Robimy rząd i chodźmy stąd

Prezes Jarosław Kaczyński w przededniu powołania rządu Mateusza Morawieckiego udzielił wywiadu, w którym informuje, że ten gabinet na dwa tygodnie to jest jego pomysł. Niektóre media mówią tu o sensacji, ale jaka to sensacja, wiadomo przecież, że PiS to jest partia wodzowska, partia jednego człowieka, który decyduje tam o wszystkim.

Wiadomo przecież od początku, że Morawiecki sam sobie tego nie wymyślił, żeby się wystawiać na publiczne pośmiewisko, bo musiałby być emocjonalnym masochistą. A to przecież zupełnie inna psychologiczna przypadłość niż ta, która cechuje premiera, czyli kłamanie na zawołanie.

Pisowskie ciągle media grzmią na okoliczność tej rządowej farsy, iż Kaczyński przyznając się do autorstwa rządu Morawieckiego „poważnie wzmocnił jego misję”. Nie bardzo jednak wiadomo jak polityczny bankrut może wzmocnić przegraną sprawę. To są krótkie zabawy do mniej niż połowy grudnia i jedyny ich efekt będzie taki, że grudniową miesięcznicę, prezes Kaczyński zdąży jeszcze odprawić w pełnej policyjnej oprawie, tak jak wszystkie inne w ciągu minionych 8 lat.

Prezes Kaczyński do końca pręży muskuły i twierdzi, że ma jeszcze trzeci krok, a jest nim powołanie rządu z premierem z PSL. Dokładnie tej samej formacji, którą wcześniej zwalczali jak umieli, by zupełnie wyprzeć ludowców ze wsi. Kogo oni chcą dziś przekonać do współpracy po wyborczej kampanii budowanej na totalnej polaryzacji? Do kogo jest dzisiaj ta mowa prezesa Kaczyńskiego? Chyba tylko do twardego elektoratu PiS oraz cierpiących na zaniki pamięci.

A na co liczą ludzie, którzy się zdecydowali wziąć udział w tej rządowej parodii, przy której termin ważności wyśmiewanego przez PiS rotacyjnego marszałka sejmu jest jak rok świetlny? Prawdopodobnie na dług wdzięczności, który pakująca się władza będzie miała wobec nich na przyszłość. Tylko ta przyszłość musi dla nich być, a to się dopiero okaże. Dziś jedyne na co mogą liczyć, to zapis w życiorysie, limuzyny na kilka dni, jedna pensja i przysługująca im odprawa. Do miesiąca urzędowania należy im się będzie dodatkowo po około 18 tysięcy złotych. Tak że pod czterdzieści tysiączków spokojnie za te dwa tygodnie wyciągną.

W tym układzie byłoby znacznie praktyczniej, a taniej to już na pewno gdyby w nowym rządzie Morawieckiego objął wszystkie resorty jego szanowny pomysłodawca. Efekt ten sam, kompromitacja podobna, nicnierobienie takoż. Oprócz bowiem prób zabetonowania pisowskich wpływów w państwie dotychczasowa władza po 15 października jedynie trwa i kompletnie nie rusza palących problemów: nie ma pomysłu ani chęci rozwiązania transportowego kryzysu na granicy z Ukrainą, po wyborach nie ruszyła palcem w sprawie wszystkich darmowych autostrad, co przecież obiecywali ludziom. Covid znów szaleje, a oni jako jedyni w krajach Unii nie zabezpieczyli społeczeństwu dostępu do szczepionki, która przeciwdziała nowemu wirusowi (ma dojechać do nas na Mikołaja). Nie ma żadnego systemu monitorowania zakażeń. Ludzie znowu umierają na covid, lekarze nie mają ich czym ratować, bo dysponują jedynie terapią zachowawczą. A Morawiecki tymczasem rzuca z rękawa  kolejnymi pomysłami, na których realizację jego formacja miała 8 lat.

Symbolem upadku tej władzy nie będzie wotum nieufności dla wymęczonego rządowego projektu Kaczyńskiego 11 grudnia, lecz dzisiejsza uroczystość zaprzysiężenia tego tworu w Pałacu Prezydenckim. Ten seans bezwstydu i jego aktorzy bez wątpienia przejdą do historii. Nie będzie to jednak historia chwały ale chały. Jakie rządy taki też ich koniec. Trzeba przyznać, że w psuciu państwa są konsekwentni do końca.

 

Ryszard Rudnik

 

 

Najnowsze artykuły