Pierwszy nie zawsze wygrywa, czyli krajobraz po wyborczej bitwie

Z dr. Błażejem Chorosiem, politologiem z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji Uniwersytetu Opolskiego rozmawia Ryszard Rudnik.

Największym zaskoczeniem w tych wyborach była historyczna frekwencja, ponad 74 proc. uprawnionych Polaków poszło do urn. Komu ona sprzyjała?
Błażej Choroś: Zdecydowanie bardziej zmobilizował się elektorat opozycji. Patrząc na dane z sondażu exit poll, ale i na ostateczne wyniki na przykład na Opolszczyźnie, widać, że zdecydowanie wzrosty frekwencji poszły na konto Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drogi.
Czyli wynika z tego, że strategia PiS, żeby zwiększyć liczbę lokali wyborczych na wsiach, w swoim naturalnym mateczniku, na niewiele się zdała. Prof. Jarosław Flis zauważył, że tworzenie kolejnych lokali wyborczych na prowincji jak najbliżej kościołów nie miało sensu, bo blisko kościołów to one już były, a nowe lokale tylko się od nich oddalały…
Ja tego dokładnie nie badałem, gdzie te dodatkowe komisje rzeczywiście umiejscowiono, natomiast wydaje mi się, że w tej chwili jest jeszcze za wcześnie by stwierdzić, że to PiS-owi faktycznie nic nie dało. Niewykluczone, że to przyniosło jakiś efekt, zdziwiłbym się gdyby go nie było. Być może jednak ten efekt został zjedzony przez rosnącą frekwencję. A być może nawet uchronił on PiS przed jeszcze większym spadkiem poparcia.
Najwyraźniej przy tej rekordowej frekwencji te dodatkowe lokale przydałyby się bardziej w wielkich miastach, gdzie ludzie stali w wielogodzinowych kolejkach. Ale zdaje się, że obecnej jeszcze władzy nie chodziło tu o to, by ludziom było łatwiej tylko jej lepiej.
To co by się przydało przede wszystkim, i mam nadzieję, że nowy rząd wreszcie się za to weźmie, to jest urealnienie liczby mandatów w poszczególnych okręgach wyborczych. Trzeba uczciwie powiedzieć, że tego nie zrobił nie tylko PiS ale i poprzednie rządy. Głównie dotyczy to większych miast, którym znacznie zwiększyła się liczba ludności, natomiast liczba mandatów poselskich została taka sama. Tam przypada znacznie więcej wyborców na jednego posła niż w niektórych innych okręgach. Dane po tych wyborach pokazują, że gdyby te okręgi były urealnione, PiS miałby jakieś 8 mandatów mniej niż ma w tej chwili. Dlatego Prawo i Sprawiedliwość takim uregulowaniom w nowym sejmie będzie przeciw, a prawdę mówiąc również w innych ugrupowaniach też wielkiego entuzjazmu nie dostrzegam, bo to oznacza zabieranie mandatów w niektórych mniej ludnych okręgach do ośrodków większych.
Na przykład z okręgu opolskiego?
Nie, w przypadku okręgu opolskiego te proporcje liczby mandatów do liczby zarejestrowanej ludności są właściwie prawie że w punkt. Natomiast inną kwestią jest w ogóle specyfika opolska, z której wynika taki a nie inny poziom frekwencji, ale to temat na odrębną rozmowę.
