się mnie nie trzeba. [śmiech].
Fot. Corotrop Gwardia Opole.