Minął tydzień [FELIETON]

Trwa ogólnopolityczne wzmożenie związane z listą nazwisk ludzi, których poprzednia władza  podsłuchiwała Pegasusem, choć  to stwierdzenie jest trochę nieprecyzyjne, gdyż pojawiły się doniesienia, że podsłuchiwani byli również jej przedstawiciele. Znaczy podsłuchiwali też swoich. Na razie wiemy na pewno, że Pegasus został zakupiony za pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości, wiemy, że podsłuchy były według ustaleń służb specjalnych legalne i nielegalne, i że lista nazwisk podsłuchiwanych jest dużo dłuższa niż się dotąd wydawało. Jest ciągle w związku z Pegasusem wiele pytań, na przykład takie, czy obrona przez kolegów skazanych byłych szefów CBA Kamińskiego i Wąsika, dysponentów tych nagrań, brała się rzeczywiście ze strachu, by nie powtórzyć  ich drogi za kraty, czy raczej z powodu treści posiadanych przez nich haków z nagraniami związanych.

***

W kwestii podsłuchów ludzi PiS głos zabrał prezes Kaczyński, który zdaje sobie sprawę, że fakt ten może wysadzić jego partię od środka, niczym neutrony bombardujące jądra atomowe Little Boya nad Hiroszimą: „Nie mam wiedzy w tej sprawie, lecz z całą pewnością premier nie był podsłuchiwany” – orzekł był prezes Kaczyński. Pięknie powiedziane i jak zazwyczaj bez sensu. Z tą różnicą, że jego wiara najwyraźniej gór już nie przenosi.

***

Tymczasem w szeregach PiS wojna trwa już na całego. Ludzie nieuspokojeni przeświadczeniem prezesa dociekają, czy prawdą jest, że znaleźli się na liście Pegasusa. Prominentny polityk tej partii, były minister rolnictwa a dziś poseł Jan Krzysztof Ardanowski zarzucił otoczeniu szefa, że nie informowało go jak się sprawy mają, skrytykował też nicnierobienie rządu Morawieckiego w kwestii niekontrolowanych dostaw żywności z Ukrainą. A o swoich kolegach z partii powiedział: „Oni patrzyli tylko gdzie jeszcze co zachachmęcić, gdzie do jakiego koryta się dostać, gdzie w krótkim czasie zarobić miliony, śmiejąc się również z PiS”. No cóż, z bliska lepiej widać.

***

No to jeszcze jeden pegasusowy wątek: Sąd w Bydgoszczy opublikował uzasadnienie wyroku Samuela Rodrigo Pereiry, byłego wiceszefa Telewizyjnej Agencji Informacyjnej TVPis i równie szczęśliwie byłego szefa TVP Info, autora telewizyjnych materiałów atakujących ówczesnego posła KO Krzysztofa Brejzę. Sąd ustalił, że w swych kłamliwych, manipulowanych doniesieniach Pereira posługiwał się przekazanymi mu przez służby specjalne nagraniami Pegasusa z telefonu ofiary. A że trudno było znaleźć tam dowody na z góry ustalone przez Pereirę tezy, sms-y i nagrania Brejzy kompilowano w jedną całość z wielomiesięcznego urobku podsłuchów. W tej bandyckiej metodzie często Brejza stawał się nadawcą sms-ów, których w rzeczywistości był adresatem. Pereira był przy tym tak sakramencko kreatywny, że przypasował nawet do politycznego kontekstu odpowiednio spreparowany fragment korespondencji, w której Brejza umawiał się z warsztatem na przegląd samochodu. Sąd uznał, że skazany ma  wypłacić za to pokrzywdzonemu 200 tysięcy złotych. Pereira dziś kreuje się na strażnika wolnych mediów a w rzeczywistości jest modelowym uosobieniem ubecko-mafijnych powiązań poprzedniej władzy. Gościem, który podeptał wszystkie dziennikarskie zasady.

***

Krynica mądrości Suwerennej Polski, czyli posłanka Maria Kurowska, znana dotąd z dość dyskusyjnych poglądów ekologicznych, że trzeba wycinać stare lasy, by było gdzie posadzić nowe, albo że nie warto rezygnować z węgla, gdyż CO2 jest niezbędne roślinom do oddychania, nie zatrzymuje się w dzieleniu  z opinią publiczną swoją kulawą erudycją. Ostatnio opowiedziała się m. in. za utrzymaniem zadań domowych dla dzieci, gdyż bez tych zadań dzieci będą sobie biegać, a jeśli nawet nie biegać, to ślęczeć nad smartfonem i w ten sposób nie będzie się u nich rozwijać część mózgu odpowiedzialna za interakcje ludzkie. Co ciekawe, zwykle gdy posłanka Kurowska bez umiaru tryska fontanną wiedzy, towarzyszy jej jakiś kolega partyjny, który stoi i milcząco się przysłuchuje. Są luźne podejrzenia, że występuje tam nie bez kozery, bo w charakterze zewnętrznego powerbanku pamięci interlokutorki, ze względu na małą pojemność jej osobistego narządu myśli.

