Mistrz świata z Grudzic
Dwukrotny mistrz świata (w parze z Andrzejem Wyglendą oraz indywidualnie), który nigdy nie został mistrzem Polski. Nigdy też nie opuścił swojego Kolejarza Opole. Pozostał wierny swoim Grudzicom, gdzie na rondzie u wylotu z Opola stoi jego żużlowy motocykl. Jerzy Szczakiel zmarł dzień przed 47. rocznicą triumfu w mistrzostwach świata. Takich tłumów na pogrzebie stolica regionu już nie pamięta…
Donat Przybylski i Dariusz Król
– Pan Jurek to był ktoś, bo potrafił udźwignąć niewiarygodną presję jaka ciąży na żużlowcach. Nasz sport w Polsce jest ekstremalnie popularny, więc to nam pierwszym mogą w decydującym momencie ugiąć się kolana – mówi Tomasz Gollob, który po 37 latach od wyczynu Szczakiela powtórzył jego sukces.
Opolski czempion był człowiekiem skromnym. Dwukrotne mistrzostwo świata nigdy nie zaszumiało mu w głowie. Za to był… niepunktualny, bo na każde spotkanie przychodził godzinę… wcześniej! I cierpliwie czekał. Taki obrazek widywaliśmy wiele razy.
– Fajnie, że udało się zostać mistrzem świata, bo ludzie do dzisiaj mnie pamiętają, a bez tego pewnie by zapomnieli. Ostatnio nawet w sklepie jakiś pan zaczepił mnie: „panie Jurku, jak pan jeździł to naprawdę było na co popatrzeć” – wspominał niedługo przed śmiercią.
Legenda głosi, że w 1971 roku Andrzej Wyględa nie chciał wystartować z tym „roztrzepańcem”.
– Z Jurkiem spotykałem się praktycznie tylko w reprezentacji lub na zawodach indywidualnych, bo drużynowo jeździliśmy w innych ligach. Ja w Rybniku w ekstraklasie, a Jurek w Kolejarzu na jej zapleczu. W rywalizacji drużynowej trenerzy skojarzyli nas dopiero na początku lat 70. Oj, był z niego zadziora i charakterny był za trzech! Wywoził nas do bandy. Pamiętam, że kilka razy próbował to zrobić ze mną, jechaliśmy prosto w deski. Jurek po prostu nie potrafił jeździć wolno. Uwielbiał wygrywać – wspomina czterokrotny mistrz świata, mistrz Europy i 13-krotny mistrz Polski, który w 1971 roku w parze z panem Jurkiem wywalczył mistrzostwo świata.
To była prawdziwa mieszanka młodości i doświadczenia. Szczakiel był 8 lat młodszy. – Nie miał wyjścia, musiał się zgodzić na moje warunki. Poprosiłem ówczesnego Przewodniczącego Głównej Komisji Żużlowej, Rościsława Słowieckiego, aby Jurek startował z 3 lub 4 pola, bo on jeździ „prosto w deski” i w przeciwnym razie skorzystają na tym rywale. Pułkownik się zgodził i już przed ostatnim biegiem wiedzieliśmy, że jak nic nie zepsujemy, to będzie złoto.
Jan Stormowski. To był najważniejszy człowiek w życiu Szczakiela. Trochę jak ojciec, pierwszy trener i jedyna osoba, której zwykł posłuchać.
– Jeszcze kilkanaście dni przed śmiercią Jurek wspominał, że gdyby nie trener, to mogło mu się „w głowie pomieszać”. Pamiętam jego początki. Zawzięty godzinami siedział przy motorze i coś poprawiał. Kiedy zaczął ze mną wygrywać wiedziałem, że to będzie dobry zawodnik. Byłem na stadionie w Chorzowie gdy zostawał mistrzem świata. Duma mnie zapierała, że to mój kolega – opowiada zawodnik i trener Kolejarza Opole Bogumił Grudziński. Dwukrotny zdobywca brązowego medalu Drużynowych Mistrzostw Polski na żużlu, jeden z liderów Kolejarza połowy lat 60. ubiegłego wieku wieku zachował znacznie więcej wspomnień o przyjacielu.
– W ostatnich latach często odwiedzaliśmy się. Najwięcej czasu poświęcaliśmy oczywiście żużlowi, a zwłaszcza Kolejarzowi, któremu Jurek pozostał wierny do końca kariery i do ostatniej sekundy życia. Pamiętam, jak z Edą wspólnie jeździliśmy na motorach żużlowych i crossowych po obrzeżach Opola. To po zakończeniu kariery była nasza pasja. Wszyscy podkreślają, że Eda był skromny, ale ja też pamiętam go jako zawadiakę, żartownisia i łobuziaka. Podam przykład. Byliśmy na obozie pod Jelenią Górą. Kiedy wszyscy spali, Eda wysmarował każdego jakąś czarną pastą. Jak się zorientowaliśmy to go pogoniliśmy. Zwiał tak daleko, że musiał wracać pieszo prawie 20 kilometrów. Wtedy to my dostaliśmy ochrzan od trenera Stormowskiego. Kilka miesięcy później pokonał samego Ivana Maugera i został najlepszym żużlowcem kuli ziemskiej.
Szczególnie barwnie i ciekawie o naszym mistrzu opowiada Henryk Grzonka – dziennikarz radiowy, sprawozdawca sportowy i publicysta.
– Należę do nielicznego grona dziennikarzy, którzy na żywo witali trzech mistrzów świata (Szczakiela, Golloba i Zmarzlika). Oczywiście nigdy nie myślałem, że kiedyś poznam pana Jurka, bo jego mistrzowskie wyczyny oglądałem jako nastoletni kibic. Nie wiedziałem, że minie kilkanaście lat, a będę się z nim widywał na stadionie, przeprowadzał rozmowy, zawoził go często po zawodach do domu w Grudzicach. W 30. rocznicę zdobycia mistrzowskiego tytułu w parach zorganizowałem w Rybniku specjalny bieg w wykonaniu Jurka i Andrzeja. Ubrałem ich w kombinezony i ustawiłem na torach, na których startowali w decydującym o tytule wyścigu. Publiczność zgotowała im owację na stojąco. To było coś niezwykłego. Wtedy zrozumiałem, że oni potrzebują takich wrażeń i takich doznań. Kolejne spotkanie zrobiliśmy 10 lat później na 40-lecie sukcesu. Przygotowaliśmy jubileuszowe plastrony i w takich strojach obaj oklaskiwani byli przez publiczność. Bardzo żałuję, że za rok, na okrągłe wspomnienie ich mistrzostwa, Jurka już nie będzie…
Jerzy Szczakiel kochał swój klub, ale uwielbiał też Stadion Śląski w Chorzowie, gdzie zdobył indywidualny tytuł mistrza świata. Robił się tam rozmowny, opowiadał o startach, zawodach i zawodnikach. Dla niego było to coś znacznie więcej niż tylko sentyment.
Pamięć ludzka jest ulotna i potrafi zapominać. Panu Jurkowi to jednak nie grozi. Będzie patrzył na nas z góry, a my latami wspominać będziemy, że tutaj, w Opolu, uczył się jeździć na motocyklu skromny chłopak z Grudzic, który dwukrotnie nie miał sobie równych na świecie.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Opole i kropka”.
Na zdjęciu Jerzy Szczakiel wraz z wnuczkiem. Fot. Jerzy Stemplewski