Z czerwonego dywanu do Opola

Po kinowym sukcesie „365 dni” przyszedł czas na zwolnienie i odetchnięcie od pracy na planie. W magazynie ‘Opole i kropka” z Barbarą Białowąs, opolanką i reżyserką ukazał się wywiad o jej działalności zawodowej, uczuciach do Opola i planach na przyszłość.

– W obecnej sytuacji mamy trochę czasu na spojrzenie wstecz. Zamieszanie związane z filmem „365 dni” już trochę ucichło, film z kin przeniósł się do Netflixa. Jak Pani patrzy z perspektywy czasu na tę produkcję?

– Prawdę powiedziawszy jeszcze wciąż emocje są żywe. Plan skończył się w październiku 2019 roku, więc bardzo niedawno. Wszystko w tej produkcji toczyło się bardzo dynamicznie. Wydaje mi się, że niemalże „wczoraj” wróciłam z planu zdjęciowego z Włoch, rajskiej krainy, a teraz oglądanie tych dramatycznych doniesień z Italii powoduje, że nie mam spokojnego dystansu. Z jednej strony film jest skończony, ale z drugiej film to ludzie, ekipa, relacje między nami, a bardzo duża grupa naszych współpracowników to Włosi, jak również główny aktor Michele Morrone, który jest teraz zamknięty w swoim mieszkaniu w Rzymie. To było niezwykłe doświadczenie zawodowe, trudna międzynarodowa produkcja, skomplikowana logistyka i realizacja. Pod względem warsztatu reżyserskiego był to dla mnie duży progres, gdyż mogłam reżyserować sceny, jakich wcześniej nie miałam okazji kręcić, np. na otwartym morzu.

– Czym jeszcze różniła się praca na planie „365 dni” od poprzednich Pani projektów filmowych?

– „365 dni” to moje pierwsze zderzenie z tzw. kinem komercyjnym – producenckim. Wcześniej realizowałam kino autorskie. Jednak sama praca na planie nie różniła się tak bardzo prócz tego, że film współreżyserowałam z Tomaszem Mandesem, więc to było coś nowego. Na szczęście dogadywaliśmy się dobrze, chociaż czasami punkty widzenia: kobiecy i męski na różne sceny był mocno rozbieżny. Sprzeczki były, ale konstruktywne.

– „Landryneczka”, „Polska – Rosja, „Nowe spojrzenie”, „30 minut” czy wreszcie „Big love”: który z filmów jest dla Pani najważniejszy?

– Trudne pytanie, bo z każdym wiążą się osobiste wspomnienia, różne sytuacje nie tylko zawodowe, ale też prywatne. Jednak gdzieś w głębi duszy myślę, że debiut pełnometrażowy jest jak pierwsze dziecko, wiążą się z tym największe emocje, oczekiwania. I nawet jeśli inni widzą w tym dziecku wiele wad, kocha się je pierwszą, naiwną miłością i jest najbliższe sercu. Tak chyba jest w moim przypadku z „Big Love”, zawsze pozostanie moim pierworodnym dzieckiem, które mimo niedoskonałości jest ważnym przeżyciem zawodowym i prywatnym.

– Potrafi Pani wzbudzać kontrowersje swoimi filmami. Tak też było w przypadku wspomnianego debiutu długometrażowego „Big Love”. Co wywołało w widzach tak dużą falę zainteresowania?

– Często bywa tak, że energia, która jest zawarta w filmie w jakiś przewrotny sposób wraca do autora. A tematem „Big Love” była toksyczna relacja damsko-męska, która doprowadza do tragedii. Chciałam pokazać, jak blisko siebie leży miłość i nienawiść, jak krucha jest granica między tymi emocjami, jeśli w grę wchodzi uzależnienie od siebie dwóch osób. Działa tu ten sam mechanizm jak u alkoholika czy narkomana, jest źle „z”, ale „bez” jest jeszcze gorzej. Okazało się, że widzowie podzielili się na dwa skrajne obozy: tych którzy pokochali film wielką miłością i tych którzy znienawidzili go totalnie. Zachowali się dokładnie tak jak bohaterowie filmu, żadnych pośrednich i letnich emocji, wszystko czarne albo białe, dlatego mówię o powracającej energii z filmu. Poza tym film unaocznił mi skalę toksycznych, wyniszczających związków, gdyż wiele osób do mnie pisało, jak bliska jest im ta historia. Do tej pory dostaję takie wiadomości. Nie można zapominać, że śmierć samobójcza lub morderstwa z miłości to czołówka statystyk kryminalnych. Toksyczna miłość to temat mocny i dotyczy wielu ludzi, większej ilości, niż zdajemy sobie z tego sprawę. Stąd myślę wynikły kontrowersje, bo w temacie miłości i związków każdy czuje się ekspertem.

