Rolniczy węzeł gordyjski, czyli dlaczego nie warto zamykać granicy z Ukrainą

Z Marcinem Oszańcą, prezesem ZW PSL na Opolszczyźnie rozmawia Ryszard Rudnik

– Panie prezesie, co w rolnictwie mogło się pogorszyć przez ostatnie dwa miesiące, czyli za rządów Koalicji 15 października. Co polskim rolnikom mogło przez dwa ostatnie miesiące urosnąć na polu, czego nie mogą teraz sprzedać?

– Mogły się pogorszyć warunki wegetacji przez bardzo mroźną zimę albo przez suchą zimę, co może mieć wpływ na zbiory zbóż ozimych. Ale zdaje się, że żaden z tych czynników nie nastąpił, wręcz przeciwnie

– Pytam, bo zdaje się nie wszyscy rozumieją, że powodem dzisiejszych rolniczych protestów, ich przyczyną jest m. in.  nie tylko błędna polityka rolna Komisji Europejskiej, ale i rządów PiS.

–  Skoro zaczynamy rozmawiać poważnie: Zielony Ład, przeciwko któremu słusznie protestują rolnicy nie tylko u nas, ale i w całej Unii, to jak się chwalił unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski, polityk PiS, to nic innego jak program wyborczy PIS-u przeniesiony do ogólnej unijnej strategii. Natomiast już szczegółowe rozwiązania dotyczące tzw. ekoschematów, co do których rolnicy mają uzasadnione zastrzeżenia, jak chociażby pomysł przymusowego ugorowania 4 procent gruntów, nie spotkały się z zastrzeżeniami ani ówczesnego ministra rolnictwa ani premiera Morawieckiego, który na unijnym forum miał możliwość ich zablokowania, lecz tego nie zrobił. Negocjacje dotyczące Zielonego Ładu były prowadzone na poziomie polskiego ministra rolnictwa z PiS i komisarza ds. rolnictwa, również z PiS. Dziś twierdzą, że nie potrafili dojść do porozumienia. W każdym razie wszystkie błędy zwala się dziś na karb złej Unii, europejskiej partii EPP, do której my należymy. Ale to nie są kwestie załatwiane na forum europarlamentu, tylko na szczeblu Unii, z udziałem polityków, o których wspomniałem. Zboże ale i inne produkty nazywane technicznymi, choć nie ma takiego asortymentu, przez dwa lata zalewały polski rynek, i rząd Morawieckiego nie zrobił z tym nic, nie licząc zablokowania dostaw niektórych produktów rolnych, gdy już na jakąkolwiek inną reakcję było za późno. Z efektem jaki dziś widzimy obserwując protestujących rolników. Dlatego jako PSL i szerzej Koalicja 15 października uważamy, że dzisiejsze protesty rolnicze są słuszne, tylko nie da się ich postulatów rozwiązać jedną decyzją. Nie ma czegoś takiego jak łatwe rozwiązania trudnych problemów.

– Ale i Unia nie jest w tym wszystkim całkiem bez winy. Pod presją wojny na Ukrainie, Komisja Europejska dopuściła tej kraj do rynku unijnego, bez żadnych warunków, bez okresów przejściowych. Dzisiaj z tego powodu rolnictwo w całej Wspólnocie ma z tym kłopot.

– A przede wszystkim mają go kraje frontowe, takie jak Polska, bo do nich koszty transportu produktów są zminimalizowane a zysk rośnie.  I to mają problem podwójny, nie tylko związany z ilością, ale i jakością, gdyż na Ukrainie nie obowiązują normy produkcji żywności tak wyśrubowane jak nasze unijne. A to nie jest tylko zboże, ale i drób, produkty z miodu, mrożonki, owoce, które zalewają teraz polski rynek.

– Podaż wpływa na ceny, cała rolnicza Unia zaczyna mieć z nimi kłopot. Tylko że na przykład niskie ceny zboża, to nie jest wina dostaw z Ukrainy, lecz Rosji. Putin zalał świat rosyjskim zbożem. Szacuje się, że tylko w ubiegłym roku Rosja rzuciła na światowy rynek ponad 22 miliony ton zbóż, właśnie dlatego by zachwiać stabilnością m. in. europejskiego rolnictwa. Przez porty krajów bałtyckich płynie rosyjskie zboże wprost do Unii, „naturalizowane” w portach jako unijne. Szacuje się, że tylko w 2023 roku było tego ponad 2 miliony ton. W tej sytuacji zamknięcie polskich granic dla ukraińskiego zboża na jego cenę specjalnie nie wpłynie.