Skupmy się na chwilę na powyborczym raporcie obserwatorów OBWE: Te wybory nie były uczciwie i równe. Obserwatorzy podkreślają fakt wykorzystywania potencjału i funduszy państwa, jak również publicznych mediów w kampanii w interesie jednej partii, czyli PiS. stworzenie przez rządzących możliwości niekontrolowanych wydatków na wyborczą narrację partii rządzącej przez kontrolowane przez nią spółki państwa…
Nie jest to żadne zaskoczenie, to potwierdza tylko spostrzeżenia rodzimych obserwatorów sceny politycznej: Ta kampania nie była uczciwa, po pierwsze z powodu wykorzystania mediów publicznych jako gigantycznej machiny propagandowej na rzecz PiS. Jeśli ktoś ma tutaj jakiekolwiek wątpliwości polecam obejrzeć główne wydanie “Wiadomości” z przedwyborczego piątku. Oprócz tego kampania referendalna stała się sposobem na ominięcie przepisów o finansowaniu kampanii wyborczej i wyprowadzeniem w ten sposób pieniędzy ze spółek skarbu państwa na de facto finansowanie kampanii wyborczej PiS. Różnego rodzaje pikniki prekampanijne finansowane z pieniędzy publicznych tylko dopełniają ten obraz. Zresztą wiele z tych mechanizmów było obecnych już w kampanii przed wyborami z 2019 roku.
Jest nadzieja, że przy kolejnych wyborach: samorządowych, prezydenckich, parlamentarnych żadna partia takiego handicapu miała nie będzie.
Miejmy nadzieję, choć pamiętajmy, że PiS stworzył cały mechanizm ułatwiający wykorzystanie machiny państwa dla tworzenia propagandy partii rządzącej. No i teraz nowy rząd powinien ten mechanizm zdemontować. Obawiam się jednak, że pokusa aby po niego sięgnąć może być duża.
Jaskółki zmian już krążą: Demokratyczna opozycja zapowiada, że zamordystyczne zwyczaje w nowym sejmie się zmienią, że wrócą normalne standardy demokratycznej debaty…
To nie jest, powiedzmy sobie szczerze, wysoko postawiona poprzeczka, tylko powrót do normalnych parlamentarnych standardów. W poprzednich dwóch kadencjach mieliśmy do czynienia nie z demokratycznym parlamentem ale maszynką do głosowania, z kompletnym zmarginalizowaniem roli opozycji. Powszechne były zwyczaje uchwalania ustaw w środku nocy, braku czasu nie tylko na debatę w sejmie ale też na konsultacje społeczne. To były działania kompletnie sprzeczne z zasadami demokracji, zwłaszcza, że miały systemowy, a nie incydentalny charakter. Nie wyobrażam sobie, żeby opozycja, która uważa się za demokratyczną, pozwoliła sobie na kontynuację takich praktyk.
Suweren zadecydował a prezydent Duda najwyraźniej nie spieszy się, by zrealizować wolę Suwerena.
Mnie prawdę mówiąc mimo wszystko trudno sobie wyobrazić sytuację, że prezydent wyznaczy najpierw misję tworzenia rządu przedstawicielowi PiS. Pewnie nie będzie się spieszył w ramach uprawnień jakie ma, ale nie widzę jakichkolwiek argumentów, by skierować misję tworzenia rządu do PiS. To ugrupowanie nie ma większości, nie ma żadnych partnerów w Sejmie, którzy by choć wstępnie deklarowali gotowość z nimi współpracy. W interesie państwa jest by jak najszybciej zaczął pracować rząd, który jest oparty na większości sejmowej. Tym bardziej, że jesteśmy w ostatnim kwartale roku, za chwilę będzie trzeba uchwalać ustawę budżetową. Tu jest potrzebne trochę czasu, by nowa ekipa zorientowała się w rzeczywistym stanie państwowych finansów. Cała konstrukcja konstytucyjna zakłada, że przekazuje się misją tworzenia rządu politykowi, który jest w stanie zebrać większość w Sejmie. Jeśli z konsultacji prowadzonych przez prezydenta wyniknie, że takim politykiem jest Donald Tusk, to nie powinien się wahać. Prezydent zresztą wielokrotnie powtarzał, że dla niego najważniejsza jest wola Suwerena. Wielokrotnie podkreślał, że nie jest prezydentem jednej partii…
…no ale wielokrotnie pokazywał, że nim jest…
To oczywiście prawda, ale teraz ma dobrą okazję, żeby pokazać, że potrafi się wznieść ponad polityczne podziały, bo interes państwa jest najważniejszy. To jest ostatnia kadencja prezydenta, to jak zachowa się teraz oraz jak będzie się zachowywał przez jej ostatnie półtora roku, które mu pozostało, będzie miało istotny wpływ na to, jak zostanie zapamiętany oraz jaką będzie miał przyszłość polityczną.
