Na urodzinach 100-latki, czyli z Syberii do Opola

Setne urodziny obchodziła Czesława Węgrzynowska, którą z tej okazji odwiedził z prezentem, kwiatami i okolicznościowymi życzeniami Sekretarz Miasta Opola Grzegorz Marcjasz.

– Mam taki piękny przywilej żeby odwiedzać naszych wspaniałych jubilatów. Ta wizyta była szczególnie miła, okraszona bowiem wspomnieniami członków rodziny pani Czesławy. Niby historia jak z życia, ale w tamtych czasach każdy życiorys jest pełen zakrętów i niezwykłości – mówi Grzegorz Marcjasz.

Pani Czesława urodziła się w Grodźcu, w województwie stanisławowskim, którego stolicą jest Iwano-Frankiwsk, partnerskie miasto Opola. Z 10 na 11 lutego 1940 roku została wywieziona na Syberię, gdzie przeżyła sześć długich lat. W 1946 roku Sybiracy wracali, a miejscem docelowym miało być Gryfino.

– Wysiedli wcześniej, bo dziadek (Siemiatecki – ojciec pani Czesławy) chciał dotrzeć do znajomych, którzy byli na Opolszczyźnie – wspomina syn jubilatki.

I na Opolszczyźnie właśnie Czesława Węgrzynowska wyszła za mąż. Większość życia spędziła w okolicznych PGR-ach. Te czasy wspomina dobrze, jako „bardzo wesołe”. Bezpośrednio do Opola przeprowadziła się zaraz po powodzi w 1997 roku. Jeszcze dwa lata temu była całkowicie samodzielna i kto wie, czy w takiej formie nie dotrwałaby także do setnych urodzin, gdyby nie przypadkowe zdarzenie.

Przestraszyła się psa, przewróciła i potłukła biodro – opowiada członek rodziny.

A jeszcze trzy lata temu sama przyjechała do optyka zrobić sobie okulary. – Autobusem numer 2 – powiedziała zdziwionemu pracownikowi zakładu. Dzisiaj porusza się na wózku, od czasu do czasu korzystając tylko w domu ze specjalnego chodzika.

Jej siostrze Oli do setnych urodzin zabrakło tylko pół roku. Każde rodzinne spotkanie miało obowiązkowy punkt programu – opowieści jak to było na Syberii. Pani Czesia zwykle narzekała, ale jak dokładnie poznała losy tych, których nie wywieziono na Wschód, zmieniła zdanie. – To było najlepsze zło jakie mogło mnie spotkać w życiu, bo tutaj mogło być przecież jeszcze gorzej. Mogłam zostać wywieziona na roboty do Niemiec, mogłam zginąć pod bombami – mówiła po latach.

Ojciec pani Czesławy pochodził spod Krakowa i jako żołnierz austriacki w czasie I wojny światowej dostał się do carskiej niewoli. Opowiedział mi o tym syn jubilatki – mówi Grzegorz Marcjasz. Carski czas wspominał dobrze. Nie musiał iść na front, jedzenia miał do syta. Problemem była tylko łyżka. Drewniana. Najważniejsza na świecie. Gdy się komuś złamała, Ruscy nie pozwalali jeść rękami, bo bali się zarazy. A nowej nie było czym wystrugać. Przez dziewięć miesięcy u cara nikt nie uciekał, bo jakby złapali, wracał na wojnę. A tego nikt nie chciał.

Pani Czesławie życzymy wszystkiego najlepszego.

W Opolu żyje 20 osób, które mają 100 i więcej lat. Najstarsza jubilatka skończy w tym roku 105 lat, a jubilat 104 lata.

Najnowsze artykuły