Ogień i woda, czyli żywioły Leszka Koksanowicza [ROZMOWA]

Starszy brygadier Leszek Koksanowicz ze strażą pożarną związany jest od 29 lat, a wyjazdy do akcji to jego wielka pasja. Z końcem sierpnia komendant opolskich strażaków przejdzie jednak na zasłużoną emeryturę. Zapraszamy na rozmowę o drodze, jaką przeszedł i o tym, czy po straży jest drugie życie*.

Zastanawiał się Pan kiedyś, jak będzie wyglądać Pana ostatni dzień na służbie?
– Właściwie nigdy o tym nie myślałem. To będzie pójście na żywioł, jak to zwykle w straży bywa (śmiech). Każdy z nas zdaje sobie jednak sprawę z tego, że jest tu tylko na jakiś czas. Zwłaszcza, że przechodzimy na emeryturę szybciej niż cywile, a ja jestem osobą z najdłuższym stażem w całej komendzie. Ten dzień musiał więc nadejść.

A jak to wszystko się zaczęło, jak młody Leszek zainteresował się strażą pożarną?
– Mój tata był zawodowym strażakiem, więc służba ta była mi bliska. Od najmłodszych lat znałem to środowisko, wiedziałem mniej więcej z czym to się je i bardzo szanowałem. Dlatego po technikum podjąłem decyzję o kontynuacji nauki w Szkole Aspirantów Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie. Spędziłem tam dwa lata, zamiast odbywania zasadniczej służby wojskowej, i tak zostałem strażakiem.

Służbę rozpoczynał Pan w czasach, gdy Państwowa Straż Pożarna tworzyła się jako formacja. Z pewnością Pana „dzieckiem” i pożarniczą dumą jest Specjalistyczna Grupa Ratownictwa Chemiczno-Ekologicznego w Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej nr 2 w Opolu.
– Owszem, ale nie tylko moją, bo miałem przyjemność tworzyć ją wraz z dwoma innymi kolegami. Wcześniej podobna grupa działała już w Kędzierzynie-Koźlu, ale dojazd do innych części województwa zajmował dużo czasu. Niezbędne było zatem utworzenie podobnej jednostki w stolicy regionu. Najpierw jednak członkowie grupy, czyli cała załoga JRG 2, przeszli szereg szkoleń specjalistycznych, podglądając przy okazji pracę innych takich grup. Potem zakupiliśmy niezbędny sprzęt i przeszkoliliśmy naszych strażaków. Dzięki temu dzisiaj możemy szybko zareagować w przypadku chociażby wycieku jakiegoś kwasu w zakładach produkcyjnych czy przewrócenia się cysterny z niebezpiecznymi substancjami.

Od strażaka gaszącego pożary po strażaka-chemika. Ta formacja na przestrzeni 29 lat Pana służby przeszła niesamowitą metamorfozę, prawda?
– Oj, tak! W latach 90. weszło ratownictwo techniczne, czyli działania przy wypadkach komunikacyjnych. Potem pojawiały się kolejne grupy – dedykowane ratownictwu medycznemu, wodnemu, wysokościowemu, chemicznemu czy grupy poszukiwawcze. Pojawiły się specjalizacje, które pozwoliły odnaleźć się w straży ludziom wielu talentów, ale też przyniosły wzrost wymagań względem kandydatów, ponieważ muszą oni potrafić więcej, mieć bardziej otwartą głowę, bo nigdy nie wiadomo, do czego się wyjedzie.

Zatem jaki powinien być dobry strażak?
– Przede wszystkim nie ma tu miejsca dla lekkomyślnych „bohaterów”. Chcesz być strażakiem? Musisz czuć respekt do zagrożenia – do ognia, wody, wysokości oraz innych niebezpieczeństw. Tu nigdy nie działasz sam. Masz kolegę z roty, masz kogoś, kto Was ubezpiecza, są zmiennicy. No i jest też dowódca, który czasem konsultuje swoje decyzje, a czasem musi arbitralnie stwierdzić, co i jak należy wykonać. Ważna jest zatem dyscyplina. Co oczywiste, trzeba być także sprawnym fizycznie.

