Tańczący z tkaniną
Czy siódmy krzyżyk to jest pora na życiowe zmiany? Oczywiście, że tak. Alfred Polok, z zawodu zecer, z duszy od dawna artysta, właśnie w wieku 62 lat stał się Alem Serpentinovem. Tańczącym z tkaniną.
W praktyce to było tak: Głos w prawym uchu, tym zdrowszym, który zawsze był głosem rozsądku, podpowiadał: Chłopie, jakieś pląsy na scenie, kręcioły ze szmatami? A to nie wystarczy, żeś na stare lata sprawił sobie fajkę, hulajnogę, kolejny rower i książkę z filozofii?
Głos w lewym uchu, tym bardziej niesłyszącym, szumiał (bo może nie wiecie, ale przy niedosłuchu szum jest permanentny, ale można się przyzwyczaić): Człowieku, zmiłuj się! Prawe oko oślepło, ale na lewe widzisz doskonale. Broda siwieje, a ty kisisz się w chałupie z niezrealizowanymi marzeniami, 87 procent energii zużywasz na opiekę nad mamą. A gdzie reszta? No i co z tego, że przeważnie panie tańczą. A facetom to nie wolno?! Posłuchaj kochany, rajski ptak całe życie jest rajskim ptakiem! Co ci szkodzi stroszyć piórami dla czystej radości? Przynajmniej kondycji nabierzesz, turbodoładowanie twojego wewnętrznego akumulatora w pozostałe 13 procent energii masz zapewnione. Do Domu Kultury z pięknymi salami i z lustrami masz rzut beretem, no może cztery rzuty. Chcesz żyć, czy chcesz umierać? Jeśli to pierwsze, rusz tyłek i to już.
– Długo to się we mnie wykluwało – opowiada Al.- Nie dopuszczałem tej podpowiedzi z lewego ucha. Bo się krępowałem. Bo się wstydziłem. Od dzieciństwa tkwił we mnie jakiś podziw, wobec postaci w pelerynach. Jeszcze jako bajtel koledzy marzyli, żeby zostać strażakami a ja chciałem zostać księdzem. Właśnie dla tych kap, liturgicznych szat, bo są takie spektakularne. Podziwiałem Supermana, nie dla jego siły, lecz powiewającej peleryny, z którą tą jego wewnętrzną energię utożsamiałem.
Tak, zdecydowanie ta peleryna jest u Supermana najbardziej spektakularna. Tymczasem życie budowało swój scenariusz od strony prawego ucha, tego od odgłosów prozaicznych, na które nie da się pozostać głuchym. Pięć lat temu zaczął opiekować się mamą. Rzucił robotę komputerowego zecera, został profesjonalnym opiekunem w ośrodku pomocy społecznej. Bo mama wymagała nieustannej już opieki. Pielęgnacja seniora wymaga wiele prądu. Na tyle dużo, że zdecydował pożegnać się ze sztalugą, która mu towarzyszyła przez całe życie. Szukał czegoś w zamian.
Takich poszukiwaczy wewnętrznego sensu istnienia było ich kilkoro. Spotykają się zawsze pod z góry ustalonym hasłem. Na przykład hasło Czarna Wdowa. Gitarzysta Grzegorz Mazur układa piosenkę, gra i śpiewa. Danuta Ewa Orzyszyna pisze wiersz, Franciszek Sośnik, dziś już świętej pamięci, nauczyciel matematyki, ścisłowiec i humanista w jednym, dobry duch grupy wciągał ich w tą artystyczną samorealizację. Al tańczy. Nie jest łatwo wyrazić się w tańcu, żeby to miało sens, ręce i nogi. Czyli żeby było czytelne dla publiczności.
No więc, gdy koleżeństwo uznało, że ten ich performarce muzyki, słowa i obrazu czyli tańca fajnie wychodzi i warto z tym wyjść do ludzi. Al odkurzył swoje stare fascynacje powiewającą tkaniną, przypomniał sobie spektakl sprzed 30 lat z teatru w Berlinie i sięgnął do źródeł. Z nich dowiedział się, że taniec serpentynowy to jest dziedzina sztuki. Prekursorką była Loie Fuller, która tworzyła spektakle tańca nowoczesnego rozwijając jedwabne skrzydła. Wtedy do była sztuka na granicy artystycznej herezji. Dziś jej zarejestrowane w 1905 roku pląsy wyglądają świeżo i bardzo współcześnie.
W czasach Loie z racji na koszty jedwabiu, to była sztuka dla bogatych. Dziś na szczęście dla Ala ludzkość wymyśliła poliester. Skrzydła serpentynowe to jest jednak masa materiału, zwykle dziewięć na półtora metra. Na taniec w jedwabiu mogą sobie pozwolić jedynie krezusi. Same ramiona nie wystarczą, ich przedłużeniem są giętkie bambusowe kije. W tańcu serpentynowym trzeba się namachać. Spokojnie ten wysiłek można porównać do ćwiczeń z hantlami. Uzupełnieniem stroju są odpowiednie szarawary. Tańczy się na bosaka. Stopy są wrażliwie, niezawodnie wyczuwają, gdy tancerz przez przypadek w tanecznym pląsie nadepnie na materiał, co się zdarza, a może skończyć artystyczną katastrofą.
Oprócz pokazów na scenie Al Serpentinov uprawia swój taniec również na świeżym powietrzu. Bo wiatr, promienie słoneczne są dla tancerza sprzymierzeńcem. Swoje występy rejestruje. W świecie serpentynowych figur ich życie trwa ledwie ułamek sekundy, i nigdy nie jest do powtórzenia.
Liczy się kolor, liczy się ruch, liczy się zamysł, liczy się wyraz. Artysta jest rdzeniem, sercem, trochę słupem i atletą, na którym opierają się te wszystkie jego przestrzenne wizje. No i miło jest, gdy wysiłek ktoś docenia. Na przykład tytułem Ambasadora Kulturalnego gminy Dobrzeń Wielki za rok 2025, Gdy zapraszają cię na występ do opolskiej Filharmonii.
– Chciałbym móc tańczyć do osiemdziesiątki- marzy Al Serpentinov. – Wtedy bardzo chętnie zatańczę starego Anioła. Bo stary, pokurczony Anioł jest bliżej człowieka niż ten spektakularny, gdzieś na niebiańskim firmamencie. Taniec jest dla mnie czystą radością, sposobem na realizowanie siebie, no i służy, by rozbawić towarzystwo. Przez taniec wplułem wszystkie swoje kompleksy, oczyściłem się. Już się nie wstydzę.
No i znowu do głosu dochodzi ten szum z lewego ucha…
fot. Al Serpentinov/Alfred Polok