– Zgadza się, wiele to nie da. Powinniśmy raczej zadbać o to, by jego ilość i jakość była pod kontrolą. I to są zabiegi, które minister rolnictwa Siekierski obecnie podejmuje. Część tego ukraińskiego zboża tak naprawdę również należy do Rosjan. Na Ukrainie nie ma indywidualnego rolnictwa, produkują wielkie koncerny rolne, należące do biznesu w zachodniej Europie, również polskiego. W pewnym stopniu jest to więc zboże nie tyle ukraińskie co niemieckie, brytyjskie, polskie, ale także firm zarejestrowanych na Cyprze. Gros tych cypryjskich firm należy do rosyjskich oligarchów, czyli wpuszczając zboże w Ukrainy w jakimś tam stopniu wspieramy również gospodarkę rosyjską.

–   Polityczne zapiewajły, osobliwie związane z PIS, które dziś grzmią, że wystarczy zamknąć ukraińską granicę, robią więc rolnikom wodę z mózgu…

– Tak, bo w kwestii produkcji rolnej, rynku żywności nie ma dziś prostych rozwiązań.

– Czyli co robić?

– Jak już wspomniałem trzeba zadbać o ilościowe limity dostaw i przede wszystkim o ich jakość. W dłuższej perspektywie potrzebna jest też baza przetwórcza, której nie mamy, bo gdybyśmy mieli nieprzetworzone produkty z Ukrainy nie byłyby dla nas żadnym problemem.  Polskie rolnictwo stoi dzisiaj niestety produkcją nieprzetworzoną. Przez lata rządów PIS, ale i wcześniej nie stworzono warunków, by przetwórstwo się rolnikom opłacało, a prosta produkcja rolna, przez dłuższy czas owszem tak. Jeżeli przez lata zbiory kukurydzy dawały czysty zysk 5 tysięcy złotych z hektara, to przy 100 hektarach mamy na czysto pół miliona. Po co rolnik miałby się w tej sytuacji interesować przetwórstwem? Tylko, że wojna w Ukrainie a wcześniej pandemia covid wszystko zmieniły. Mamy dziś w Polsce miarę dobrze rozwinięte przetwórstwo mleczarskie. Producenci mleka, mleczarnie, nie są zainteresowani zamknięciem granicy z Ukrainą, wręcz przeciwnie.

– Bo Ukraina, jest drugim największym importerem polskiej żywności, z grupy krajów poza unią. I są to głównie produkty przetworzone, mleczarskie. Ukraińcy w ubiegłym roku kupili u nas żywności za ponad miliard euro, czyli ponad 4 miliardy złotych. Zamknięcie granicy z Ukrainą, która z pewnością spotka się z podobną decyzją Kijowa, to dla nich finansowa katastrofa. Wtedy protestujących producentów zbóż, kukurydzy i owoców miękkich na ulicach zastąpią producenci mleka.

–  W przypadku produktów mlecznych w naszym bilansie handlowym z Ukrainą na 10 serów, 9 wjeżdża od nas na Ukrainę a 1 jest importowany. To jeszcze jeden argument na to, że potrzeba byśmy byli w większym stopniu producentami produktów przetworzonych, my przecież mleka na Ukrainę nie wysyłamy, tylko właśnie jego przetwory. Dziś problemy polskiego rolnictwa biorą się z faktu, że jesteśmy głównie producentami żywności nieprzetworzonej.

–  Ale przetwórnie to nie jest zadanie do wykonania z dzisiaj na jutro.

– Trzeba jednak pamiętać, że największym odbiorcą żywności nieprzetworzonej są farmy hodowlane. Tymczasem za rządów PiS zniknęło w Polsce 140 tysięcy gospodarstw produkcji zwierzęcej. Gdyby dodatkowo Kaczyńskiemu udało się wprowadzić tę jego słynną „piątkę dla zwierząt” katastrofa byłaby jeszcze większa. Jeżeli utrzymamy i zwiększymy produkcję zwierzęcą, nadwyżka zboża stopnieje. Czyli rozwiązania powinny iść w kierunku rozwoju przetwórstwa rolno-spożywczego, a dwa – w  kierunku zwiększenia pogłowia zwierząt hodowlanych, a to jest zdecydowanie szybsza ścieżka.

–  Gdy rolnicy narzekają, że nie mają gdzie sprzedać swoich produktów, to przynajmniej statystyki eksportu polskiej żywności tego nie potwierdzają, W ubiegłym roku Polska sprzedała produkty rolno- spożywcze za blisko 52 miliardy euro, to jest 236 miliardów złotych, o 8 procent więcej niż w roku 2022. W tym czasie Ukraina, spichlerz Europy,  eksportowała żywność za 22 miliardy euro, czyli za 6 miliardów mniej niż w przedwojennym 2021 roku.

– Ale te statystyki nic nie mówią o rosnących kosztach produkcji, kosztach pracy, paliwa, kosztach nawozów, które przez długi czas utrzymywały się na bardzo wysokim poziomie. Niekorzystny bilans zysków i kosztów powoduje, że rolnicy mają dziś duże problemy z rentownością i spłatą zobowiązań. Z przygotowaniem do kolejnej rolniczej wiosny.