– Jest Pani rodowitą opolanką. Jak często spędza tu Pani czas?

– Generalnie po wielu latach mieszkania na Śląsku, a potem w Warszawie, ostatecznie Opole wybrałam na ten moment na swoje miejsce na ziemi. Od kiedy mam dzieci zrozumiałam, że to super wygodne miejsce dla rodzin, tutaj są moje korzenie. Wiele lat stąd uciekałam, nie doceniałam tego miasta, narzekałam, bo miałam bardziej wielkomiejskie potrzeby i ambicje. Jednak Opole w międzyczasie niesamowicie się rozwinęło, a ja sama wyhamowałam z pędem życia, więc odkryłam je po wielu latach na nowo. Jestem w tym miejscu zakochana. Natomiast jest też druga strona medalu, bo nie ma co ukrywać, że branża filmowa nie jest tutaj bardzo rozwinięta, dlatego pracuję w stolicy. To się wiąże z ciągłymi podróżami Opole – Warszawa. Jednak jest Pendolino, podróż szybka i komfortowa. Staram się godzić obowiązki zawodowe w stolicy z życiem rodzinnym w Opolu. Prowadzę też zajęcia ze studentami z Uniwersytetu Opolskiego, gdzie mogę na bieżąco dzielić się z nimi moimi doświadczeniami zawodowymi.

– Pani ulubione miejsca w Opolu?

– Wszędzie się dobrze czuję, z pewnością okolice Kośnego, Grunwaldzkiej i Orląt Lwowskich są mi bardzo bliskie, bo tu mieszkam, ale lubię też wszelkie opolskie i podopolskie akweny i tereny zielone, jak Turawa czy Suchy Bór. Mamy tutaj bardzo dużo jezior wokoło, co jest wielką zaletą naszego regionu. Jak Pani spędza ten czas zamknięcia i izolacji?Spędzam, podobnie jak większość Polaków, w domu z rodziną: z dwójką małych dzieci i partnerem. Przestrzegam zaleceń rządu i reżimu sanitarnego. Jednak pracuję wieczorami, bo jak się okazuje brak działalności placówek wychowawczo-oświatowych mocno odczuwają rodzice małych dzieci. Zatem zajmuję się głównie domem i śmieję się, że prosto ze ścianki na „czerwonym dywanie” wylądowałam w roli „perfect housewife”. W trakcie realizacji filmu „365 dni” przez cały 2019 rok, spędziłam bardzo mało czasu z rodziną, więc teraz nadrabiam z nawiązką. Ważne jest nasze narodowe zdrowie, trzeba być cierpliwym i czekać. Jednak wszystko mija, nic nie trwa wiecznie, ani dobre ani złe chwile. Epidemia kiedyś też minie.

– A jakie plany na przyszłość ma Barbara Białowąs?

– Scenariuszy i pomysłów mam sporo. Kilka jest takich, które od lat próbuję zrealizować, ale ze względu na to, że to projekty skomplikowane realizacyjnie i niekoniecznie komercyjne, to ich realizacja i finansowanie trwa długo. Jeden z nich dzieje się też w Opolu. Moim ogromnym marzeniem jest realizacja filmu w Opolu. Ogólnie chciałabym zrobić coś bardziej arthousowego w ramach tzw. płodozmianu. Ostatni film to mainstream, który osiągnął zamierzony sukces frekwencyjny, teraz czas na coś bardziej niszowego. Jednak jak będzie wyglądać branża filmowa po pandemii, nikt nie wie, są wersje totalnie optymistyczne i te okrutnie pesymistyczne. Wszystkie produkcje są teraz wstrzymane i przełożone na nie wiadomo kiedy. Teraz są ważniejsze sprawy. Aczkolwiek cieszę się, że w tym trudnym czasie nasze filmy dają chwilę odetchnienia wielu osobom, odskocznię od codzienności i przeniesienie się w inny odległy świat. Dostaję sygnały od wielu osób w izolacji społecznej z całego świata, które piszą, że wieczór z filmem „365 dni” na Netflixie dał im chwilę relaksu i rozrywki i chociaż przez ten czas nie musieli myśleć o koronawirusie. To miłe wiadomości, każdego dnia jest ich kilka. To w czasach pandemii nadaje sens mojej pracy.

Rozmawiała Aleksandra Śmierzyńska

 

Dariusz Król

Znawca futbolu, pomysłodawca i były redaktor naczelny ogólnopolskiego tygodnika „Tylko piłka”. W przeszłości także dziennikarz tygodnika i dziennika Gazeta Opolska (m.in. kierownik działu sportowego). Obecnie redaktor magazynu „Opole i kropka” i Czasu na Opole, w których zajmuje się głównie tematami z życia miasta, historią i sportem.

Najnowsze artykuły