Scena alternatywna, czyli jak rodził się opolski festiwal [ROZMOWA]

Z Edwardem Spyrką, dziennikarzem, kompozytorem, dyrygentem, aranżerem, reżyserem muzycznym, legendą opolskich festiwali i Polskiego Radia rozmawia Ryszard Rudnik.

– Opolski festiwal, niezależnie co kto o nim sądzi, obchodzi w tym roku okrągły 60. jubileusz, a pan jest chyba jedynym żyjącym dziś świadkiem jego początków.

– Nie, nie jedynym. Na przykład w świetnej kondycji jest Władysław  Gawroński, dzięki któremu udało się  nagłośnić ten pierwszy festiwal i to niezwykle skromnym sprzętem. Wtedy istniała taka instytucja jak Megafonizacja Kraju. Władek załatwiał tam głośniki, olbrzymie megafony właściwie. Straszna techniczna prowizorka. W amfiteatrze trzeba je było na czymś posadowić. Załatwiono jakoś cement pod cokoły i to taki wojskowy, specjalny, który wiązał  chyba w jedną dobę, bo na więcej nie było czasu.

– A jak w ogóle narodził się ten festiwal? Powszechnie uważa się, że jego ojcem był Papa Musioł, ale tak naprawdę pomysł narodził się przecież w Warszawie…

– To prawda. Z okazji piętnastego KFPP nagraliśmy w radiu cykl audycji o wszystkich piętnastu festiwalach.  Rozmawiałem wtedy z Mateuszem Święcickim jak to naprawdę było. Opowiadał że  był  to dżdżysty  lutowy dzień 1963 roku. Mateusz i Jerzy Grygolunas stali w Warszawie na rogu Wilczej i Mokotowskiej.  Jurek  powiedział: wiesz, warto by zrobić festiwal polskiej piosenki. Kilka miesięcy wcześniej odbył się po raz pierwszy w Szczecinie Festiwal Młodych Talentów. Prezentowały się  tam tzw. kolorowe zespoły: Niebiesko-Czarni, Czerwono-Czarni wraz z solistami. Wśród nich byli m. in. Helena Majdaniec, Katarzyna Sobczyk, Karin Stanek, Czesław Wydrzycki. Zaczęła się nowa muzyka w Polsce. Młodzi świetnie grali, tylko problem polegał na tym, że śpiewali wyłącznie po angielsku, najczęściej  kalecząc ten język.  Nikomu to nie przeszkadzało, zwłaszcza, że prawie nikt z ich słuchaczy wówczas angielskiego nie znał. Ta  muzyka zwana big bitową, lub młodzieżową błyskawicznie zdobywała nadzwyczajną popularność. Obaj panowie mieli też zastrzeżenia do polityki programu I Polskiego Radia, który opanowała zasiedziała grupa kompozytorów i wykonawców jednego muzycznego stylu, nie dopuszczając pojawiających się muzycznych nowinek ze scen młodzieżowych, rozkwitającej piosenki studenckiej itp.

– I to miał zmienić festiwal polskiej piosenki, przewietrzyć muzyczną scenę, rozpropagować inne niż standardowe nurty? Czyli KFPP narodziło się jako festiwal piosenki alternatywnej?

– Można by tego współczesnego terminu użyć. Grygolunas i Święcicki byli przekonani, że w tej młodzieżowej scenie jest duży, nieodkryty potencjał, podobnie jak w teatrzykach studenckich, takich  jak STS , Hybrydy w Warszawie, ToTu w Gdańsku, Piwnica pod Baranami w Krakowie i związani z nimi świetni twórcy. To było wówczas muzyczne podziemie. Festiwal miał im dodać skrzydeł. Maćkowi (tak nazywaliśmy Mateusza) pomysł się spodobał. Po wielogodzinnej dyskusji w SPATIFie, do którego zmierzali (spotykali się tam wtedy wszyscy liczący się ludzie z branży artystycznej, to była mekka całej bohemy warszawskiej), postanowili przedstawić pomysł festiwalu Edwardowi Fiszerowi, ówczesnemu dyrektorowi radiowej Trójki. On kupił pomysł od razu, ale z uwagi na to, że Program III miał firmować ten festiwal, musiał on przejść przez kolegium programowe. Na kolegium pomysł Grygonulasa uznano za żart. Szef jednak zdecydował; jedżcie do Opola i złóżcie propozycję.

