Prawda nie zawsze się obroni

Z rodziną Zembaczyńskich, Ryszardem, byłym wojewodą opolskim  i prezydentem Opola, jego żoną Alicją, córką Anną Zembaczyńską-Sosnowską oraz Harrym Dudą, poetą i publicystą, przyjacielem rodziny, rozmawia Ryszard Rudnik.

– Panie Ryszardzie, własnym sumptem wydał pan opowieść rodzinną, „Z głębi czasu” , historię rodu Zembaczyńskich i spokrewnionych Lorentskich. Ta bardzo osobista książka to próba podsumowania pana działalności, próba ocalenia od zapomnienia?

Ryszard Zembaczyński: – A to dłuższa historia, ten pomysł tkwił we mnie od dawna, zwłaszcza, że część materiałów była już właściwie gotowa, a w każdym razie była świetnym punktem wyjścia. Mam tu na myśli gotowe biografie przygotowane przez naszego głównego kronikarza rodu Stanisława Aleksandra Zembaczyńskiego oraz rękopisy wspomnieniowe Mariana Michała Andrzeja Lorentskiego, mojego dziadka. Ród Zembaczyńskich zamieszkiwał Kraków nieprzerwanie od 1866 roku a rodzinę Lorentskich udało się opisać począwszy od 1730 roku. Gdy byłem aktywny zawodowo pomysł był, ale nie było czasu by go zrealizować. W końcu na emeryturze, gdy wybudowałem dom, posadziłem drzewo, znacznie wcześniej spłodziłem syna a trochę przed nim córkę, pomyślałem, że to jest ta pora by się zająć historią naszej rodziny, zebrać archiwalia w jednej książce. A jej prawdziwy pomysłodawca siedzi tu z nami, to moja córka Ania, latami wierciła mi głowę, w końcu musiałem ustąpić. Okazało się to nie takie proste, by z dwóch szaf pełnych rodzinnych dokumentów napisać książkę. Redakcyjnie bardzo pomógł mi Harry Duda, zresztą przypadkowo zgadaliśmy się że jesteśmy krajanami.

Harry Duda: – Okazało się, że obaj jesteśmy z Jeleniej Góry i chodziliśmy do tej samej szkoły.

R.Z.:- Tak, te nasze wspólne korzenie wyszły na jaw wcale nie od razu. Kiedyś przypadkowo przeczytałem, że Harry Duda jest z Jeleniej Góry a ja też przecież jestem stamtąd, z Cieplic. Pytam więc: słuchaj, a pamiętasz Harry to drzewo przed szkołą? Pamiętał, a ja dzwonię do przyjaciela od czasów dzieciństwa, Staszka Markla, i proszę: Staszek sprawdź czy ten dąb tam jeszcze rośnie. Powierdził, że tak i w ten sposób odkryliśmy symbol wspólnych korzeni, wspólnej historii z dzieciństwa. Okazało się, że z Harrym biegaliśmy po tych samych niemieckich labiryntach, opuszczonych halach podziemnej fabryki wojskowej wykutej pod Wzgórzem Kościuszki, wydeptywaliśmy te same ścieżki.

– W tej książce  opolskiego czytelnika zapewne najbardziej zainteresują pana osobiste wspomnienia. Mnie szczególnie uderzyły niezwykle ciepłe fragmenty o żonie, rodzinie i zrozumiałem skąd ta książka i że wcale nie z namów, tylko wewnętrznej potrzeby serca.

Alicja Zembaczyńska: – W ubiegłym roku obchodziliśmy pięćdziesiątą rocznicę ślubu.

R.Z.: – Alicja to jest główny powód, dla którego uważam się za człowieka sukcesu, choć z ziemskich rzeczy nic wielkiego nie zrobiłem. Żona jest i była zawsze moją ostoją, podporą, darzę ją bezgranicznym zaufaniem i zawsze na takie samo zaufanie z mojej strony mogła też liczyć. Zawsze też mogłem liczyć na jej wyrozumiałość związaną ze specyfiką mojej pracy, zwłaszcza misji publicznej. Przykład: jest delegacja do Bruntala i trzeba na trzy dni opuścić dom. Wystarczyło Alicji powiedzieć, nigdy z niczego nie musiałem się jej tłumaczyć. Pełne zaufanie, żadnych pytań.