Zobaczymy. Tymczasem przejdźmy na opolskie podwórko wyborcze, jest tu kilka zaskoczeń.
Choć przypuszczałem, że Platforma pokona tym razem PiS, nie sądziłem, że uda się jej pobić wyborczy rekord PiS z poprzednich wyborów, czyli nadrobić 50 tysięcy głosów przewagi z 2019 roku. Zaskoczeniem w drugiej kolejności jest mandat senatora dla Tadeusza Jarmuziewicza w południowo – zachodnich powiatach, gdzie dotąd zawsze prym wiódł PiS. W przedwyborczej debacie w zasadzie w ogóle nie dyskutowano takiego rozwoju sytuacji. Zresztą w końcówce kampanii wydawało się, że również sam kandydat niespecjalnie wierzy w to, że jego działania przyniosą mu sukces. Tymczasem wygrał z Jerzym Czerwińskim, i to nie o włos tylko znaczną przewagą głosów, dobrze wykorzystał bonus frekwencyjny. No i trzecie zaskoczenie, to jednak brak mandatu dla Mniejszości Niemieckiej. To znaczy ci, którzy interesują się polityką wiedzieli, że z wyborów na wybory poparcie dla Mniejszości Niemieckiej jest coraz mniejsze i że ten trend może się ten sposób zakończyć, lecz raczej nie zakładano, że nastąpi to już teraz.
Dla mnie dużym zaskoczeniem był także świetny wynik Kukiza, o którym dawni koledzy śpiewają, że z antysystemowca został „dachowcem prezesa”.
Dla mnie to zaskoczeniem nie było. Uważałem, że on jednak sporo głosów dla PIS w regionie przyniesie. Oczywiście gdy ktoś jest „jedynką” na liście, to trudno oszacować jaka część jego wyniku to osobista zasługa a jaka faktu, że znaczna część elektoratu po prostu głosuje na „jedynki”, bo liczy się dla niej nie nazwisko a sam partyjny szyld. Natomiast co jest widocznie to lepszy wynik niż na „jedynce” miała Violetta Porowska w 2019 roku i to przy spadku notowań partii. Myślę, że poseł Kowalski powinien się udać do Kukiza i Marcina Ociepy z kwiatami, bo w dużej mierze dzięki ich wynikom udało mu się zdobyć mandat. Z perspektywy widać, że „jedynka” dla Kukiza była dobrą decyzją prezesa.
Wróćmy do porażki Mniejszości Niemieckiej. Do tej pory panowało powszechne przekonanie, że dla zdobycia mandatu w Sejmie wystarczy jej przekroczenie w opolskim okręgu 5-procentowego progu. A tu okazało się, że potrzebna jest też odpowiednia liczba głosów poparcia.
Politolodzy od dawna walczą ze stereotypem, że Mniejszość ma niejako na stałe przypisane miejsce w parlamencie. Nie, oni muszą wywalczyć sobie mandat na takich samych zasadach, jak wszystkie inne komitety wyborcze. Jedynie są zwolnieni z progu wyborczego, czyli obowiązku zebrania przynajmniej 5% głosów w skali całego kraju.
Czyli co nie zagrało?
Jest wiele czynników tej porażki. To znów temat na odrębną analizę. W dużym skrócie: Po pierwsze, wysoka frekwencja, w której to poparcie dla Mniejszości nieco się rozpuściło. Po drugie, stali się ofiarami polaryzacji, wyborcy stawiali na partie, które były kluczowymi elementami sporu PiS-Opozycja. Widać to w wynikach głosowania w gminach gdzie Mniejszość do tej pory zbierała dużo głosów. Mniejszość tam bardzo dużo traciła, a zyskiwała Koalicja Obywatelska czy Trzecia Droga, miejscami również PiS. Ale myślę, że sama polaryzacja nie tłumaczy takich dużych tąpnięć jak na przykład 25 proc. głosów mniej w tak ważnej dla Mniejszości gminie jak Gogolin.
