PiS w obronie wolności słowa, czyli kingsajz hipokryzji [KOMENTARZ]

Spór o media publiczne w zasadzie takim zupełnie nie jest. Na straży wolności słowa ustawił się bowiem PiS wraz ze swoimi medialnymi sługusami, które to grono przez ostatnie osiem lat zrobiło wiele, by media publiczne stały się swoim zaprzeczeniem, bezkrytyczną propagandową tubą władzy, nieodzowną do budowy w Polsce państwa autorytarnego. Wszystko tam było, tylko nie wolność wypowiedzi. To były media niszczące ludzi, media hejtu, kłamstw, manipulacji, media metod esbeckich. I każde słowo tutaj napisane bardzo łatwo jest udowodnić. To nie były żadne media publiczne, lecz dno dna i jeszcze wiele metrów mułu. Niepodobna, by nowa władza, która uzyskała społeczny mandat w wyborach 15 października coś takiego dalej tolerowała.

Niestety w dyspucie formalno-prawnej gdzieś gubi się, co dziwi zwłaszcza w środowisku dziennikarskim, azymut zawodowy. Fakt, że Kaczyński i jego polityczna kamaryla marzą, by dalej można było szczuć na przeciwnika, by dalej hejtem zajmowała się w TVP świetnie opłacana zawoalowana opcja pisowska, przeciwko czemu zaczynają już protestować szeregowi pracownicy zawłaszczonych przez nią mediów, to jest akurat nic dziwnego. Dziwne jest, że część środowiska dziennikarskiego, które było poza pisowskim układem, rozsiewa teraz moralne dylematy, czy dobrze się stało, że minister kultury rzecz całą przeciął. Pytanie brzmi, czy miał jakieś inne wyjście, niż grać na luki prawne, do czego jako jedyny udziałowiec mediów publicznych miał nie tylko prawo ale i obowiązek.

Prezydent Duda, który zwłaszcza przed wyborami drugiej swej tury był beneficjentem tego szemranego medialnego układu, dziś ubiera szaty obrońcy demokracji. Ale ten król jest nagi. Osiem lat temu podpisywał ochoczo ustawy, dzięki którym PiS obchodził konstytucję, tworząc do spółki z Kaczyńskim legislacyjne pozakonstytucyjne fakty dokonane, pozory praworządności.  Dziś się na nie powołuje. Jeszcze tuż przed wyborami nie widział niczego zdrożnego w tym, że cały aparat państwa i wszystkie spółki skarbu państwa, rząd oraz zawłaszczone przez PiS media grają do jednej bramki. Tłumaczył z cynicznym uśmiechem, że takie po prostu jest życie. Dziś gdy tamta strefa komfortu decyzją wyborczą Polaków mu wyparowała, udaje strażnika konstytucji, ale nie bardzo mu to wychodzi. Neguje na przykład wyrok sądu w sprawie byłych szefów CBA, Wąsika i Kamińskiego, choć jego obowiązkiem jest mu się podporządkować. Ułaskawił ich wtedy kiedy nie mógł, dziś może i nie chce, destabilizując jeszcze bardziej sytuację w państwie, którego formalnie jest głową.  Prawi o anarchizujących decyzjach rządu Tuska a sam uprawia anarchię w czystej postaci.

W jednym prezydent ma rację, choć zauważył to wyjątkowo późno, przymuszony wynikiem wyborów: Media publiczne w Polsce wymagają reformy, również z tego powodu, by zmiana warty władzy nie skutkowała automatyczną zmianą również w nich.  Pierwszy jednak tę zasadę 8 lat temu złamał właśnie PiS, który tak chętnie dzisiaj prawi o wolności słowa, choć dopiero co abortował wszystkie jego parametry.  Osiem lat temu skrócił kadencję wszystkich władz w publicznych mediach a prezydentowi Dudzie wówczas ręka nie zadrżała, gdy się pod pomysłem przywłaszczenia publicznych mediów podpisywał. Właśnie dzięki pisowskiej polityce medialnej podszytej pokładami kłamstwa, nagonki, cynizmu i fałszu widać to teraz jak na dłoni: Nie ma demokracji bez mediów wyrwanych z pisowskich łap raz na zawsze. Od tego trzeba zacząć, ale na pewno nie skończyć, żebyśmy przy każdej zmianie władzy nie przeżywali w związku z mediami publicznymi powtórki.

Media te nigdy w historii III RP nie były całkowicie wolne od wpływu polityków, jednak ich upartyjnienie za czasów PiS doszło do wręcz monstrualnych rozmiarów. I właśnie ich kingsajz upartyjnienia to jest najlepszy a może nawet ostatni moment, by zawrócić na ścieżkę normalności. Nawet jeśli celu jeszcze dobrze nie widać, to warto iść w jego kierunku.

Ryszard Rudnik

 

Najnowsze artykuły