UNI Opole idą jak burza na zapleczu elity
UNI Opole w poprzednich rozgrywkach zajęły drugie miejsce. Podopieczne Nicoli Vettoriego były jednym z faworytów do awansu, jednak na drodze stanął koronawirus. Tego lata zespół mocno się zmienił, jednak nie stanęło to na przeszkodzie “Wilczycom” w walce o najwyższe cele. W nowy rok wejdą bowiem jako lider zaplecza ekstraklasy.
Piotr Jankowski
Opolanki rozpoczęły zmagania od efektownego zwycięstwa z Olimpią Jawor w Stegu Arenie. UNI były bardzo zmotywowane, aby jak najlepiej zaprezentować się przed kibicami. Później czekały ich trudniejsze wyzwania, a mianowicie spotkania z SMS-em Szczyrk oraz Energetykiem Poznań. – Zespół ze Szczyrku zawsze jest nieobliczalny, a Energetyk słynie ze swojej solidności. Przegrałyśmy te spotkania po tie-breakach, zabrakło nam postawienia “kropki nad i”, a przeciwniczki były też dobrze dysponowane. Często w sezonie zdarzają nam się przestoje w grze, ale z biegiem czasu udaje nam się je eliminować. Z każdego spotkania wyciągaliśmy wnioski i każdym kolejnym meczem udowadniałyśmy sobie i innym ze zasługujemy na miejsce w tabeli na którym obecnie się znajdujemy – zaznacza Gabriela Borawska.
Początek tego sezonu nie należał do najłatwiejszych dla przyjmującej “Wilczyc”. Borawska, która w poprzednim sezonie wygrała ligę z Jokerem Świecie przyszła do Opola, by stanowić o sile ataku. Niestety jeszcze kilka miesięcy temu musiała stawić czoła nie tyle co rywalkom, a kontuzji. – Na tę chwilę czuję się dobrze. Nie ukrywam, że nie było mi łatwo przez kilka tygodni trenować indywidualnie rzeczy zupełnie niezwiązane z siatkówką. Na szczęście to już za mną. Myślę też, że ten czas był mi również potrzebny. Trener powoli wprowadzał mnie do gry, z czego jestem bardzo zadowolona. Z każdym kolejnym wejściem nabierałam pewności siebie, która na boisku jest niesamowicie istotna. Granie w tej drużynie to dla mnie ogromna radość i mam nadzieję, że będę mogła ją pokazywać w każdym kolejnym spotkaniu – kontynuuje.
W tych rozgrywkach UNI Opole musiały też stawić czoła koronawirusowi, który na kilka tygodni wyeliminował je z gry. – Tę przerwę przetrwałam przede wszystkim zdrowo. Brak możliwości trenowania i przede wszystkim wyjścia z domu nie był jednak łatwy. Sztab bardzo szybko przygotował nam plan treningowy w domu, codziennie trenowałyśmy wspólnie na wideorozmowach. Trzeba było sobie jakoś radzić i myśle ze zdaliśmy ten egzamin na piątkę. Jestem pewna, że ten czas nas nie osłabił, wręcz przeciwnie. Głód treningu, gry i przede wszystkim zwycięstw przełożył się na osiem wygranych z rzędu. Pokazaliśmy sobie, ze razem, jako drużyna możemy wszystko – zaznacza Borawska.
Kibice opolskiej drużyny zawsze chwalą sobie atmosferę, jaka panuje w szeregach zespołu Nicoli Vettoriego. – Wiadomo jak jest w każdej drużynie. Są lepsze i gorsze momenty, ale atmosfera w naszym “teamie” jest naprawdę dobra. Wszystkie mamy ze sobą dobry kontakt i wiemy, że zawsze możemy na siebie liczyć. Na boisku, a także poza nim jesteśmy dla siebie, pomagamy sobie i razem wyciągamy wnioski z potknięć, jakie czasami nam się zdarzają. Myślę, że to jest naszą siłą, że każda z nas potrafi dołożyć swoją cegiełkę. Czy to na meczu, czy na treningu – podkreśla przyjmująca.
Po 11 meczach opolanki mają na swoim koncie 26 punktów, będąc przy tym samodzielnym liderem w ligowej tabeli. “Wilczyce” tylko dwukrotnie musiały uznać wyższość rywalek i to dopiero po tie-breakach. – Jesteśmy bardzo zadowolone z wyniku, jaki udało nam się osiągnąć. Prawda jest taka, że nie spodziewałyśmy się aż tak dobrych efektów. W czasie pandemii osiągniecie takiego wyniku cieszy podwójnie, bo wiąże się to nie tylko z dobrą dyspozycją w meczu, ale także z mnóstwem wyrzeczeń i ograniczeń poza boiskiem. W życiu codziennym. Miałyśmy już dwie kwarantanny, jednak żadna z nich nie sprawiła, że chociaż na moment odpuściłyśmy. Jesteśmy coraz silniejsze i nie składamy broni, nawet na moment, to pierwsze miejsce tylko nakręca do dalszego działania – kończy Gabriela.
Na zdjęciu Gabriela Borawska, której dzięki ostatnim występom trudno odmówić uśmiechu ze zdjęcia. Fot. Andrzej Klimek