– A skąd w tym projekcie znalazło się Opole?

– Tu trzeba się cofnąć do roku 1952, gdy Grygolunas po raz pierwszy pojawił się na Opolszczyźnie, Zrobiła ona na nim, mimo zniszczeń, duże wrażenie, więc gdy go spytano, właściwie gdzie miałby być ten festiwal, od razu wypalił, że w Opolu. Poza tym Jurek najprawdopodobniej wiedział, że w mieście buduje się amfiteatr. Nie ma też co kryć, że taka lokalizacja na festiwal polskiej piosenki bardzo dobrze się wpisywała propagandowo: Ziemie Odzyskane, polska piosenka – to politycznie współgrało. Święcicki i Grygolunas przywieźli więc pomysł do Opola do Karola Musioła, przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej. On zaakceptował go od razu. Był jednak jeszcze jeden, decydujący szczebel – partia, która mogła powiedzieć „tak”, mogła powiedzieć „nie” i od tej decyzji odwrotu raczej nie było . Ale i Komitet Wojewódzki był za, więc można było przystąpić do organizacji imprezy. Czyli festiwal rodził się na kilku szczeblach: Jerzy Grygolunas, pomysłodawca, Mateusz Święcicki, Edward Fiszer i zespół trzeciego programu, Musioł i Rozgłosnia PR w Opolu, Wojewódzka Agencja Imprez Artystycznych. To ważne, bo potem samozwańczych ojców festiwalu pojawiło się znacznie więcej.

–  Ile było czasu na zorganizowanie imprezy?

– Niewiele. Pomysł został ujawniony  w połowie lutego, a termin festiwalu wyznaczono na czerwiec. Nic nie było gotowe, łącznie z amfiteatrem. Było to wtedy jedno wielkie gruzowisko. Ale Florian Jesionowski, który amfiteatr zaprojektował i zajmował się  budową  uspokajał: mam tak świetnych fachowców, może i szkół nie pokończyli, ale niektórzy mają pięćdziesięcioletnie doświadczenie w swoim fachu, na pewno zdążą. Ostatnie deski w amfiteatrze przybijano na dzień przed rozpoczęciem koncertów. Wszystko zresztą było jedną wielką improwizacją. Niepełna była lista wykonawców, autorów. Partnerem w Opolu dla Święcickiego i Grygolunasa był Stefan Zuber świeżo mianowany szef Wojewódzkiej Agencji Imprez Artystycznych, poprzedniczki Estrady Opolskiej. Miał mało doświadczenia, całe swoje biuro, papiery, umowy pieczątki nosił ze sobą w teczce. Tuż przed festiwalem pojawił się plakat Juliana Pałki; spirala żółtych, czerwonych i niebieskich kropek. Zredukowane do kilku miały potem symbolizować współpracujące przy festiwalu instytucje. Ale najbardziej istotną rolę spełniało wówczas kablowanie.

– Czyli co?

– Czyli połączenie bezpośrednie jakie opolska rozgłośnia miała z Warszawą. I ten kabel to było właściwie zbawienie dla festiwalu. Panowie podzielili się. W Warszawie przy telefonie siedział Święcicki a w Opolu Grygolunas. Tym sposobem uzgadniano listę wykonawców, repertuar, honoraria. Ten bezpośredni telefon stał w takiej pakamerze z szybką w opolskim radiu, o powierzchni  dwóch złączonych małych biurek. Kiedy przechodziliśmy, Jurka nie było tam widać, otoczonego mgłą papierosowego dymu. Był namiętnym palaczem. Godzinami tam siedział, tak, że koledzy radiowcy narzekali, że nie mogą „kablować” materiałów do Warszawy, bo Grygolunas bez przerwy “wisi” na linii. Bez tego kabla kto wie, czy ten festiwal w ogóle by się udał. Nawiasem mówiąc, im bliżej festiwalu, tym więcej “trójkowiczów” przyjeżdżało do Opola. Na przykład Marek Gaszyński i Witold Pograniczny (dzięki ich zasobom Radio Opole miało najnowsze przeboje) z powodzeniem pełnili rolę inspicjentów.

