Minął tydzień

Zanim jeszcze nastąpił 4 czerwca,  poseł, marszałek senior Antoni Macierewicz już wiedział kto weźmie udział w marszu w stolicy po apelach Tuska, a mianowicie wyłącznie rosyjscy agenci. Oto Macierewicz na chwilę zszedł z trumny smoleńskiej i postanowił zająć się żywymi. Z podobnym skutkiem, tyle, że za znacznie mniejsze pieniądze.

***

Nie milkną echa Marszu Wolności 4 czerwca w Warszawie. Posłanka PiS Joanna Lichocka, znana dotąd głównie z grzebania środkowym palcem w oku, podzieliła się na twitterze refleksją: „Frekwencyjna klapa. Sorry Winnetou”. Podobno wódz Apaczów przeprosin nie przyjął. Howgh.

Z kolei wiceminister Jacek Ozdoba z Suwerennej Polski wytężył swój sokoli wzrok, sięgnął nim tam, gdzie nikt inny nie sięga i wypatrzył w marszu sędziego Tuleję. Co by oznaczało, że ariergarda zgromadzenia znajdowała się  kilkadziesiąt kilometrów od stolicy, gdyż tam akurat 4 czerwca sędzia Tuleya przebywał i ma na to świadków.

Za liczenie manifestantów wziął się natomiast na poważnie europoseł Patryk Jaki, i wyszło mu, że więcej ludzi na niego głosowało, niż szło w tym marszu. Nie wiadomo tylko, czy podliczył swoich wyborców  zusammen do kupy z wszystkich swoich kampanii, czy tylko tak zwany zloty strzał. Bo jeśli to pierwsze, musi pamiętać, że promocje się nie sumują.

***

Inna wersja wydarzeń 4 czerwca w Warszawie w wykonaniu propagandystów władzy  jest taka, że oto Polacy tłumnie przyjechali do stolicy, by odwiedzić miejscowe zoo. Co jakoś nie znalazło potwierdzenia w statystykach sprzedaży biletów. Jak podała dyrekcja placówki, w tym dniu sprzedano 4698 wejściówek, o 98 mniej niż niedzielę wcześniej. Inna istotna wątpliwość, której pisowscy spin-doktorzy nie rozstrzygnęli, był fakt, że tłumy zmierzały akurat w kierunku Placu Zamkowego. Owszem, były wśród nich niesione transparenty z napisem: ”Jeśli kaczor, to Donald” i być może ten kaczor, który niewątpliwie znajduje się w kręgu zoo-zainteresowań,  tak ich zmylił.

***

Prezydent Andrzej Duda w poniedziałek podpisał całkowicie niezgodną z konstytucją, której jest strażnikiem,  ustawę o komisji  badania wpływów rosyjskich. Jeszcze we wtorek publicznie z dużym przekonaniem  bronił tej koncepcji na ulubionym ostatnio w kręgach władzy tle pań w strojach ludowych. Po czym w piątek dokonał reasumpcji własnej decyzji i wystąpił z inicjatywą nowelizacji.  Czasem warto w przypadku decyzyjnego niedowładu odwołać się do mądrości ludowej, w tym przypadku niemieckiej, która brzmi: Langsam, langsam, aber sicher, czyli powoli, powoli, ale dokładnie. Parafrazując narodowego wieszcza: Chodzi o to, by kciuk giętki podpisał wszystko co pomyśli głowa.

***

W mijającym tygodniu prezydent Duda odwołał planowane spotkanie z amerykańskimi inwestorami. A co miałby im powiedzieć w tej sytuacji?