Czy da się powstrzymać Mniejszości ten spadek poparcia?
Na niektóre procesy, jak choćby wspomnianą polaryzację, czy zmiany frekwencji wpływ Mniejszości jest znikomy. Niewykluczone jednak, że pełniejsze rozpoznanie potrzeb i oczekiwań członków Mniejszości pozwoliłoby zmienić strategię działania, w tym strategię wyborczą, tak aby ten proces zatrzymać lub odwrócić.
To wejdźmy na chwilę na Trzecią Drogę. To prawda, że odebrała głosy PiS?
Dane z sondażu exit poll pokazały, że przynajmniej 9 proc. wyborców Trzeciej Drogi stanowili ci, którzy w 2019 głosowali na PiS. Obok wyborców Lewicy i Konfederacji, to była znacząca część elektoratu tej koalicji. Najważniejszym jednak źródłem głosów dla Trzeciej Drogi byli nowi wyborcy, oraz ci, którzy nie pamiętali, bądź nie chcieli się przyznać na kogo głosowali w poprzednich wyborach.
Wiem, że to pytanie będzie trudne do ogarnięcia w krótkiej odpowiedzi: Pana zdaniem, dlaczego PiS przegrał te wybory?
Nie ma jednego czynnika, który miałby na to wpływ. Wydaje się, że niezgoda na politykę PIS była na tyle duża, że uruchomiła ten dodatkowy ruch frekwencyjny. On przeważył na szali. Oprócz tego dobra strategia wyborcza opozycji, która ostatecznie nie poszła na wybory jedną listą, tylko trzema blokami, co spowodowało, że każdy wyborca mógł znaleźć ugrupowanie ideologicznie sobie bliskie. Trzy osobne listy całkiem nieźle wypełniły przestrzeń polityczną i zminimalizowały straty wśród wyborców, którzy „nie mieli na kogo głosować”. Ten pierwszy czynnik to oczywiście temat rzeka, na pewno można tutaj wskazać kwestię praw kobiet, praworządności czy edukacji. Kwestie te na pewno rezonowały w społeczeństwie, w tym wśród ludzi młodych, którzy w istotnym stopniu stworzyli tą zwyżkę frekwencyjną. Bardzo agresywna retoryka, na którą zdecydował się w tej kampanii PiS miał doprowadzić do demobilizacji elektoratu opozycji, stało się odwrotnie i to na pewno też był jeden z istotnych czynników porażki. Zauważmy również, że w tej kampanii PiS nie miał żadnego świeżego programu, którym mógłby się pochwalić. Przedstawione propozycje były dosyć miałkie, oderwane od problemów systemowych i mocno wtórne. Bardzo często były to propozycje z poprzednich elekcji, które nie zostały zrealizowane. Kampania oparta na strachu i agresji nie tylko nie przysporzyła PiS żadnych nowych głosów, ale odsunęła od partii ponad 400 tys. wyborców w sytuacji gdy w wyborach wzięło udział ponad 3 miliony więcej osób.
Gdy skończy się festiwal radości z wygranych wyborów, nowej władzy nie będzie łatwo.
Jedna bitwa się skończyła, wygrana była warunkiem zmian, ale one nie będą takie proste do wprowadzenia. Przed opozycją duże wyzwanie. Nowy rząd nie będzie miał większości do odrzucania weta prezydenta. Ta kohabitacja zapewne nie będzie prosta, bo nie trzeba być prorokiem, by przypuszczać, że pan prezydent nie będzie zbyt chętnie podpisywał ustaw, które będą odwracały ustrojowe rozwiązania wprowadzone przez PiS, które sam akceptował. Bezpieczeństwo, kwestie socjalne, być może zmiany w mediach publicznych, tu pewnie jakieś pole współpracy będzie. Ale zapewne się okaże, że przynajmniej do wyborów prezydenckich w 2025 roku wprowadzenie wielu zmian będzie bardzo trudne.

Najnowsze artykuły