Nie zabijajmy festiwalu [FELIETON]

Czy ja mam grać? – słynny cytat pana Czesia z Kabaretu Olgi Lipińskiej nabrał dziś zupełnie poważnych, niekabaretowych  znaczeń, które szczególnie wybrzmiały w związku z jubileuszowym 60. Krajowym Festiwalem Polskiej Piosenki. Pojawił się bowiem dylemat – właściwie dla kogo się tam gra, dla publiczności czy dla władzy?

Wygląda na to, że ci, którzy grają, grają dla publiczności a ci, którzy nie, też chcieliby dla niej, jednak uważają, że w Opolu bardziej graliby dla władzy. I każdy ma tu prawo do własnych osądów. A festiwal stał się zakładnikiem własnej sławy, dorobku i znaczenia. Bo gdyby jako marka nie był wiele wart, przecież nikt by się nad nim nie pochylił, a zwłaszcza krytycy. Ergo – im kto bardziej i więcej psioczy na KFPP, tym bardziej podkreśla jego ważność, bo inaczej jaki to miałoby sens.

Najdalej w skali negatywnych ocen festiwalu poszedł znany bard Tadeusz Woźniak, który stwierdził, że opolski festiwal to wytwór gomułkowskiej propagandy. A to by oznaczało, że wszyscy, którzy tam występowali przez te 60 lat, w tym sam przedmówca, byli jeno narzędziami w peerelowskiej machinie towarzysza Wiesława i jego następców. Świadomym lub nie, ale jednak.

Gdyby wszyscy myśleli tak jak Tadeusz Woźniak, pewnie tego festiwalu dawno by już nie było. Wielu słuchając tego typu opinii pewnie ma wątpliwości, czy aby nie zbliżamy się do paranoi. No a jeśli tak, to właściwie gdzie jest jej granica? Czy dla festiwalu wyznacza ją rok wyborczy po 8 latach nieszczęśliwych dla Polski rządów PiS? Czy rzeczywiście festiwal z 60-letnim stażem, z legendą, która się za nim ciągnie, można ot tak, przekreślić i powiedzieć żegnaj, jak Stanisław Wokulski do Izabeli Łęckiej i położyć głowę na torach?

Nie, trzeba pamiętać, że festiwal przeżył różne polityczne zakręty. Aktualny, zgoda, jest jednym z najgorszych, ale nie na zasadzie wyłączności. Czytam, że nic po 60. KFPP nie zostanie oprócz jeszcze głębszych podziałów w środowisku artystycznym. Naprawdę? A czy ktoś pamięta co się działo, kto występował na opolskim festiwalu w 1,5 roku po ogłoszeniu stanu wojennego? Nie pamiętacie? No właśnie…

Ale pewnie każdy pamięta jakiś koncert, który był potem, ja na przykład „Zielono mi” koncert z 1997 roku,  niesamowity koncert Rock Opole z 1994 roku, by nie mnożyć tu przykładów. Czy  byłoby co wspominać, gdyby, tak jak sugeruje, choć nie wprost, Tadeusz Woźniak, opolski festiwal zwinął się po upadku komuny? Czy w ogóle warto wiązać festiwal z polityką, nawet gdy polityka chce się koniecznie przylepić do festiwalu?

Z najnowszej książki, właściwie dysertacji naukowej Jarosława Wasika o opolskich festiwalach, dowiadujemy się, że przez lata KFPP zajmowały się jednocześnie aż cztery delegatury cenzorskie: warszawska, opolska, wrocławska i katowicka. Że festiwale na wizji były szatkowane niczym kapusta do kiszenia. A mimo to Wojciech Młynarski, weteran walki z cenzurą, pisał wówczas: „Róbmy swoje, może to coś da, kto wie”, a gdy cenzura  zdjęła mu słowa całej piosenki, już w amfiteatrze napisał nowe i tak powstało „Słodkie tango retro”.

Hejterom, którzy artystów występujących na festiwalu mieszają dziś z błotem, bo krytykę można zrozumieć, ale tego akurat nie, warto może przypomnieć historię Edith Piaf. Ta wielka artystka podczas okupacji dawała w Paryżu specjalne koncerty dla znużonych wojaczką żołnierzy Wehrmachtu, umilała im chwile odpoczynku od zabijania na Ostfroncie. Po wojnie Francuzi jej wybaczyli, gdy tłumaczyła, że ona zajmuje się tylko śpiewaniem, a piosenka jest dla niej wszystkim. Niektórzy u nas nie wybaczyliby jej nawet koncertu na 60. KFPP.

Nie zabijajmy opolskiego festiwalu, on musi trwać.

 

Ryszard Rudnik

 

Najnowsze artykuły