***

Wiceprzewodniczący komisji śledczej ds. wyborów kopertowych z ramienia PiS, poseł Waldemar Buda o godzinie 10.15 opublikował w Internecie wpis, w którym poinformował, że przewodniczący Dariusz Joński nie dopuszcza posłów opozycji do głosu podczas obrad, które w tym dniu rozpoczęły się o 10.45, czyli pół godziny później. Albo więc administrator internetowego konta posła pośpieszył się z góry ustalonym wpisem, albo też doszło do niezwykle rzadkiego zjawiska zakrzywienia czasoprzestrzeni w niespotykanej dotąd skali. W sumie jednak manipulacja posła jest bardziej prawdopodobna niż manipulacja czasu, choćby z uwagi na częstotliwość ich występowania.

***

Tymczasem przed rzeczoną komisją zeznawała była pani marszałek Sejmu, Elżbieta Witek. I jest tak: nie ma wiedzy o jakichkolwiek zagrożeniach związanych z wyborami korespondencyjnymi, nawet nie pamięta kto jej o tym pomyśle powiedział. Nie świta jej, czy w tej kwestii zlecała jakieś opinie, a jeśli zlecała, efekt końcowy jej nie utkwił. Nie może sobie przypomnieć czy jakiekolwiek środowiska, w tym samorządowe, dzieliły się z nią swoimi wątpliwościami. Jako druga osoba w państwie, wyznaczająca termin wyborów, w ogóle nie interesowała się stanem ich przygotowań. Jedno co dobrze kojarzy, to szczegóły związane z zarzutami, że to PO chciało ugrobić wybory korespondencyjne. Przesłuchanie Elżbiety Witek przypominało popołudnie z karaoke, podczas którego była pani marszałek zdecydowała się na wykon słynnego przeboju Beaty „Okay, okay, nic nie wiem, nic nie wiem” w swej autorskiej aranżacji. Mogła przy tym zaskoczyć słuchaczy nienachalnym wykorzystaniem środków artystycznej ekspresji, lecz bisów raczej nie będzie. Za bardzo kojarzą się z reasumpcją.

***

Były wiceminister rolnictwa Janusz Kowalski bardzo się uaktywnił w kwestii rolniczych protestów przeciwko unijnemu programowi Zielony Ład oraz niekontrolowanemu napływowi niektórych produktów rolnych z Ukrainy. Były wiceminister rolnictwa zarzuca rządowi, że nic z tym nie zrobił przez dwa miesiące swojego funkcjonowania, natomiast słowem nie wspomina, że reprezentowany przez niego resort palcem nie kiwnął w tej sprawie przez ponad rok. Owszem, rząd Morawieckiego zaakceptował Zielony Ład, a na apele ówczesnej opozycji PiS odpowiadał, że straszenie niekontrolowanym wwozem żywności z Ukrainy jest rozsiewaniem putinowskiej propagandy. Bezpośredni zwierzchnik Kowalskiego apelował nawet do rolników po żniwach 2022 roku, by się niczego nie obawiali, trzymali zboże, bo wkrótce podrożeje. Kowalski najwyraźniej nie widzi związków między tamtymi zaniechaniami a dzisiejszą sytuacją na polskiej wsi.  Jeszcze raz okazuje się, że poparcie dla grubej kreski zależy od tego, po której jest się jej stronie.

***

Niektórym kompletnie od tej utraty władzy pomieszało się w głowie. Poseł PiS Zbigniew Kuźmiuk grzmi, że rząd Tuska nie dowiózł założeń budżetowych roku 2023, czyli w czasie kiedy rządził Morawiecki, nie licząc okresu między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem. Niezależnie od problemów psychosomatycznych za sprawą posła Kuźmiuka powiedzenie „kopnąć w kalendarz” nabrało jednak nowego znaczenia.

***

Do rolniczki pani Julity przyjechało dwóch nieznanych jej mężczyzn z radą, by zlikwidowała krytyczne wpisy o władzy w Internecie. Panowie się nawet ogólnie przedstawili: my jesteśmy od Michała z Agrounii. To wystarczyło, by niektórzy posłowie PiS i Konfederacji zarzucili wiceministrowi Michałowi Kołodziejczakowi, że wysłał do kobiety swoich siepaczy. To dowód na to, że w sejmie zasiadają również idioci, co statystycznie jest możliwe, ale co innego przypuszczenie, a co innego jednak dowód empiryczny. A takim jest wysuwanie ciężkich zarzutów na podstawie wyjątkowo wątłych przesłanek, czyli wiązane grubym drutem oskarżeń z poziomu mównicy wysokiego sejmu, dodatkowo okraszonych „gnojownikiem”.

Najnowsze artykuły