Przy marszałku lepiej widać [ROZMOWA]

Z Adamem Gomołą, opolskim posłem Trzeciej Drogi – Polska 2050 rozmawia Ryszard Rudnik.

– Jesteśmy po pierwszej sesji nowego sejmu, jednej z najdłuższych i najburzliwszych w historii III RP. Pan ma ten przywilej, że mógł obserwować salę jako sekretarz obrad zza „stołu prezydialnego”, no i jak wrażenia?

–   Faktycznie ta perspektywa jest trochę inna niż z ław poselskich. Choć i tam jest nie najgorsza. Zwykle siedzę z kolegami na górze, sami nazywamy się góralami, bo za nami jest już tylko ściana. Górale widzą wszystkich, choć rzeczywiście znacznie mniej szczegółów niż można dostrzec siedząc przy marszałku. Jako zwykły uczestnik obrad siedząc na górze, o wielu reakcjach na sali, gestach itp.  dowiaduję się często już po fakcie, z przekazów medialnych. Natomiast siedząc przy marszałku, też widzi się wszystkich i to po twarzach. Stąd też dobrze słyszy się wszystkich, nieformalne reakcje z ław poselskich na przykład. Szczególnie tych posłów, którzy siedzą najbliżej, czyli najważniejszych.

– Stąd pewnie się biorą reakcje marszałka Hołowni na wtręty, które dla odbiorcy telewizyjnej transmisji z sejmu są nierejestrowalne.

– Trzeba przyznać, że akustyka sali jest taka, że marszałek i sekretarze słyszą wszystko bardzo dobrze. Czasem siedząc przy marszałku jest taki tygiel, jak w ulu, tym bardziej gdy atmosfera jest gorąca, pojawiają się okrzyki , walenie pięściami w ławy. Myślę, że nie jest łatwo prowadzić marszałkowi obrady w takiej atmosferze.

– Tak sobie ją pan wyobrażał debiutując w sejmie?

– Myślę, że tych okrzyków mogłoby być trochę choć mniej, walenie pięściami w ławy posłowie mogliby sobie w ogóle darować. To po prostu nie sprzyja debacie. Takie tupanie po blatach sprawia wrażenie, że wracamy do czasów towarzysza Chruszczowa, który był znany z tego, że walił pięścią w biurko, czasem butem. A jesteśmy przecież w trzeciej dekadzie XXI wieku. Szczególnie pan marszałek Hołownia, czasem aż do bólu pokazuje chrześcijańskie miłosierdzie i jak dostaje w policzek, nadstawia drugi. Mam nadzieję, że jego postawa w jakimś stopniu uspokoi nastroje podczas obrad. Możemy się oczywiście spierać, wbijać sobie szpileczki, na tym polega polityka, jesteśmy w fazie sporu, ale to nie oznacza, że nie możemy odnosić się do siebie z szacunkiem.

– Wiśta wio, łatwo powiedzieć. Na razie jednak jesteśmy w fazie wyzwisk od zdrajców, antypolaków i tym podobnych epitetów…

– Niestety, takie głosy płyną z prawej strony sali. Ja myślę, że opozycja zapędza się sama w kozi róg. Padło z ich strony już tyle mocnych słów, że wystrzelali się już z całego arsenału jaki mieli do dyspozycji. Już naprawdę nic mocniej powiedzieć nie można. Słownik nie zna gorszych określeń, pozostaje im tylko nakręcanie radykalizmu na zasadzie zdartej płyty.

– A co o tej metodzie mówią szeregowi posłowie opozycji w kuluarach?

– Niektórzy nie czują się z tym komfortowo, ale nie mają wyjścia. Mają obawy, że gdy wysiądą z wagonika radykalizmu staną się dla wyborców i mediów kompletnie niezauważalni.

– Sugeruje pan, że funkcjonuje między nimi coś w rodzaju rywalizacji na radykalizm?

– Też. Przypuszczam, że to jest fragment kampanii o schedę na prawicy po prezesie Kaczyńskim, której przejęcie przecież za jakiś czas nastąpi i ta data po przegranych przez nich wyborach jest bliższa niż przed. Poza tym trzeba sobie powiedzieć jasno, że PiS musi się nauczyć trudnej sztuki bycia w opozycji.

– To im przychodzi szczególnie trudno.

–  No właśnie, i jesteśmy świadkami takich reakcji jak posła Czarnka, który wychodzi na mównicę i narzeka, że po sejmie wszędzie kręcą się dziennikarze. To jest nawet w jakimś stopniu nawet urocze, że po 8 latach normalność może być traktowana jako kłopotliwy dyskomfort.

– PiS często wspomina o zemście, rewanżu.

– To są imaginacje, mogą być pewni, że z naszej strony odwetu nie będzie. Odwrotnie, w sejmie mają teraz znacznie więcej praw niż my, gdy byliśmy w opozycji, i to często przy ich skandalicznym zachowaniu. Miejsce w prezydium wciąż na nich czeka. Zawsze będziemy otwarci na debatę z opozycją. Myślę, że przynajmniej jakaś część klubu PiS jest w stanie taką debatę zapewnić.