–  A dlaczego Grygolunas i Święcicki robili wszystko sami, nawet w tamtych zamierzchłych czasach byli przecież ludzie, którzy zajmowali się profesjonalnie organizacją koncertów.

– No tak, nawet próbowali,  ale pierwsze pytanie brzmiało: jaki macie budżet? Nie mieli żadnego. Drugie pytanie dotyczyło terminu: Kiedy, w przyszłym roku? Nie, za cztery miesiące. No i na tym rozmowy z profesjonalistami się kończyły. Odmówili wszyscy znaczący wówczas wykonawcy: Santor, Villas, Połomski, Dziedzic, Starsi Panowie, cała pierwsza liga polskiej estrady. Decydenci naciskali, żeby choć jedna gwiazda na tym festiwalu wystąpiła. Pojawił się więc pomysł, by posłać samolot sportowy po Irenę Santor do Poznania, bo tam miała w tym czasie koncert. Ale “poznań” sobie zażyczył, żeby dyrektor Zuber zapłacił  za całą ich imprezę. Na to WAIA już nie było stać.

Przyjechali inni artyści: na przykład dziś nieco zapomniana świetna piosenkarka z Katowic Katarzyna Bovery, rewelacyjny głos, miałem nawet przyjemność jej akompaniować i napisać dla niej piosenkę. I wielu innych, jak pewna studentka z Krakowa, Ewa Demarczyk (spokrewniona z opolskimi Poliwodami), której wtedy nikt nie znał a po której występie napisał Grygolunas: „Zaśpiewała i została porwana ku swej przyszłej sławie przez 12 tysięcy dłoni, które nie milknącymi oklaskami składały hołd jej talentowi”.To były prawdziwe narodziny gwiazdy. Po jej występie Edward Fiszer stwierdził krótko: Nie trzeba nam pani Santor, mamy już własne gwiazdy.

–  A amfiteatr jak się prezentował?

– Nieźle jak na tamte czasy. Wisiały nawet reklamy: ZURT-u (sprzedawał wówczas sprzęt  RTV), trzewików z Otmętu. Miał być wielki balon nad  amfiteatrem, a że nie znaleziono takiego, było kilka mniejszych przygotowanych przez wojsko. Do tego sztuczne ognie na finał. W 1963 powiało w Opolu innym światem. Mało kto pamięta, że na ten pierwszy festiwal przyjechało do Opola ponad stu dziennikarzy. Były wśród nich również osoby spoza  Polski . Jego sława poszła więc nie tylko w Polskę.

– I KFPP zakończył się sukcesem, wykreował nowe gwiazdy polskiej piosenki, Z naborem artystów na kolejne festiwale już nie było problemu, do Opola przyjeżdżała cała estradowa czołówka.

– Nie do końca. Gwiazdy pojawiły się w Opolu właściwie od trzeciego festiwalu. Do jego organizacji włączył się Komitet Radia i Telewizji, Przyjechały radiowe orkiestry przywożąc nowy sygnał, skomponowany przez Bogusława Klimczuka, poprzedni napisał Andrzej  Salamon z “Trójki”. No i zaczęły sie pojawiać gwiazdy znane z radiowych anten. Powołano do życia Towarzystwo Przyjaciół Opola.  Festiwal się powoli instytucjonalizował. Muszę tu wspomnieć o jednej z ważniejszych osób w dziejach festiwalu, Władysławie Bartkiewiczu, dyrektorze Opolskiej a potem Polskiej Estrady. Od 1976 miał znaczący wpływ na program festiwalu, między innymi jako członek Komitetu Organizacyjnego, szef Komisji Artystycznej, czy wreszcie dyrektor Festiwalu. To on toczył najczęściej boje z cenzurą, on starał się o możliwie duży wpływ Opolan na tę imprezę i ratował Festiwal w latach kiedy był zagrożony.