Świetnym sposobem na szlifowanie formy oraz jej weryfikację są zawody strażackie. Pan był organizatorem pierwszych elitarnych zmagań Firefighter Combat Challenge w Opolu (dziś Opole Toughest Firefighter). Bieg z pakietem wężowym na wieżę, przeciąganie manekina, slalom. Solo, w tandemie lub sztafecie. Jak to przekłada się na codzienną służbę?
– Większość strażaków przygotowuje się do tych zawodów bardzo sumiennie. Ćwiczą miesiącami, co podnosi ich sprawność i zdolność bojową. Ale mięśnie to nie wszystko, bo pracuje też głowa. Pokonuje się własne słabości, uczy współpracy z drużyną. Tak naprawdę nie jest ważny czas w jakim ukończy się tor – ważne jest to, że się spróbowało. Tam każdy jest zwycięzcą, bo stanął na linii startu i zmierzył się z tymi ogromnymi ciężarami niesionymi w pełnym wyposażeniu, z aparatem ochrony dróg oddechowych włącznie. Zawody bardzo dają w kość, ale też wykuwają charakter – zarówno pojedynczych osób, jak i całych zespołów.

A co jest największą nagrodą w pracy strażaka?
– Satysfakcja z dobrze wykonanego zadania i podziękowanie od osoby, której pomagaliśmy – czasem słowne, czasem tylko wyczytane z jej oczu. Jednak ta satysfakcja jest kluczowa, bo jeśli wiesz, że dałeś z siebie 101%, czujesz, że jesteś w dobrym miejscu i niesiesz realną pomoc.

Odwróćmy pytanie: jakie są największe trudy tej służby?
– Przede wszystkim zmagamy się z ogromnym obciążeniem psychicznym. Zmiana trwa 24 godziny, a w każdej chwili może zawyć alarm. Od tego momentu mamy minutę do wyjazdu, żyjemy zatem na ciągłym czuwaniu. Poza tym na co dzień mierzymy się z ludzkimi tragediami, widzimy sytuacje, które zostają w głowie na lata. Spotykamy się z poszkodowanymi w wypadkach komunikacyjnych, strawionym przez ogień dobytkiem czy powodziami…

…a ta z 1997 roku omal nie doprowadziła do Pana rezygnacji ze służby.
– Może nie dosłownie, ale… Nim jeszcze fala dopłynęła do Opola, od 20 godzin ratowaliśmy ludzi w Drogoszowie, gdzie wylała Nysa Kłodzka, a następnie w Kątach Opolskich. Ewakuowaliśmy osoby starsze, matki z dziećmi, zwierzęta domowe i gospodarskie. To zdawało się nie mieć końca. O 6 rano kazano nam wrócić do Opola, bo zalewało miasto. Ogromne zmęczenie w połączeniu z niszczycielskim żywiołem sprawiło, że zacząłem zastanawiać się „co ja tutaj robię?”. Na szczęście jednak przetrwałem i służę do dziś.

Czyli wygrała pasja do ratowania ludzi?
– Tak. W ogóle gdy ktoś pyta mnie, czym dla mnie jest straż, odpowiadam, że właśnie pasją. W straży pożarnej jesteśmy jak rodzina. Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, rozmawiamy, zwierzamy się sobie, budujemy wspaniałe przyjaźnie na całe życie. A wszystkich nas łączy właśnie wspomniana pasja do ratowania.

W 2019 roku poznał Pan tę służbę z innej strony – zza biurka opolskiego komendanta miejskiego.
– Tak, mam ogromną przyjemność zarządzać wspaniałymi ludźmi. Wszystkich szanuję jednakowo mocno – zarówno chłopaków z podziału bojowego w JRG1, JRG2 oraz JRG3, jak i dyżurnych ze stanowiska kierowania czy też funkcjonariuszy i pracowników cywilnych komendy miejskiej. Koleżanki i koledzy – jesteście świetnymi fachowcami, którzy doskonale wiedzą, co mają robić, dlatego praca z Wami daje mi mnóstwo satysfakcji. Pamiętajcie, że to dzięki Wam wszystkim mieszkańcy miasta i regionu mogą czuć się bezpieczni. Przy tej okazji dziękuję za te wszystkie wspólne lata, za wyjazdy, rozmowy, wsparcie. Kłaniam się nisko każdemu z osobna.

A co po straży? Chyba czeka Pana „życie po życiu”?
– Będę miał wreszcie czas na zresetowanie głowy. W końcu, po blisko 30 latach ciągłego życia z podwyższonym poziomem adrenaliny, będę mógł się odciąć, wziąć kochanego pieska i pobiegać z nim po lesie. Zapewne wrócę też do swojej działalności związanej ochroną przeciwpożarową. No i dalej będę szlifował formę. Moje codzienne życie będzie wyglądać inaczej, ale wciąż intensywnie. W końcu cały czas mam w sobie ten ogień (śmiech).

*Rozmowa ukazała się w sierpniowym wydaniu magazynu “Opole i Kropka”.

Najnowsze artykuły