***

Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał wyrok, który można sprowadzić do sentencji, że reforma polskiego systemu sprawiedliwości naruszyła prawo UE. Orzeczenie mówi wprost, że niezawisłość i bezstronność sądów w Polsce nie są dla obywateli zagwarantowane. Wyrok jest ostateczny, obowiązujący i nie podlega zaskarżeniu. Efekt sporu prawnego rządu z TSUE kosztować nas będzie około 2,4 miliarda złotych kary. Rzecz jasna w kręgach władzy wyrok nie spotkał się on ze zrozumieniem. Poseł Suwerennej Polski Janusz Kowalski, wystąpił w mediach ze zdaniem odrębnym i obietnicą, że jeśli tylko wygrają wybory, sprawę załatwią odmownie. Istnieją jednak co do tego duże wątpliwości. Po pierwsze, ciekawe jak, po drugie, jeśli rządzący obiecują, że warunkiem dezaktualizacji wyroku są ich rządy, które właśnie do tego wyroku doprowadziły, nie brzmi to zbyt przekonywująco. Podobnie jak tłumaczenia, że wyrok TSUE jest niezgodny z prawem. Tłumaczą się, że organizacja systemu prawnego jest wyłączną decyzją poszczególnych państw. Organizacja tak, lecz unijny duch prawa  jest taki sam dla wszystkich. To nawet Puchatek by zrozumiał, a jak wiadomo jest on misiem o bardzo małym rozumku.

***

Jeśli już jesteśmy przy Temidzie, to zajęła się ona ostatnio szefem MSW Mariuszem Kamińskim aż dwukrotnie. Pierwszy raz, gdy Trybunał Konstytucyjny ustalił, że prezydent mógł go uniewinnić, nawet gdy jego sprawa  za machloje z ziemią, by ugrobić Andrzeja Leppera była w toku, czyli bez prawomocnych rozstrzygnięć. Najciekawsze w tym jest to, że TK zebrał się w tym celu w pełnym składzie, który dotąd się nie zbierał z powodu wątpliwości części sędziów, kto Trybunałowi właściwie przewodniczy. Sytuacja na dziś jest taka: Gdy trzeba rozpatrzyć wniosek prezydenta w sprawie KPO, to sędzia  Przyłębska nie jest dla części składu TK przewodniczącą, natomiast przy rozpatrywaniu sprawy Kamińskiego et consortes, nią jest. Kiedyś o normalnym TK Patryk Jaki mówił, że jest to grono, które może się co najwyżej spotkać przy kawie i ciasteczkach. Następcy lepiej żeby się ciasteczkami z nikim nie dzielili, bo jeszcze ktoś się zadławi ze śmiechu.

Drugie spotkanie ministra Kamińskiego z ręką sprawiedliwości związane jest z wyrokiem Sądu Najwyższego, który stwierdził, że jedynie sądy powszechne mogą w Polsce, czyli jeszcze kraju demokratycznym, wymierzać sprawiedliwość. Dlatego prezydent, nie mógł, jak to powiedział, zwolnić sądy od  tego obowiązku względem Kamińskiego. Demokratyczne państwo to nie królestwo absolutne, więc prerogatywy prezydenta, przypomniał sąd, ustala nie głowa państwa a konstytucja i inne akty prawne. Nie ma w nich czegoś takiego jak prezydencki akt łaski przed wydaniem ostatecznego wyroku, czyli w skrócie nie ma takiego paragrafu, by można uniewinnić człowieka teoretycznie i praktycznie jeszcze niewinnego.

Sąd Najwyższy zdecydował, że w tej sytuacji  orzeczenie TK, o którym wyżej, nie ma skutków prawnych, bo odnosi się do prawnej materii, która nie istnieje. To tak jakby ktoś powiedział, że unieważnia umowę, której w ogóle nie zawierał. Ergo: sprawa ministrów Kamińskiego i Wąsika wraca do ponownego rozpatrzenia przed sąd okręgowy.

To tyle co do litery prawa, a co do ducha – w demokratycznym  państwie żadnemu obywatelowi, w tym również rodzinie Andrzeja Leppera, oskarżycielowi posiłkowemu w sprawie Kamińskiego, nie można odmówić prawa do dochodzenia sprawiedliwości. Nie może tego zrobić nikt, nawet pan prezydent. Ten ostatni ma rzecz jasna narzędzie w postaci ułaskawienia, ale nie prawa do zamykania komukolwiek drogi do sprawiedliwego sądowego rozstrzygnięcia. Innymi słowy: prezydent ułaskawia, ale nie uwalnia od winy. Osoba pokrzywdzona pozostaje w świadomości, że krzywda została orzeczona i osądzona. Jeśli prezydent tego nie czuje, to już jest kwestia tego kto został na ten urząd wybrany.

Najnowsze artykuły