Czym PiS napędza wiatraki

Przyjdzie Niemiec, wywłaszczy Polaków i postawi sobie wiatrak – tak mniej więcej można streścić propagandową hucpę PiS w sprawie nowych przepisów wiatrakowych zaproponowanych przez grupę posłów większościowej koalicji w Sejmie.

Fakt, jest to wrzutka do ustawy o zamrożeniu cen energii. Ale to akurat w PiS-ie nie powinno wywoływać aż takiego wzmożenia, wrzutki bowiem stosowali nagminnie. Przez ostatnie osiem lat, żeby pozostać w narracji Beaty Szydło, w kwestii Odnawialnych Źródeł Energii rządzący PiS nie zrobił prawie nic. Owszem, przeputał nie wiadomo na co 70 miliardów złotych z tzw. opłat emisyjnych CO2, które ponosili truciciele, po to, by było za co owo OZE w Polsce rozwijać. Pieniędzy nie ma, wiatraków nie ma, ale o tym PiS nie chce rozmawiać, tylko dmucha aferę w sprawie wywłaszczeń i wiatraków, które w pierwszej wersji proponowanych zapisów można było stawiać 300 metrów od zabudowań.

To oczywiście była przesada, nawet jeśli wziąć pod uwagę tłumaczenia pomysłodawców, że chodziło tylko o wiatraki małe i ciche. Problem bowiem polega na tym, że pomiar hałasu wiatraków zależy od zmiennych: siły wiatru oraz wilgotności powietrza, więc lepiej sobie go odpuścić. Wywłaszczanie, które miało dotyczyć jedynie ewentualnych skrawków ziemi pod kabel od wiatraka, w sumie też. Wiadomo, że niepokojąco to brzmi, a położenie kabla w czyjejś ziemi wiązać się będzie z dodatkowym dochodem dla właściciela. Strony zainteresowane jakoś się dogadają, ustawodawcy nic do tego.

O tym wszystkim można już teraz dyskutować w sejmie, jednak obecna sejmowa opozycja wolała po staremu: żądać komisji sejmowej i straszyć Niemcem. I to czym, luźną propozycją, która nawet nie była jeszcze wniesionym do sejmu projektem ustawy. A premier tak się tym pompuje, że już mu się wydaje, iż do 30 procent skoczyły szanse na zatwierdzenie przez sejm jego kulawego rządu. Może trzeba było więcej w sprawie OZE zrobić, gdy niepodzielnie rządziło się krajem, a nie przekonywać ludzi, że lepsze jest ogrzewanie ruskim węglem, który sprowadzaliśmy tysiącami ton, gdyż był on podstawą indywidualnego ciepłownictwa z użyciem paliw stałych za rządów PiS. Po czym gdy wybuchła wojna w Ukrainie trzeba go było na cito ściągać z całego świata, żeby nie zamarznąć. To, że komin sąsiada smrodzi komuś i go zatruwa z odległości 20 metrów to nie ma dla nich takiego znaczenia jak wiatrak 300 metrów od domu.

Jesteśmy, z winy dotychczas rządzących i prezydenta, od dwóch miesięcy w okresie przejściowym, gdy kraj wymaga zmian, a większość koalicyjna, której wyborcy zdecydowali się oddać w zarządzanie polskie sprawy, nie dysponuje w ręku wszystkimi przynależnymi jej instrumentami władzy. Rządzi trzeci rząd Morawieckiego, a to oznacza, że posłowie – inicjatorzy stosownej ustawy o wiatrakach nie mają dostępu do wielu danych, które znajdują się w posiadaniu instytucji państwa, w tym jego ministerstw.

Ale to właśnie w sejmie jest czas na debatę, na dyskusję, wprowadzanie poprawek. PiS nie jest do tego przyzwyczajony, bo za jego parlamentarnego panowania decyzje zapadały na Nowogrodzkiej a w Sejmie były jedynie aprobowane, czasem, jak w przypadku wiatraków – z dopiskami posła Suskiego długopisem na przygotowanym już i wydrukowanym projekcie, a zwykle aprobowane bez żadnej dyskusji w kilka godzin.

PiS stawia dziś na wiatrakową gównoburzę, w pracowniku Kancelarii Sejmu który wykonał przy projekcie jakieś techniczne czynności, dopatruje się lobbysty. Ciągle pisowskie media są pewne, że to lobbystyczny przekręt, bez cienia dowodu. Ale cała ta schyłkowa ekipa PiS powinna pamiętać o jednym: jeśli jak twierdzicie granat wybuchł, to ciągle jeszcze w waszym szambie.

Ryszard Rudnik

Najnowsze artykuły