– A przed trzecim był drugi festiwal i słynny koncert w strugach deszczu.

– Prowadzili go Jacek Fedorowicz i  Lucjan Kydryński . Kiedy po latach pytałem Jacka o ten koncert, powiedział, że był przerażony. Tak lało, że bał się by nie doszło do paniki . Estradowy refleks pozwolił mu rozładować napięcie. Z pełnym spokojem zwrócił się do widowni: “Nie jestem pewny, ale wydaje mi się, że u Państwa trochę popaduje?” po czym pod parasolem wprowadził na estradę Annę German i trzymając nad nią parasol towarzyszył jej w wykonaniu “Eurydyk”. Po odprowadzeniu jej za kulisy zapytał publiczność: “Przerywamy koncert czy słuchamy dalej?”. “Słuchamy dalej”.  Chór  widowni zakończył problem ulewy.

– Ale ten fortepian na scenie chyba tego nie przeżył.

– Fakt, nie nadawał się do użytku, to był instrument z naszej rozgłośni. Ale poszedł do renowacji i go jakoś odratowano.

– A skąd się brał wówczas festiwalowy repertuar?

– Grygolunas i Święcicki byli świadomi, że pierwszy festiwal opróżnił szuflady twórców, więc dla zapewnienia repertuaru na drugi festiwal, w Warszawie, w kawiarni „U Ewy”, niedaleko Placu Trzech Krzyży, organizowali w miarę regularnie przeglądy piosenki. Właśnie tam twórcy prezentowali swój nowy repertuar, a wykonawcy swe umiejętności.  W jury zasiadali młodzi a obok nich tuzy jeszcze przedwojennej rozrywki: Kazimierz Rudzki, Ludwik Sempoliński. Ten mikst młodości i doświadczenia dawał świetne rezultaty, z jednej strony świeżości, z drugiej jakości. Najlepsi, rzecz jasna, trafili na deski II festiwalu.

– Gdzie kwaterowali wtedy artystów, zbyt wielu hoteli w Opolu wówczas nie było…

– Były dwa, „Opole” przy dworcu PKP,  jeszcze przed rozbudową, oraz „Bristol”, tam gdzie dziś stoi przy  Ozimskiej gmach PZU. A większość artystów spała w prywatnych kwaterach. Organizatorzy apelowali do mieszkańców, by zaoferowali jakiś kąt. Z tego rodziły się czasem przyjaźnie na lata. Chętnych gospodarzy było wielu. My wówczas mieszkaliśmy przy Rondzie, mieszkanko małe, dwaj synowie ale i tak wolny kąt dla artysty zawsze się znalazł.

– Czy to prawda, że raz na festiwalu był strajk?

– Owszem,  w czasie II  KFPPP doszło do buntu części wykonawców. Poszło o honoraria. Ich wysokości już nie pamiętam, ale rok wcześniej zasadą było, że po występie pani księgowa na zapleczu wypłacała wykonawcom umówioną gratyfikację, w gotówce rzecz jasna, bo o przelewach nikt wtedy nie słyszał. Natomiast na II festiwalu postanowiono zmienić system, pieniądze miały być wypłacone później. No i wykonawcy gdy się o tym dowiedzieli zastrajkowali i powiedzieli, że nie wystąpią. Dopiero Święcicki z Grygolunasem jeździli po różnych miejscach wyszukiwali artystów i zapewniali ich, że pieniądze będą i żeby wrócili do amfiteatru, bo publiczność już się zbiera. Wie pan, to byli głównie studenci, wolne ptaki, dość niesubordynowani i raczej mało zasobni w gotówkę.

