Tomasz Różycki: Poezja to święto – czasem żałobne, a czasem radosne [WYWIAD]
Tomasz Różycki to jeden z najbardziej cenionych współczesnych polskich poetów, prozaików i eseistów. Urodzony w Opolu, absolwent romanistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, prowadzi zajęcia z literatury francuskiej w Instytucie Nauk o Literaturze Uniwersytetu Opolskiego. Jego nazwisko jest często wymieniane podczas wydarzeń kulturalnych o charakterze lokalnym, krajowym oraz światowym. Dzięki swojemu zaangażowaniu w propagowanie i promowanie kultury w Polsce i na świecie umacnia swoją pozycję, ale także promuje Opole, z którym jest związany od urodzenia. Niebawem, na nadzwyczajnej sesji Rady Miasta, otrzyma tytuł Zasłużonego Obywatela Miasta Opola. Uchwałę w tej sprawie podjęła Rada Miasta na wspólny wniosek mój i przewodniczącej RM Barbara Kamińska.
Z tej okazji przypominamy wywiad, który ukazał się w ubiegłym roku w magazynie “Opole i kropka”.
– Dlaczego pisarz pisze?
– To nie jest proste pytanie. Można to tłumaczyć po prostu potrzebą terapeutyczną: pisze się, żeby wyzwolić się z emocji, które się gromadzą. Nie jest to nic wyjątkowego, każdy ma jakiś sposób, żeby radzić sobie z emocjami, traumami. Niektórzy natomiast piszą, by dzielić się radością. Pisanie ma w sobie jednak ciężar, konsekwencje, bo przecież to, co napisane, zostaje. Jeśli coś zapisujemy, a nie jedynie wypowiadamy, to znaczy, że chcemy, aby to zostało, chcemy to pokazać innym. Twórczość związana jest też z religią, metafizyką – wszyscy jesteśmy śmiertelni, dotyka nas czas. Jeśli coś robimy to po to, by czas przekroczyć, zatrzymać. Hegel kiedyś nazywał to ubywanie “furią zanikania”. Teraz jest śnieg, zdajemy sobie sprawę, że jest na moment, że jest pięknie, a potem go nie ma i nikt nie będzie o nim pamiętał. Rzeczywistość rozpada się na momenty. Ludzie, którzy chcą je zatrzymać, podkreślają tym samym, że i oni znikną, a także znikną ich bliscy. Pisze się zatem także z poczucia śmiertelności i poczucia bezradności wobec tego, co się dzieje w świecie i w życiu, aby umieścić poza czasem swoje myśli oraz to, co się czuło przez moment. Tym samym można do tego wracać, choćby za 50 lat. Ale nie wiadomo, czy to będzie działać, czy sztuczka się uda i zatrzymamy czas, choćby na moment. Do tego trzeba jeszcze jednej rzeczy, podstawowej. Trzeba pisać dobrze. Pisanie też wynika z prób przekroczenia istniejącej rzeczywistości, szukania czegoś innego, jest dziełem wyobraźni. Potrzeba twórczości bierze się z niczego, jak świat, bo jak pisał Pessoa „Literatura istnieje, bo świat to za mało”. Niektórym potrzeba pisania przychodzi w okresie dojrzewania (pamiętam, że w klasie maturalnej prawie wszyscy znajomi pisali wiersze), ale potem niektórzy stwierdzają, że są ważniejsze rzeczy albo nie osiągają, pisząc, tego, co chcieliby osiągnąć. I są też tacy, którzy z tym zostają, bo uważają, że nie można bez tego żyć. Więc kiedy ja się teraz zastanawiam, dlaczego piszę, to widzę, że jest jakiś powód, nieuchronny punkt gdzieś w młodości i ten punkt się przesuwa w przeszłość coraz dalej. Im więcej o tym myślę, tym więcej widzę punktów, początków. Tak naprawdę nie wiem, gdzie i kiedy się to zaczęło. Zawsze myślałem, że to było przy okazji zespołu rokowego, który chcieliśmy z kolegą założyć. Ale pisanie było w wielu wcześniejszych punktach.
– Wszystko zaczęło się w Opolu. Tu się urodziłeś. Tu przyjechali Twoi rodzice z Kresów. Jak to jest żyć w mieście, z wielokulturową historią, złożoną tożsamością miejsc, gdzie tworzy się własną opowieść? Poemat „Dwanaście stacji“ jest o próbie zrozumienia i oswojenia tej przestrzeni.
