Woda na szczęście, ale i na zamążpójście

Z wiader, butelek, węży albo dyngusówek. Zewsząd leje się woda w Poniedziałek Wielkanocny. Nikt się przed nią nie uchroni, co pokazuje, jak daleko odeszliśmy od tradycji.

Niegdyś polewać należało dziewczęta niezamężne oraz bezdzietne. Takie, które rozkwitają, budzą się do życia i w przyszłości, kiedy wyjdą za mąż, staną się matkami. Oblewanie ich wodą miało nawiązywać do podlewania roślin, które dzięki niej rosną, dojrzewają.

Polanie wodą dziewczyny w Poniedziałek Wielkanocny stanowiło jej wyróżnienie, docenienie, jako dobrej kandydatki na żonę. Jeśli dziewczyna była sucha, oznaczało to, że płeć przeciwna nie jest nią zainteresowana. Oczywiście powody mogły być różne – nie została obdarzona urodą albo majątkiem, albo też jedno i drugie. Wodę lano z wiader, uprzednio wyciągając ją ze studni, lub też używano drewnianych „sikawek”, które przypominały i działały na zasadzie strzykawki. Polewanie wodą i bieganie po wsi z radosnymi krzykami stanowiło dobrą zabawę, choć warto zaznaczyć, że chłopcy czasem nie mieli litości i przemaczali do suchej nitki. Dziewczęta były na przykład zanurzane w wodzie, jeśli w pobliżu był staw lub rzeka. Władze administracyjne wydawały oficjalne przepisy, które zabraniały pławienia dziewcząt, bo niejednokrotnie następstwem takiej kąpieli, jeśli pogoda w Wielkanoc nie rozpieszczała, było ostre zapalenie płuc a nawet śmierć.

Im niżej na drabinie społecznej, tym oblewanie było mocniejsze. W sferach mieszczańskich kropiono się symbolicznie, czasem używając do tego perfum.

 

fot. Pixabay

Najnowsze artykuły