–  Ależ to była fastrygowana impreza…

– Żeby wydrukować programy, trzeba było oddać materiał do drukarni odpowiednio wcześniej, a jak tu oddać programy, gdy lista artystów nie jest zamknięta. Jeden z koncertów Święcicki z Grygolunasem nazwali ”Witaj słoniu”, a zamiast wykonawców widniał na afiszu wielki znak zapytania. Po mieście poszła plotka, że słoń z opolskiego zoo, który jeszcze pamiętał Niemca, zostanie  wprowadzony na scenę. To było rzecz jasna niemożliwe, tylko że oczekiwania  zostały rozbudzone. Organizatorzy postanowili więc, że zamiast słonia na scenę wprowadzą osiołka, czyli zawsze jakieś zwierzę. I z tym osiołkiem występował Piotr Skrzynecki, dzwoniąc i wykonując improwizowane  taneczne pas.

– Skoro jesteśmy przy anegdotach, to co kiedyś odróżniało opolskie festiwale, to życie okołofestiwalowe. Artyści nie tak jak dziś przyjeżdżali „na wykon” i wyjeżdżali, to były minimum kilkudniowe pobyty, wydarzenie towarzyskie, w Opolu skupiało się w czasie festiwalu życie polskiej bohemy.

– Najpierw wszyscy po koncercie szli do „Pająka”. Nie każdy  mógł tam się wtedy dostać, lokal pękał w szwach.  A potem się przechodziło w różne inne miejsca, bardzo popularna była restauracja na dworcu PKP nazwana przez bywalców Night Clubem, bo czynna była do rana. Część szła się odświeżyć na nowootwartą pływalnię. Imprezy kończyły się zwykle nad ranem, tak że trudno było czasami dobudzić artystów na próbę. Moim zdaniem taka okołofestiwalowa atmosfera luzu panowała przez pierwszych pięć, sześć festiwali, potem było już z tym coraz gorzej. Na początku całe miasto, wszystkie służby angażowały się w ten festiwal. Opole tonęło w kwiatach, festiwal było widać na każdym kroku. Ktoś wymyślił, że milicjanci, zwłaszcza chroniący amfiteatr i jego okolice mają być w białych czapkach i rękawiczkach. A że mogli je nosić ci z drogówki, więc zamierzonego efektu nie uzyskano.

– Jak to się stało, że młody radiowiec Edward Spyrka ledwo po studiach został członkiem jury I festiwalu?

– Wezwał mnie pewnego razu szef radia pan Władysław Król i powiedział: będzie pan sekretarzem jury. A tam w składzie Stefan Kisielewski, Jerzy Waldorff, Lech Terpiłowski, same tuzy. Kisielewski zrobił mi nawet egzamin, żeby się  dowiedzieć kto ja jestem.  Opowiedziałem mu jak na spowiedzi o moich studiach w W.S.M. w Katowicach, współpracy z teatrem im. St. Wyspiańskiego. A on na to, w porządku, w takim razie będzie pan oceniał piosenki razem z nami. To było wielkie wyróżnienie. Z niezmiennym zainteresowaniem słuchałem ich dyskusji, to była naprawdę intelektualna przygoda, inny świat. Mocne uderzenie dla młodego człowieka.

– Przy ilu festiwalach był  pan czynny i w ilu rolach?