– Opisuje pan w książce, jak żona telefonicznie wstrzymała lot samolotu z Wrocławia, gdy pan jako wojewoda pędził spóźniony z niemiecką delegacją na lotnisko…

R.Z. – To był rok 1990, w czasach gdy nasza autostrada wyglądała jak kupka piasku polana asfaltem. Byłem osobiście odpowiedzialny, by delegacja Landtagu Nadrenii Palatynatu odleciała z lotniska we Wrocławiu a nasz służbowy mercedes zaczął odmawiać posłuszeństwa. Poszedł pasek transmisyjny i dopiero po dobrej chwili ktoś zorientował się, że jeśli któraś z pań ma w bagażu pończochy, da się go nimi zastąpić. Czas leci a moja żona negocjuje przez telefon z kapitanatem portu lotniczego, by jeszcze na chwilę wstrzymać interesujący nas lot. Udało się, tylko dzięki Alicji.

– Pana wspomnienia to również kopalnia anegdot związanych z pana funkcjami wojewody i prezydenta miasta, no i rzecz jasna z czasów studenckich. Dopiero teraz, po latach, mogły wypłynąć. Kto by przypuszczał na przykład,że student Ryszard Zembaczyński przemycał się bez paszportu przez granicę bułgarsko-rumuńską.

R.Z.:- A to akurat było jeszcze za czasów studenckich. Kolega, z którym podróżowałem na trasie Rumunia-Bułgaria  zapatrzył się na dwie panienki i zapomniał o mnie. Do Bułgarii dostałem się bez biletu i paszportu, bo bagaż zniknął z kolegą. Wcześniej  w pociągu na granicy z Rumunią pomogli mi Niemcy, którzy tak zagadali straż graniczną, że jeden z nich zdążył mi przekazać swój własny już sprawdzony przez pograniczników paszport. Potem okazało się, że oba pociągi, ten którym jechał kolega i ten mój łączyły się na tym bułgarskim dworcu i kolega dostrzegł mnie na peronie

– Czas kierowania województwem też obfitował w różne przygody. Raz wzięli pana nawet za swojego kierowcę…

R.Z.: -No tak, przyjechaliśmy na naradę wojewodów do Wrocławia, a ktoś z obsługi zatrzymał mnie na korytarzu i mówi: a tu jest pokój dla was. Okazało się, że to było pomieszczenie dla kierowców, podali zupę to zjadłem , a że drzwi były uchylone, ktoś mnie dostrzegł w tym pokoju, bo pewnie szukali, gdzie się podział wojewoda Zembaczyński. A kto szuka ten znajdzie. W sumie nic się nie stało.

– Czarnym humorem pachnie relacja z pogrzebu strażaka, który zginął w wielkim pożarze lasów w Kuźni Raciborskiej….

R.Z.: – Na pogrzeb jednej z ofiar, strażaka z Opolszczyzny, zapowiedział się w ostatniej chwili prezydent Wałęsa i oczekiwał rzecz jasna obecności u swego boku wojewody opolskiego. Idziemy w tym kondukcie, a prezydent zwraca się do mnie: mam zamiar wręczyć Zmarłemu pośmiertnie Złoty Krzyż Zasługi, mam nadzieję, że ma pan przy sobie to odznaczenie. Zdębiałem, bo usłyszałem o tym po raz pierwszy. Rozglądam się bez nadziei do tyłu, patrząc na klapy innych oficjeli. Żaden nie ma takiego odznaczenia, żeby choć pożyczyć. Robi się nieciekawie, i w tym momencie ktoś z otoczenia prezydenta się wtrąca: panie prezydencie, ale myśmy to odznaczenie na pana życzenie przywieźli ze sobą, wziął je pan do kieszeni. I rzeczywiście, prezydent miał je w kieszeni, ale stres był. To taka historia do śmiechu w nieśmiesznych okolicznościach. Był też taki przypadek, gdy w Opolu w jednej z restauracji kelner wylał za kołnierz ambasadora ważnego kraju całe piwo, atmosfera przy stole natychmiast siadła.

– Nie ma w tej książce słynnej historii z kradzieżą w Opolu pancernego mercedesa przewodniczącej Bundestagu Rity Sussmuth. To dopiero był skandal.

R.Z.: – Miałem przyjemność jechania z panią przewodniczącą tym mercedesem z Wrocławia. Pani przewodnicząca wyglądała na bardzo zmęczoną. Ja już zaczynam się martwić jak ona przetrwa uroczystą powitalną kolację, na którą jedziemy do Opola, więc mówię przez tłumacza, by pani Suessmuth się nie krępowała mną i zdrzemnęła na tylnej kanapie limuzyny. Tak też się stało. No i pięknie, wysiedliśmy z limuzyny pod urzędem, weszliśmy do środka. Nikt nie przypuszczał, że wszystkie rzeczy w aucie pani przewodnicząca zostawia dla złodziei. Oczywiście policja została postawiona na równe nogi. Z tego co pamiętam auto odnaleziono w Krakowie.