– To jest także pytanie, dlaczego się pisze, bo przecież wcale nie trzeba o tym pisać. Znam wiele osób, które mają podobną historię, ale nie piszą o tym. Nie jest to ważna sprawa ich życia. A dla mnie to istotny temat wielu moich książek, stale się z nim siłuję, zmagam. To jest ważne, że właśnie tu przyjechaliśmy, że tu mieszkam. Teraz, kiedy jest wojna w Ukrainie, bardzo przeżywam także to wszystko, co się dzieje za wschodnią granicą, nawet bardziej niż polskie sprawy. Ukraina, skąd pochodzi moja rodzina, to kraina, o której wiele się nasłuchałem jako młody człowiek. Wydawała mi się straszna, piękna, fantastyczna. Im bardziej się dorasta, tym bardziej wiadomo, że każda kraina jest mniej więcej taka sama – że tam jest tak samo jak w Opolu, tzn. że nie ma miejsc, gdzie jest gorzej, brzydziej, że to wszystko nieprawda, że gdzieś, za czym się tęskni, jest lepiej, bo wszędzie można odnaleźć fascynujące rzeczy. Im bardziej się dorasta, tym bardziej widać jak pracuje wyobraźnia. To, co słyszałem w dzieciństwie o terenach utraconych, to był żal ludzi, którzy mi o tym opowiadali. Słyszałem ich krzywdy, ale też historie ich młodości, dzieciństwa, wspomnienia i fantazje, jak było i byłoby pięknie. Tworzono mitologię, nie tylko żeby się jakoś pocieszyć, ale także z poczucia bezradności i nieporadności w życiu. To był szok, chaos być wyrwanym i wsadzonym w nową przestrzeń, architekturę, kulturę. Być może z przerażenia przed tym, co nowe, z potrzeby zmierzenia się z nowym powstał mit Kresów w Polsce. Część z nich poradziła sobie wspaniale i bez mitu, część została z mitem na zawsze. W tym micie dorastałem, a potem przyszło mi to weryfikować, konfrontować tę wyśnioną krainę z rzeczywistością. Opole, jakie poznałem, ma tę podwójność w sobie. Moja rodzina niby zadomowiła się w Opolu, ale cały czas wspominała Kresy. W moim przypadku było to wygodne – można uciec przed rzeczywistością w tymczasowość i brak dostosowania, w mit – pamiętam, jak strasznie szare i beznadziejne były czasy komuny, jak opresyjną była władza – szarość przeplatała się z marzeniami emigracji. Pisanie było formą ucieczki i buntu.
– W Twoich tekstach dużo jest map. Kto wyznacza linie papilarne Europy – my, nasze drogi, czas, przecięcia, historia? Opole – jako miasto z ciekawą historią – polską, niemiecką, śląską, czeską, romską – staje się pretekstem do tego, żeby opisywać świat. Ten konglomerat historii niedopowiedzianych, niedookreślonych staje się niejako w Twojej twórczości centrum świata, uniwersum, przez które można patrzeć na świat, mówić w ogóle o świecie jako takim.
– Mapa jest opowieścią, wyborem, sposobem patrzenia na rzeczywistość z góry, dziełem. Tak, Opole stało się dla mnie pewnego rodzaju centrum na mapie. Byłem zafascynowany prozą Bruno Schulza w liceum. Czytałem jego utwory jak niesamowite baśnie. Drohobycz był opisany jako najpiękniejsze miasto na świecie, a przecież cały czas pisarz próbował je opuścić, przenieść się do Warszawy, Paryża, Wiednia. I wtedy zrozumiałem, na czym polega mityzacja rzeczywistości, która z klamki w furtce do ogrodu czyni opowieść. Ja także zaczynam swą opowieść od małego ogródka, nakładając kolejne warstwy, zataczając kolejne kręgi, poszerzając mapę. Ale cały czas to rzeczywistość opolska, zatem Opole staje się pewnego rodzaju centrum – tak jak owidiuszowskie Tomi. To centrum wszechświata zależy przecież od tego, gdzie się jest. Opole ma dużo ciekawych miejsc, żyje się tu komfortowo. Jest centralne, ale jest też prowincją. Jest blisko Pragi, Wiednia, Berlina i daleko do Warszawy. Jest i wygodne, i niewygodne. To jest też miejsce przejściowe. Ludzie stąd wyjeżdżają i przyjeżdżają tu. Świetne miejsce, żeby je porzucić. Kiedyś napisałem: jeśli chcesz opisać miasto, porzuć je.
– Twoje wiersze powstają w trakcie chodzenia, w ostatnich pojawia się natura. Jakie są Twoje ulubione miejsca w Opolu? Którymi ścieżkami wędrujesz?
