Przemysław Szymański: Kapitanem został najstarszy. Przejąłem pałeczkę po Adamie Cichoniu
Już w najbliższą sobotę opolscy koszykarze zainaugurują sezon 2020/21 na zapleczu ekstraklasy. O zbliżających się rozgrywkach porozmawialiśmy z najbardziej doświadczonym graczem opolskiej drużyny, Przemysławem Szymańskim.
Piotr Jankowski: Sezon 2019/2020 zakończony już dawno. Trochę się działo – pokonaliście kilku faworytów, jednak zdarzały się i bolesne przegrane…
Przemysław Szymański: Zaczęliśmy naprawdę dobrze, bo od dwóch zwycięstw z faworyzowanymi rywalami. Z czasem mieliśmy jednak coraz więcej problemów. Kilku zawodników złapało kontuzję, ja też miałem problemy z okiem. Rotacja zaczęła się skracać, trener Tomczyk miał mało zawodników do dyspozycji, więc ciężko było o zwycięstwa. Trzeba jednak przyznać, że brakło nam też trochę szczęścia, bo kilka spotkań przegraliśmy przez własne błędy i brak doświadczenia w samych końcówkach.
W trakcie sezonu na stanowisku trenera Dominika Tomczyka zmienił Rafał Knap.
Trochę się wtedy w zespole pozmieniało. Trener Knap zarówno w ataku, jak i obronie skupia się na wszystkich zawodnikach i często daje grać więcej minut nawet zawodnikom z końca ławki. O ile Dominik Tomczyk też wyznawał taką zasadę, to nie do końca to egzekwował. Ze względu na brak dokładnego podziału zadań w końcówkach kilka zwycięstw uciekło nam z rąk. Myślę, że gdyby udało nam się przerwać w pewnym momencie długą serię przegranych, to mielibyśmy lepszy wynik. Wiadomo, że po kilku spotkaniach bez zwycięstwa w drużynie nieco siada atmosfera i ciężej jest o dobre wyniki. W końcu się to jednak udało i z optymizmem patrzymy w przyszłość.
W poprzednich rozgrywkach byłeś najlepiej asystującym podkoszowym w lidze. Podobną rolę masz pełnić w nadchodzącym sezonie?
Kiedyś trener powiedział mi, że jak jest asysta, to cieszy się dwóch ludzi. Natomiast jak rzuca się samemu, to cieszy się tylko jeden (śmiech). Z drugiej strony bardzo lubię obsługiwać kolegów, puścić im „szczura” czy podanie, które przeszło przez obrońców, choć nie powinno. Myślę, że w tym sezonie będzie podobnie i rozdam trochę asyst, a jeśli będę miał możliwość, to będą też punkty.
Latem zespół opuściło aż 10 zawodników, przyszło wielu młodych. Kto zastąpi Adama Cichonia w roli kapitana?
W te wakacje mieliśmy dość duży „przeciąg” w szatni. Nie da się ukryć, że koronawirus popsuł plany wielu z nas. W naszym zespole też tak było. Wycofało się kilku sponsorów, niektórzy mieli zupełnie nowe pomysły na biznes, w które nie wliczało się sponsorowanie koszykówki. Na razie nie ma z nami Adama Cichonia, który jest legendą opolskiej koszykówki. Chcielibyśmy, żeby do nas wrócił, ale na razie musimy sobie radzić bez niego. W szatni wybieraliśmy kapitana i wyszło tak, że… musiał nim zostać najstarszy, czyli ja (śmiech). Przejąłem tę pałeczkę po Adamie.
Wasze pierwsze sparingi nie napawały optymizmem. Jaki to będzie dla Was sezon? Zaczynacie już w najbliższą sobotę.
Przygotowania nie były łatwe, przydarzyło się też kilka kontuzji. Bardzo długo nie mieliśmy kontaktu ze sportem, trzeba było siedzieć w domu. Ciężko było wejść ponownie na takie wysokie obroty, jakim jest zawodowe granie w koszykówkę. Podczas treningów zdarzało się, że graliśmy w sześciu-siedmiu zawodników, przez co nie do końca potrafiliśmy wdrożyć w grze pięciu na pięciu nasze zagrywki. Myślę jednak, że im dalej w las, tym lepiej to wygląda. Coraz lepiej się rozumiemy, młodzi zawodnicy powoli łapią system gry trenera Knapa i mam nadzieję, że to zadziała już w sobotę. GKS Tychy jest jak najbardziej w naszym zasięgu i nie można tego ukrywać. Liczymy, że sezon rozpoczniemy równie dobrze, jak ten poprzedni.
