Alfabet Andrzeja Hamady. Litera A

Trochę ten alfabet dziurawy, brakuje kilku literek, ale nawet w długim, 98-letnim już życiu bohatera jest tak, że nie na każdą literę zostaje wspomnienie, które warto było przechować. Po niektórych, tych znaczących, zostały w domu Andrzeja Hamady, nestora opolskich architektów, opolanina od 70 lat, materialne pamiątki. A po innych tylko ulotny przebłysk pamięci. Ale skoro już on nastąpił, skoro się jakoś odcisnął, to widocznie z jakiegoś powodu. W jakimś nieuświadomionym sensie był istotny.

A

Analfabeta. To było niedługo po wojnie. Gdy przyjechałem do Opola, to był styczeń 1952 roku, funkcjonowało tu czterech architektów, dwóch młodych i dwóch starych. My młodzi uważaliśmy się za artystów, starzy, jeszcze przedwojenni – za rzemieślników. Różniliśmy się począwszy od wyglądu – starzy  nosili się w garniturach, z przedwojennym lwowskim sznytem. My młodzi, powojenna cyganeria, uważaliśmy ich za przebrzmiałe sławy. W tym czasie przyjechał do Opola inżynier Jerzy Zajc, chwalił się, że w swoim zawodowym życiu wybudował milion metrów sześciennych kubatury, a o nas młodych mówił z przekąsem: Wy to jesteście najwyżej ludzie z dyplomem architekta, a prawdziwym architektem jestem ja.

Nie powiem, żeby mi to specjalnie pasowało, że nas traktował jak gówniarzy. Ja byłem wtedy architektem wojewódzkim, prezesem SARP w Opolu i inżynier Zajc niejako mi podlegał. Wtedy weszło nowe prawo, według którego wszyscy, którzy zajmowali się budownictwem, musieli mieć uprawnienia budowlane. Wezwałem więc Zajca do siebie i poprosiłem, by okazał dyplom ukończenia uczelni. A on na to, że nie ma, że wojna, że wszystko poszło z dymem. No a ja: jaki problem, pan pojedzie do Krakowa na uczelnię i odtworzy uprawnienia. Bo jak architekt nie ma dyplomu, to według nowych przepisów nie istnieje.  Nie ma sprawy – powiedział i pojechał. Z tym że inżynier Zajc studiował, owszem, ale we Lwowie i nie bardzo tak na ładne oczy chcieli mu w tym Krakowie te jego uprawnienia potwierdzić. Przyjął  go tam jeden z profesorów i chciał go przepytywać z historii architektury polskiej. Na to Zajc wstał i zagrzmiał: Pan profesorze przepytywać to może swoich studentów, ale nie mnie, starego wygę! No i tyle tam załatwił, potem wezwali go do Wojskowej Komendy Uzupełnień w Opolu w celu uzupełnienia papierów. Podał, że ma wykształcenie wyższe, ale ani świadectwa maturalnego, ani dyplomu okazać nie umiał. Miał tylko indeks na dowód, że w tym Lwowie jednak studiował. W tej komisji żołnierz służbista był jednak nieubłagany: nie ma dyplomu, to nie ma wykształcenia, jakąś szkołę pan skończył? No to się Zajc zdenerwował i powiedział: Pisz pan analfabeta. Takie to były czasem przypadki po wojnie. A z tymi starymi to jednak była przesada, mieli najwyżej po czterdzieści kilka lat, z dzisiejszej mojej perspektywy młodziki po prostu.

Armia Krajowa. Przez całą okupację byłem żołnierzem AK w Krakowie. To jest mój jeden z największych życiowych powodów do dumy.  Służyłem w wywiadzie. Z racji swoich zawodowych zajęć, o których jeszcze tu wspomnimy, często kontaktowałem się z Niemcami, pracowałem w miejscach newralgicznych, dla zwykłego obywatela Generalnej Guberni niedostępnych i pisałem stamtąd raporty i sprawozdania. Mam w domu jeszcze oryginalną opaskę AK Kraków, to jest mój największy skarb.

Najnowsze artykuły