– Nad Odrą i dokoła Bolko. Chodzę także bezdrożami. W poemacie „Dwanaście stacji” zaglądam do bram, podwórek. Odra jest widoczna nie tylko w moich wierszach, ale także w powieści „Bestiarium”. Odra to magnetyczny ciek, który zawsze mnie fascynował, jak wszystkie wielkie rzeki. Właściwie cała topografia Opola gra w mojej twórczości. To pięknie, że Opole ma Odrę, nie wszystkie miasta mają wielkie rzeki, Lwów na przykład ma rzekę podziemną, niewidoczny ciek, taki lwowski Styks – to też jest fascynujące, ale w inny sposób.
– Twoje wiersze zanurzone są w codzienności, w drobnych momentach, które rozciągają się do rytmów, do klasycyzujących fraz. Czy można przyjrzeć się w małej drobinie szerszej rzeczywistości?
– Wiersz jest sposobem, kiedy przez coś małego, mówi się o czymś dużym. To trudne. Staram się mówić o rzeczach prostych, o detalach, fragmentach, obserwacjach, żeby przez nie opowiedzieć o czymś większym. W tomie „Kapitan X” bohater spogląda na Ziemię jak na planetę z góry, z orbity. Wtedy widzi inaczej, widzi inną skalę przemian klimatycznych i społecznych. Pierwsze moje tomiki były związane z prowincją, wychodziły z konkretnych miejsc, potem wiersze zaczęły podróżować daleko, o czym można przeczytać w tomie „Kolonie”. Mówiono wtedy, że straciłem kontakt z rzeczywistością. Wydawało mi się to bardzo ciekawym stwierdzeniem i pomyślałem, że mój bohater straci kontakt z rzeczywistością jeszcze bardziej i spojrzy na świat z orbity, jeszcze z innej perspektywy. I z orbity popatrzy na te chaszcze wokół Opola i może z tej orbity spadnie za płot cementowni. Ale przede wszystkim przybliżanie i oddalanie mnie fascynuje. Jeśli zbliżymy nasze oko do czegoś, popatrzymy na coś przez mikroskop, to możemy dostrzec nieskończoność, widoczną także w oddaleniu. Wszechświat się nie kończy. I ten wszechświat, który jest w filiżance z herbatą, też się nie kończy. Dużo jeszcze odkryć przed nami. Wszechświat się i powiększa, i pomniejsza w nieskończony sposób.
– Do czego dziś potrzebna jest poezja?
– Mam ogromną nadzieję, że do niczego. Nie byłoby dobrze, gdyby miała spełniać określoną funkcję, ale w pewnych sytuacjach można nadawać jej szczególne znaczenie – na przykład w czasie wojny. Był kiedyś grecki poeta Symionides z Keos, mówiło się o nim, że dzięki niemu i jego poezji można było zidentyfikować ciała ofiar katastrofy. Dzięki jego poematowi ci, którzy zginęli, zostali zapamiętani. Poezja jest choćby po to, by zapamiętać imiona osób. Kiedyś do tego służyła poezja – Homer kiedyś pisał właśnie po to. Niestety wciąż trwają wojny. Są bohaterowie i są ofiary, a to, że napiszemy 100, 1000 czy nieskończoną ilość wierszy nie sprawi, ze wojny nie będzie. Ale poezja może zapisać na kartach pamięci tych, którzy stracili życie. Myślałem o tym, kiedy spłonął Teatr w Mariupolu, że należałoby uwiecznić tych, którzy tam byli. Niektórzy twierdzą jednak, że lepiej by było, gdyby poezja pozwalała zapomnieć. Po prostu zapomnieć o nieszczęściach. Poezja rozgrywa się na dwóch wektorach. Jeden skierowany jest w przeszłość, a drugi w przyszłość. Dzięki wyobraźni, innemu użyciu języka, dzięki temu, że przez poezję jesteśmy wytrąceni z kolokwializmów powszedniości. Poezja to święto, czasem żałobne, ale czasem i radosne, jak dionizyjskie tańce. A potem, kiedy człowiek się naczyta i wędruje po Opolu, okazuje się, że świat, który widzimy, nie wystarcza.
Rozmawiała Agnieszka Zientarska
Zdjęcia Witold Chojnacki
Tomasz Różycki – poeta, tłumacz, romanista, wykładowca Uniwersytetu Opolskiego, Laureat Nagrody Kościelskich, nominowany do Nagrody Literackiej NIKE oraz Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Autor tomów poetyckich: „Vaterland“, „Anima“, „Chata Umaita“, „Świat i antyświat“, „Kolonie“, „Księga obrotów“, „Litery“, powieści „Bestiarium“, poematu „Dwanaście stacji“, zbiorów esejów „Tomi. Notatnik z miejsca postoju“ i „Próba ognia. Błędna kartografia Europy“, dzięki której został ogłoszony Ambasadorem Nowej Europy 2020, lirycznej opowieści „Ijasz“ i najnowszych tomów poetyckich: „Kapitan X“ oraz „Ręka pszczelarza“.