– Symboliczne było odcięcie posła Kaczyńskiego od drzwi przy ławach rządowych…

– Te drzwi za marszałkiem nazywa się potocznie wejściem marszałkowskim. Korzystanie z niego powinno przysługiwać wyłącznie Prezydium Sejmu, ewentualnie Konwentowi Seniorów, kiedy spotyka się na konwencie w tzw. ciemnym saloniku. Nie mam pojęcia, czy ktoś zwrócił uwagę prezesowi Kaczyńskiemu, by z tego wyjścia nie korzystał, czy zrobił to on sam z siebie. Symbole są owszem widowiskowe, ale zupełnie nieważne, gdy się je zestawi z listą spraw do załatwienia, które są przed nami w sejmie.

–  A co już udało się z tej listy spraw załatwić?

– Na pewno ustawę o finansowaniu in vitro, co da szansę tysiącom rodzin na posiadanie dzieci. Sejm swoją uchwałą zainicjował proces odpolityczniania mediów publicznych, a także proces przywracania praworządności apelując uchwałą do niekonstytucyjnie wybranych sędziów KRS, by odeszli ze stanowisk. Udało się pozyskać 2 miliony złotych na rozpoczęcie prac nad statusem języka śląskiego, to była bardzo ważna kwestia dla mnie. W budżecie znalazły się też pieniądze na 30 procentowe podwyżki dla nauczycieli.

– Ciekawe, co się mówi w sejmowych kuluarach o medialnych spekulacjach, że prezydent do spółki z PiS mogą dążyć do rozwiązania Sejmu kombinując nieprzyjęciem budżetu?

– Prezydent teoretycznie ma prawo rozwiązać Sejm, jeśli do końca stycznia nie zdążylibyśmy przedstawić budżetu państwa na rok 2024, ale my zdążymy, choć prezydent i PiS maksymalnie opóźniali przejęcie przez zwycięską koalicję odpowiedzialności za Polskę, więc za ich sprawą czasu na to jest mało. Poza tym prezydent dzień przed Wigilią wetując ustawę okołobudżetową dołożył kolejne przeszkody na tej drodze. A po trzecie, to by była po prostu głupota polityczna, gdyby prezydent zdecydował się podważyć werdykt w wyborach o rekordowej frekwencji, wyborach historycznych, gdzie do urn poszło o 10 punktów procentowych wyborców więcej niż w przełomowym 1989 roku. Tak silnej legitymacji do rządzenia jak nasza koalicja nie miała dotąd żadna władza. Ktoś kto miałby zamiar ją zakwestionować byłby po prostu politycznym bankrutem. Scenariusza, o którym pan wspomniał nie uważam za możliwy. To byłby prezydenta strzał w kolano.

– A wracając do hejtu w sejmie, już się pan przyzwyczaił, czy jest może ktoś, kto pana zachowaniem na sali sejmowej szczególnie razi?

– Nie, nie przyzwyczajam się i rzeczywiście jest taki ktoś. Jedną z takich osób jest poseł ziemi opolskiej Janusz Kowalski, który nie ma żadnych skrupułów, żeby przeinaczać fakty, kreować równoległą rzeczywistość i tworzyć kolejne „listy zdrajców”. Wokół siebie i swoich popleczników tworzy obraz  oblężonej twierdzy, gdzie zamknięty jest on, zwolennicy Zjednoczonej Prawicy i po stronie polskich patriotów nie ma już nikogo innego. To jego przekonanie o posiadaniu patentu, wyłączności na patriotyzm, jest irytujące, absurdalne i destrukcyjne, niszczące polską tkankę społeczną. Janusz Kowalski próbuje sprowadzić dyskurs polityczny na poziom najniższych instynktów pierwotnych. To co prezentuje sobą poseł Kowalski jest antydemokratyczne. Ja nigdy bym mu nie odmówił patriotyzmu, choć z jego metodami się głęboko nie zgadzam. Drugą taką osobą jest poseł Matecki, którzy stworzył wielką farmę trolli, który przyłożył rękę do tragedii syna posłanki Filikis i nie wykazuje w związku z tym najmniejszych skrupułów. Odwrotnie, wydaje się, że obecność w Sejmie jeszcze bardziej go rozzuchwala do siania nienawiści.

–  Sorry, że wypominam panu młody wiek, ale jako parlamentarzysta deklaruje pan, że będzie w sejmie głosem swojego pokolenia. Ostatnio uwagę poświęca pan ciężkiej sytuacji materialnej studentów…

–  Miałem m. in. w tej sprawie ostatnio spotkanie ze studentami Uniwersytetu Opolskiego. Tutaj ukłon dla Koła Politologów, które zajęło się jego organizacją. Myślałem, że przyjdzie maksimum 20 osób, przyszła blisko setka. Było dużo pytań jak zaangażować się w politykę. Mam odczucie, że po tych wyborach młodzi uwierzyli w swoją sprawczość, pytali o moją drogę do polityki. Podkreślali, że mają dość tej narodowo-pseudopatriotycznej zupy, którą im się przez ostatnie osiem lat podsuwało. Patriotyzm dla nich znaczy zupełnie co innego niż tanie, wytarte emblematy, za którymi nie ma żadnej treści. A co do dostępu do edukacji – sygnalizują, że jest on coraz gorszy. Dziś utrzymanie studenta kosztuje przeciętnie blisko 4 tysięcy złotych miesięcznie. Coraz mniej osób na to stać, wracamy do czasów, w których studiują tylko bogaci. Musi powstać nowy system, szerszy dostęp do akademików finansowej pomocy, studenckich preferencyjnych kredytów. O tym mówili, tego oczekują od nas parlamentarzystów. I nie możemy ich zawieść.

Najnowsze artykuły