– Wie pan, kiedyś nie przywiązywałem roli do tego rodzaju wspomnień i pamiątek, To był niestety błąd. Pan Paweł Gądek, wielbiciel festiwali, przesłał mi kiedyś zestawienie wszystkich moich aktywności, sporo tego było. Najczęściej byłem jurorem, w tym przewodniczącym jury, byłem członkiem komisji artystycznej, także jej przewodniczącym, dyrygowałem w Debiutach, dyrygowałem na dużej scenie z dużą orkiestrą. Zawsze trzonem byli muzycy z radiowego zespołu. Z tym związane jest jedno z moich największych artystycznych przeżyć. Dyrygowałem orkiestrą, kiedy Jan Pietrzak wykonywał utwór „Żeby Polska była Polską”. Byłem odwrócony plecami do widowni, ale czułem co się dzieje na widowni. Jakie tam jest wzruszenie, jakie emocje, napięcie, podniosłość chwili, ciarki chodziły mi po plecach. Nigdy tego nie zapomnę. Dzięki festiwalowi poznałem wiele nietuzinkowych postaci, rzecz jasna wszystkich wykonawców. Te pierwsze, zwłaszcza, festiwale przyciągały do Opola śmietankę intelektualno-artystyczną tego kraju. Miałem to szczęście poznać ich prawie wszystkich: pisarzy, aktorów, filmowców, artystów rozmaitych profesji. Dzięki festiwalowi powstał nasz opolski muzyczny zespół radiowy. Po krótkim czasie zaistnieliśmy w programie ogólnopolskiego radia  z własnym czasem antenowym. Była to (w programie I ) znakomita reklama dla Opola przez wiele lat. Dla “Warszawy” nagraliśmy blisko 500 utworów dzięki nietuzinkowym aranżacjom i wykorzystaniu różnych przedmiotów w charakterze instrumentów np. dzieciom podbieranych zabawek, bo wydawały różne dźwięki, które wmontowywałem do moich kompozycji.  To było coś nowego, coś świeżego. Zawsze był problem z tytułami utworów, mój szef redakcji muzycznej Stanisław Śmiełowski, któremu bardzo dużo zawdzięczam, niemal zawsze był proszony o recenzję nagrań, wybór wersji i….. tytuł. Zresztą miałem szczęście również do szefów  radia, Jaeschke, Pilardy. Roman Pilardy był sekretarzem pierwszego sekretarza partii zanim przyszedł do nas. Kiedy postanowiłem zaprosić do stałej współpracy sekcję rytmiczną big bandu Akademii Muzycznej w Katowicach, który wrócił po sukcesach w USA, załatwił wszystkim mieszkania w Opolu. Myśmy czasami w studiu nagrań, jak choćby z Józefem Skrzekiem, najczęściej z nieocenionym realizatorem Władkiem Garońskim, nagrywali całymi nocami. Nikt godzin nie liczył, prądu, kosztów sprzętu, liczył się tylko artystyczny efekt. Szefowie  wiedzieli, że nasze sukcesy są ich sukcesami. Mieliśmy wolną rękę. Niestety, wszystko to, w mniejszym lub większym stopniu, odbywało się kosztem życia rodzinnego. Tak, że w  tym co osiągnąłem, mają istotny udział moi najbliżsi.

– Jak pan patrzy na obecne festiwale?

– Nie patrzę. To już jest zupełnie inne widowisko, telewizyjne, piosenka jest w nim tylko jednym z elementów, pretekstów, to już impreza o zupełnie innym charakterze. Mój czynny udział w festiwalu skończył się bodaj na jego 30. wydaniu.  Dostąpiłem wtedy wielkiego zaszczytu, obok Wojciecha Młynarskiego i Ewy Demarczyk otrzymałem Złoty Laur za moje festiwalowe aktywności.  Potem czasem mnie zapraszano  do wręczania nagród. Pamiętam taki występ w duecie z Marią Szabłowską, mieliśmy się wzajemnie zaprezentować. Pani Maria zaczęła: „Przed Państwem Edward Spyrka, żywa legenda festiwalu”. Odpowiedziałem: “nie da się ukryć”.

– I niech te słowa będą aktualne jak najdłużej.

– Miejmy nadzieję. A skoro mnie pan namówił na wspomnienia, to może to jest dobra okazja, by zaapelować do włodarzy Opola: Tyle się teraz stawia w Polsce różnych pomników. Ma swój w Opolu   Papa Musioł. Może udałoby się też postawić  przed amfiteatrem pomnik twórcom opolskich festiwali,  Jerzemu Grygolunasowi i Mateuszowi Święcickiemu połączonych tym kablem, przez który organizowali nasz pierwszy festiwal.

 

 

Najnowsze artykuły