Literackie puzzle [ROZMOWA Z ANNĄ CHABER]

Z wykształcenia aktywna zawodowo chemiczka i inżynierka. Z wyboru pisarka i influencerka, z powodzeniem wydająca kolejne obyczajowe powieści. Z opolanką Anną Chaber, mieszkającą od lat w Brukseli, rozmawialiśmy o tym, jak układa swój – nie tylko literacki – świat*.

Anna Chaber w zeszłym roku wygrała konkurs Grupy Wydawnictwa Poznańskiego na powieść o tematyce jesiennej i od tego czasu ma na swoim koncie już trzy udane książki: „Zaproś mnie na pumpkin latte”; „To tylko zimowy blues”, „Do wesela się wyrobię”.

Czy zamiłowanie do pisania było zawsze obecne w Pani życiu?
– Pisanie towarzyszyło mi odkąd pamiętam. Moja mama jest z wykształcenia i z zawodu bibliotekarką, więc od zawsze kochałam książki i czytanie, a chęć pisania pojawiła się, kiedy miałam około dwunastu, trzynastu lat. Właśnie wtedy zapragnęłam stworzyć coś własnego. Pisałam regularnie. Gdy zaczęłam mieszkać za granicą i tęsknić za domem, myślę, że nabrało ono nawet terapeutycznego charakteru. I cieszę się bardzo, że moja pasja stała się czymś więcej niż pisaniem do szuflady.

No właśnie. Czy trudno jest odważyć się wyciągnąć swoją twórczość i pokazać ją światu?
– Na pewno jest to forma odsłonięcia się. Przyznam, że teksty, które pisałam jako nastolatka i szlifowałam później – cały czas w tej szufladzie są. Książki, które zaczęłam publikować tworzyłam już na bazie nowych pomysłów, bo zmieniłam się ja jako osoba i nabrałam dystansu do wcześniejszej twórczości.

Z wykształcenia jest Pani inżynierką chemiczką. Ciekawi mnie, na ile te dwa światy chemii i pisania są od siebie odległe?
– Dla mnie, wbrew pozorom, sam techniczny proces pisania nie jest daleki od nauk ścisłych. Uwielbiam układać świat, budując go jak duże puzzle. Mając w głowie sceny, które chcę żeby pojawiły się w powieści, planuję wręcz z matematyczną precyzją każdy kolejny krok moich bohaterów, aby ułożyć wszystkie elementy w logiczną fabułę. Analityczny sposób myślenia pomaga mi w pisaniu, jednak nie byłabym w stanie pisać wykluczając wyobraźnię w procesie tworzenia. Staram się unikać rozwiązań, które przyprawiłyby czytelników w trakcie lektury moich powieści o zgrzytanie zębami.

Pierwszą debiutancką powieść pt. „Zaproś mnie na pumpkin latte” wydała Pani wygrywając konkurs. Czy zachęca Pani młodych literatów do brania udziału w tego typu projektach?
– Moje marzenie o wydaniu powieści towarzyszyło mi już od dawna. Odkąd pamiętam, zawsze chciałam wydać książkę. W czasie pandemii zaczęłam myśleć o tym na serio. To nie był mój pierwszy konkurs, w którym wzięłam udział. Udało się za drugim lub bodajże trzecim podejściem. Cały czas ostro pracowałam i szlifowałam swój warsztat. Na pewno trzeba próbować i nie poddawać się w razie niepowodzeń – mimo że nie jest to łatwa droga i o obecność na rynku czytelniczym trzeba powalczyć.

Na ile Pani osobiste doświadczenia obecne są w losach bohaterek Pani książek?
– W moich powieściach jest całkiem sporo moich przeżyć. Ale staram się, aby moje bohaterki nie były moim odbiciem jeden do jednego. Czasami niektóre cechy mojego charakteru zostają uwypuklone w tych postaciach lub otrzymują atrybuty, których nie mam, ale chciałabym mieć. Jest tu dużo mnie, ale chcę, żeby każdy bohater miał swoją osobowość.

Z kolei najnowsza powieść pt. „Do wesela się wyrobię” powstała w ramach cyklu pt. „Przyjaciółka od serca”. Czy możemy powiedzieć o nim coś więcej?
– Ta seria to najbardziej komediowa i sarkastyczna odsłona mojej twórczości. Jestem w trakcie pisania drugiej części przygód Oli. Chciałabym pokazać w tej (docelowo) trylogii, jak różne życiowe ścieżki kobiet, ich wybory, mogą prowadzić do szczęśliwego i satysfakcjonującego życia.

Pochodzi Pani z Opola, ale mieszka na obczyźnie w Brukseli. Na ile zmieniło się miasto w Pani oczach na przestrzeni lat?
– Mieszkam już czternaście lat za granicą i obserwuję Opole, kiedy odwiedzam moją rodzinę. Muszę przyznać, że w ostatnim okresie pięciu czy sześciu lat, kiedy nie bywałam tu zbyt często, głównie ze względu na pandemię, bardzo się rozwinęło. Widzę zmiany, kiedy idę na przykład ulicą Krakowską, kiedyś relatywnie spokojną, a teraz wypełnioną ludźmi. To miasto żyje. Stało się energiczne i dynamiczne i bardzo mnie to cieszy. Do tego stopnia, że być może kiedyś tu powrócę z moją rodziną, choć gdy wyjeżdżałam, nie brałam tego pod uwagę.

Bije od Pani ciepło i optymizm, który obecny jest w Pani twórczości. Czy mimo trudnych czasów patrzy Pani na świat przez różowe okulary?
– Mój mąż mówi, że jestem niepoprawną optymistką. Mimo, że ten rok był bardzo trudny (śmierć taty – przypis autora) to moim celem jest dostrzeżenie tych dobrych elementów w naszym życiu. I ten cel realizuję, przekazując to ciepło w moim pisaniu. Czwarta powieść, która ukaże się za parę miesięcy (roboczy tytuł „Zdążyć na święta do domu” – przypis autora), będzie nieco smutniejsza od pozostałych, ale nadal jest w niej sporo optymizmu – tym bardziej, że dzieje się w okresie świątecznym. Mieszkając daleko od rodzinnego domu, zawsze staram się do niego dotrzeć na święta.

* Rozmowa ukazała się we wrześniowym wydaniu magazynu “Opole i Kropka”.

 

Najnowsze artykuły