W barwach opolskiego AZS-u grałeś już w sezonach 2008/09 i 2009/10, tylko, że w drugiej lidze. Długo zastanawiałeś się czy podpisać kontrakt w Opolu? Z tego co pamiętam, już wcześniej klub o Ciebie zabiegał…
Z doktorem Nawareckim rozmawialiśmy już od paru dobrych lat. Gdy grałem w Dąbrowie Górniczej, to często mnie podpytywał czy widzę jeszcze siebie w Opolu. Wtedy Weegree było jeszcze w drugiej lidze, a ja byłem jeszcze zawodnikiem chcianym w ekstraklasie. Chciałem więc jak najwięcej czerpać z grania na tym poziomie, ale kontuzja spowodowała, że stałem się przysłowiowym „kukułczym jajem”. Każdy się bał, że przez guza tarczycy może mi się coś stać, więc zdecydowałem się zagrać w drugoligowej Politechnice Gdańsk. Zrobiliśmy wtedy awans, zajęliśmy drugie miejsce w lidze, ale klub się rozpadł. Doktor Nawarecki zadzwonił, dogadaliśmy się i tak już drugi sezon jestem w Opolu.
Podczas wspomnianego sezonu w drugiej lidze miałeś okazję po wielu latach ponownie zagrać przy Prószkowskiej. Serce zabiło trochę szybciej?
Szczerze mówiąc, to muszę przyznać, że odpuściliśmy ten finał. Mieliśmy już zapewniony awans, dlatego bardziej skupiliśmy się na Akademickich Mistrzostwach Polski. Trener Rafał Knap, który był wówczas trenerem zespołu z Gdańska dał odpocząć liderom drużyny. Mi też to zaproponował, ale powiedziałem, że nie ma opcji. Musiałem przyjechać do Opola i pokazać się kibicom choćby na pięć minut i przypomnieć sobie stare dobre czasy.
Spotkania derbowe z Pogonią Prudnik nadal mobilizują, jak kiedyś?
Nie ma nawet co dużo mówić! To jest w DNA opolskiej koszykówki. Osobiście trochę mnie to bawi, bo koszykówka powinna łączyć, a nie dzielić, ale derby są zawsze dodatkowym smaczkiem. Nadają kolorytu meczom.
A jak samo miasto? Trochę się chyba zmieniło przez te lata…
Opole zdecydowanie poszło do przodu, ale jeszcze dobrze pamiętam wiele miejsc. Gdy jeżdżę z żoną po mieście, to często pyta się mnie skąd ja wiem, gdzie tak naprawdę jadę (śmiech). Śmieję się, że to lata praktyki. Opole jest zdecydowanie w moim klimacie, nie jest ani za duże, ani za małe. Wszystko, czego potrzeba jest na miejscu. Naprawdę super sprawa.
Swoją grę w ekstraklasie, tak jak wspomniałeś, zakończyłeś przez wcześniej wspomnianego guza na tarczycy. Tę walkę wygrałeś?
To nie było coś bardzo poważnego. Na tarczycy pękł guzek, zaczął nabierać płynów i trzeba było go usunąć, bo było zagrożenie niedotlenienia mózgu…
Zaraz, zaraz. Przed chwilą powiedziałeś, że to nie było nic poważnego.
Ale żyłem z nastawieniem, że zaraz to wyleczę i wracam do koszykówki. Przez cały czas byłem pod kontrolą lekarza, który mówił mi, że trzeba to jak najszybciej usunąć. Cała sytuacja wyszła w okresie przygotowawczym do sezonu. Zapytałem w klubie czy powinienem to już wyleczyć, czy będę pilnie potrzebny na początku sezonu. Poproszono mnie, żebym grał jeśli mogę. Grałem do momentu, aż pani doktor powiedziała mi, że jestem niespełna rozumu (śmiech). Wszystko się dobrze skończyło i właśnie kończę swój 25 obóz przygotowawczy do sezonu.
Co zmieniło się w życiu Przemysława Szymańskiego od kiedy został tatą? I to podwójnym!
Oj, bardzo dużo! Przede wszystkim nie śpię w nocy (śmiech). Ale to piękne uczucie, gdy wracasz zmęczony z treningu, otwierasz drzwi do domu, a tam dwa szkraby przybiegają i się cieszą, że tata wrócił do domu. Wszystkie złe emocje w jednym momencie uciekają.
Dokładnie 10 lat temu zostałeś wybrany najlepszym sportowcem Politechniki Opolskiej. Pokonałeś Zbigniewa Bródkę, mistrza olimpijskiego z Soczi…
Statuetka za to wyróżnienie wciąż jest u moich rodziców! Było to naprawdę wielkie zaskoczenie, bo nie spodziewałem się, że będę tak popularnym studentem na Politechnice. Naprawdę miło się to wspomina.
Na zdjęciu Przemysław Szymański podczas meczu z WKK Wrocław. Fot. Andrzej Klimek