– A krytycy rolniczych protestów wskazują: patrzcie jakim sprzętem oni blokują drogi, to są często maszyny po milion złotych…

–  To nie jest tak, że rolnicy kupują je za gotówkę, albo dla szpanu. To są niezbędne maszyny, na których cenę rolnik nie ma żadnego wpływu. Rolnicy kupują je na kredyt, nawet jeśli z dofinansowaniem Unii Europejskiej. I chodzi o to, że oni muszą mieć na ich spłatę.  Dziś największym problemem rolników jest brak stabilizacji finansowej. Sami rolnicy na protestach mówią: nie chodzi o to, żeby rząd wprowadzał dopłaty, rekompensaty, ale by stworzył wreszcie stabilne warunki gospodarowania. Rolnik nie potrzebuje czyjejś łaski, tylko żeby jego produkcja przynosiła stabilny dochód. W tym kierunku zmierza nasza polityka rolna.

–  Wróćmy na chwilę do Zielonego Ładu: Ograniczenie emisji gazów cieplarnianych a tym samym ochrona klimatu, to są przecież postulaty, które są korzystne również dla rolnictwa. Na stepowej ziemi spowodowanej ociepleniem klimatu nic nie urośnie. Rzecz w tym, że jednocześnie Komisja Europejska wprowadziła ułatwienia dla sprowadzania żywności spoza Unii, z kierunków, gdzie nie stosuje się żadnych ekologicznych obostrzeń, koszty produkcji są przez to o niebo niższe. Rolnictwo unijne nie wytrzymuje z tym importem konkurencji. KE ma więc protesty rolników na własne życzenie.

–   To w ogóle jest sytuacja kuriozalna. Europejskie rolnictwo już dziś jest ekologiczne. Ślad węglowy jakie po sobie pozostawia jest niższy niż ślad węglowy w produktach stricte ekologicznych. Pijąc sojowe latte’, czy jedząc awokado trzeba mieć świadomość, że ślad węglowy, który się za nim ciągnie jest bez porównania większy niż tworzy lokalna rolnicza produkcja. Żeby produkować bardziej ekologicznie i utrzymać produkcję roślinną na dotychczasowym poziomie musielibyśmy wykorzystać do tego o 30 procent więcej ziemi niż dzisiaj, a to oznacza gigantyczne wycinki lasów, bo mniej więcej o tyle spada wydajność produkcji ekologicznej do tzw. normalnej.

– Pewnie ekolodzy powiedzieliby, że mniej w tym przypadku znaczy więcej. Ale rozumiem, chce pan powiedzieć, że odchylenia w każdą stronę; totalnej ekologii i zupełnego braku jakichkolwiek norm nie prowadzą do niczego dobrego.

– Chcę powiedzieć, że normy, które dziś obowiązują unijne rolnictwo są dobre i wystarczające. I rzeczywiście, nie ma co przesadzać w żadną stronę. I to nam właśnie sygnalizują protesty rolnicze właściwie w całej Unii.

– Rzecz w tym, czy rozumieją to również unijny urzędnicy, z którymi w tej kwestii toczą się dzisiaj rozmowy, między innymi z udziałem polskiego ministra rolnictwa.

– Minister rolnictwa Czesław Siekierski odkąd w połowie grudnia objął swój urząd, pierwsze swoje kroki skierował do Brukseli. Młyny brukselskich urzędów niestety mielą powoli. W wielu kwestiach, licencjonowania dostaw, kontroli jakościowej i ilościowej produktów, które napływają do Polski jesteśmy na końcowym etapie uzgodnień. Z tego co wiem, to może być kwestia dwóch, trzech tygodni. Tak jak tu rozmawialiśmy, w sprawie rozwiązania problemów unijnego rolnictwa, dopływu żywności z Ukrainy, opłacalnych cen nie ma prostych rozwiązań.

– No ale na strajkach politycy PiS, w tym byli ministrowie odpowiedzialni za polskie rolnictwo, bez przerwy takie proste rozwiązania podpowiadają.

– Szkoda, że ich nie realizowali, gdy byli przy władzy. To oni rządzili w Polsce przez 8 lat i to oni są odpowiedzialni za ten bałagan w rolnictwie, który mamy, i który musimy jak najszybciej posprzątać. Gdzie oni byli, gdy Polskę zalewały produkty żywnościowe z Ukrainy, gdy wymyślali pojęcia w rodzaju zboża technicznego, tylko po to, by jak najwięcej tego zboża w Polsce upchać? Nie wiem jak oni mają czelność spojrzeć dziś rolnikom prosto w oczy i podburzać ich przeciwko rządowi, który od dwóch miesięcy stara się zrobić w sposób strukturalny porządek po chaosie, który nam wszystkim zafundowali.

Najnowsze artykuły