– Ostatnio szumnie obchodziliśmy 25 rocznicę obrony województwa opolskiego. Pana na te obchody nikt nie zaprosił…

Harry Duda: – Zanim powie o tym coś Ryszard, chciałem ja, jako redaktor tej książki, coś powiedzieć: człowieka do jakiegoś stopnia można poznać znając jego przeszłość. To kim był Ryszard Zembaczyński wynika z jego osobistej przeszłości, ale też z tradycji rodzin, z których wyszedł. Dziś celowo zapomina się o jego roli w walce o województwo. A to był jedyny przypadek, gdy ktoś na takim stanowisku, wojewody, stanął przeciwko rządowi, by być razem ze zwykłymi mieszkańcami. A dlaczego to zrobił? Również z powodu, że historia całej jego rodziny, to historia ludzi, dla których etos służby społecznej był ważny. Ta tradycja ukształtowała również Ryszarda. Dlatego w czasie próby potrafił okazać charakter. Za co zapłacił, bo w perfidny sposób, korzystając z dogodnego pretekstu przekrętu bankowego, który zaistniał niezależnie od Zembaczyńskiego, wytoczono mu kilka procesów, które kosztowały jego i całą rodzinę 10 lat gehenny, ciągania go po sądach, zanim wszystkie zarzuty zostały rzecz jasna oddalone. Moim zdaniem była to ordynarna zemsta jakichś przedstawicieli ówczesnej ekipy rządzącej.

Anna Zembaczyńska: – Tak, była wielka uroczystość z okazji ćwierćwiecza obrony regionu, ale nikt nie zapukał do tych drzwi. Człowieka, który w tamtej sytuacji dla obrony regionu ryzykował wszystkim.

R.Z.: – Jeszcze w Sylwestra 1997 roku napisałem zarys planu obrony województwa. Przygotowaliśmy skrupulatnie w punktach plan kampanii, mam go do dziś. To było tak, że w ciągu dnia urząd urzędował, a wieczorami spiskowaliśmy, by to województwo uratować. Był wtedy na Piastowskiej urząd oficjalny i nieoficjalny, piękne chwile. A poza tym jeśli chodzi o naciski ze strony rządu, to był walec, który systematycznie przeze mnie przejeżdżał. Bardzo nieprzyjemne rozmowy miałem z  szefem MSW, Januszem Tomaszewskim. On zawsze zaczynał od straszenia. Potem dwie rozmowy z ministrem Stępniem. Odpuścił, gdy pokazałem mu dokumenty, oświadczenie Zarządu Regionu  Solidarności, który wręcz zobowiązywał mnie do obrony województwa, grożąc, że w przeciwnym wypadku cofnie mi rekomendację. Stępień przeczytał i odpuścił. Lecz potem był telefon z gabinetu premiera Buzka, że za 2 godziny mam się stawić u niego na rozmowie. Takie to było walcowanie.

– A jak wyglądała rozmowa z premierem?

R.Z.: – Buzek to był i jest facet z klasą. Najpierw wysłuchał moich argumentów, potem przeanalizowałem i wytknąłem w jego obecności wszystkie błędy, których jego ludzie w kwestii nowej mapy administracyjnej kraju dopuścili się w przygotowanych dokumentach. On to zobaczył, przyznał mi rację, podziękował i nie zdecydował się na moją dymisję.

– No ale potem przyszedł 1 stycznia 1999 roku, województwo uratowane a pan dostał wilczy bilet i zamiast do  kadry rezerwowej trafił wprost na bezrobocie.

R.Z. –  No a w lutym zaprasza mnie na rozmowę premier Buzek, przewodniczący Marian Krzaklewski i przewodniczący naszego regionu Franciszek Szelwicki. Premier proponuje mi stanowisko prezesa Elektrowni Opole. Odmówiłem, bo uważałem, że na jej czele stoi świetny fachowiec, Józef Pękala i jakaś tam dmuchana afera z lexusem niczego tu nie zmienia. Gdybym się zgodził, to by oznaczało, że ktoś gorzej przygotowany do tej funkcji, czyli ja, zastąpiłby świetnego fachowca. A z tą dymisją było tak, że tuż przed Sylwestrem przyjechał do Opola ówczesny szef NIK i zaanonsował się na rozmowę.  Ja byłem akurat zajęty, więc czekał dwie godziny w sekretariacie, a gdy już się doczekał, to wnerwiony nic nie powiedział, tylko wręczył mi pismo premiera z dymisją. Zostałem bezrobotnym przez trzy miesiące, zarejestrowałem się w urzędzie pracy specjalnie, by pokazać jak się traktuje ludzi. No i dopiero po tej rejestracji pojawiła się oferta kierowania opolskim oddziałem Banku Ochrony Środowiska, którą przyjąłem. Bo ileż można być na utrzymaniu żony. Potem po jakimś czasie przypadkowo spotkałem Buzka gdzieś (w toalecie) podczas jakiejś narady , uśmiechnął się i powiedział: a my pracowaliśmy razem. Takie to były okoliczności.

– Panie Ryszardzie, nie jest tajemnicą, że pan i pana żona zmagacie się z ciężkimi chorobami. Ta pana choroba dała się panu we znaki już pod koniec trzeciej pana kadencji w opolskim ratuszu.

A.Z-S: – I jako rodzina dalej się z nią zmagamy. Tato wybudował ten dom bez barier architektonicznych dla mamy i siebie, żeby mogli w miarę normalnie, jak to tylko w tym stanie jest możliwe, funkcjonować. Jako rodzinie przykro nam, że mało kto dzisiaj pamięta o tych trzech kadencjach pracy jakie tato poświęcił dla Opola. On tego nie powie, ale tą książkę, która stała się pretekstem do tego naszego spotkania napisał resztką sił i pewnie bez pomocy redakcyjnej Harrego Dudy, bez jego tytanicznej pracy, to w ogóle by się nie udało. Ta książka w ostatnich miesiącach w jakimś sensie trzymała ojca przy życiu.

R.Z.: – A propos tej pamięci, którą chciałem w tej książce również w kontekście mojej pracy dla miasta przywołać, to muszę przyznać, że wśród wielu czynników, zmobilizowała mnie do niej relacja córki z rozmowy z koleżanką, która ją kiedyś spytała: A ten twój ojciec to co właściwie zrobił? Ludzka pamięć jest jednak zawodna i po to m. in. są takie książki jak ta moja, żeby choć w ten sposób o sobie przypomnieć, i dać świadectwo prawdzie. Bo jednak wiele mi się udało po sobie zostawić, gdy byłem wojewodą, a potem prezydentem miasta.

H.D: – Udawanie, że nie było Zembaczyńskiego nie jest w porządku, a już w kontekście obchodów rocznicy uratowania województwa to już jest w ogóle skandal. Niezależnie od barw politycznych, czy ktoś jest tęczowy, czerwony, zielony, każdemu trzeba oddać co mu się należy. A z tym u nas w Polsce nie jest najlepiej. Zresztą to nie tylko nasza przywara, ale w ogóle władzy pod każdą szerokością geograficzną i w każdym czasie. Co oczywiście przewiny nie tłumaczy. A słowo pisane jest ważne i czasem zapisana kartka jest bardziej pancerna niż beton. Wspomnienia takie jak te o rodzinach Zembaczyńskich i Lorentskich to są zarazem ważne źródła do naszej historii, warte ocalenia w zbiorowej pamięci nasz wszystkich.

A.Z-S. –Tato jest i zawsze był osobą bardzo skromną. I gdy pisano o nim nieprawdy lub półprawdy, nigdy w to nie ingerował, bo zawsze uważał, że prawda się obroni a czyny widać. Ale tak nie jest, zwłaszcza dzisiaj. My już nie pamiętamy, że my z komuny jako Opole wychodziliśmy z małomiasteczkowego statusu. Pamiętam, gdy tato zaczynał pierwszą kadencję prezydenta miasta, to nawet nie wszędzie tu była kanalizacja. Tato zaczął właśnie od niej, jak to inżynier. Od tego, czego nie było widać. Nigdy nie zależało mu, żeby coś robić na pokaz, tylko żeby ludziom żyło się lepiej.

– Może i pamięć władzy jest krótka, ale ludzi już niekoniecznie. Gdyby opolanie nie zapamiętali roli wojewody Zembaczyńskiego w obronie regionu, pewnie nie wybieraliby go trzykrotnie na swojego prezydenta. Panie Ryszardzie, a gdy pan teraz już jako emeryt, na spokojnie patrzy na to, co się dzisiaj dzieje w Polsce, to co pan myśli?

A.Z-S: – Tato, powiedz coś dyplomatycznie.

R.Z.: – Myślę, że odwróciła się u nas piramida społeczna. Bo to nie jest tak, że jesteśmy głupim narodem, tylko głupcy akurat sięgnęli szczytów. Walczyć z tym nie będę, bo się przewracam, jak idę, więc muszę uważać. To już jest zadanie dla innych.

– I to jest świetna puenta tego wieczoru, dziękuję Państwu za to spotkanie.

***

„Z głębi czasu. Opowieści rodzinne (zebrał Ryszard Zembaczyński)”,  Wyd. Cywilizacja Miłości. Opole 2022.

 

 

 

 

 

Najnowsze artykuły