Alfabet Andrzeja Hamady. Litery I oraz J

Trochę ten alfabet dziurawy, brakuje kilku literek, ale nawet w długim, 98-letnim już życiu bohatera jest tak, że nie na każdą literę zostaje wspomnienie, które warto było przechować. Po niektórych, tych znaczących, zostały w domu Andrzeja Hamady, nestora opolskich architektów,  opolanina od 70 lat, materialne pamiątki. A po innych tylko ulotny przebłysk pamięci. Ale skoro już on nastąpił, skoro się jakoś odcisnął, to widocznie z jakiegoś powodu. W jakimś nieuświadomionym sensie był istotny.

I

Irlandia. Byłem, łowiłem ryby, bardzo mi przypasował ten kraj. Ciepło o nim myślę. Byłem akurat w odwiedzinach u córki w Paryżu. Jej przyjaciel miał łódź na północy i zaproponował wyprawę. Popłynęliśmy do Irlandii, po drodze złowiłem dwie taaakie ryby. Te ryby, mówili, nazywają się poloki, mam z nimi zdjęcie. Potem zjechałem Irlandię wzdłuż samochodem, ale to te ryby zapamiętałem najbardziej. Mam w domu z nimi zdjęcie.

J

Józio. To była taka charakterystyczna postać na krakowskim rynku. Józia wszyscy tu znali, nie był nikim ważnym, po prostu codziennym elementem kolorytu miasta. Józio nosił się elegancko, zawsze w garniturze, przystojny, wysoki, zawsze sam. Był namiętnym palaczem, z tym, że nigdy nie miał przy sobie papierosów. Wypatrywał więc palaczy na ławkach na Plantach, siadał obok  i czekał. Gdy ktoś kończył papierosa wyrywał mu go z ręki i mówił: Teraz ja. Cały Józio. Wariatuńcio, ale taki pozytywnie zakręcony.

Jesionowski. Mój przyjaciel Florian, twórca opolskiego amfiteatru. To ja go ściągnąłem do Opola. Studiowaliśmy na politechnice w Gdańsku, on jakieś dwa, trzy lata niżej.  Bardzo się jako student wyróżniał, był bardzo aktywny, ciągle na uczelni organizował jakieś spotkania z ciekawymi architektami.  Gdy tylko po studiach  przyjechałem do Opola, zaraz do niego uderzyłem: Jesion, przyjeżdżaj, będziesz głównym projektantem, moim zastępcą będziesz,  trzeba odbudować Ziemie Zachodnie, roboty jest huk. Jesion był człowiekiem wyzwań, długo się nie zastanawiał. Dla architekta Ziemie Odzyskane to była fascynująca przygoda, coś jak Dziki Zachód dla kowbojów, smakowały przygodą.  A z tym amfiteatrem to było tak: Karol Musioł miał pomysły, ale nie potrafił ich zwizualizować. Chodził po mieście i jak widział któregoś z nas architektów od razu zaczepiał: Inżynierze taki pomysł mam, tylko szkicek mi zróbcie. Myśmy Musioła od tej strony znali i jak szedł ulicą, uciekało się na drugą stronę. Jesion dał się złapać, akurat wtedy chodziło Musiołowi o szkicek amfiteatru. Jesion wykonał robotę. Nigdy natomiast nie stworzył jego projektu. Robił po prostu rysunki poszczególnych elementów amfiteatru  i na ich podstawie zlecał robotnikom robotę: Na zasadzie przynieście tą ziemię stąd – dotąd, i inne takie szczegółowe polecenia. Część tych szkiców Jesiona do dzisiaj przechowuję w domu. Kończyli budowę amfiteatru na dzień przed rozpoczęciem I Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki. Organizatorzy byli cali w strachu, że Jesion z tym amfiteatrem nie zdąży, bo jeszcze trzy miesiące przed inauguracją amfiteatr był w kompletnym prochu.  A Jesion uspokajał, że nie ma takiej możliwości żeby nie zdążyć, co prawda ma fachowców bez szkół, ale sprawdzonych i dla nich termin to jest termin, świętość. Był przy tym bardzo oszczędny, gdy potrzebował ziemi, wysłał wici, że odbierze każdą jej ilość. Tą ziemię zwozili mu z całego regionu a najbliżej z wykopów pod szkołę muzyczną na Pasiece. Za darmo rzecz jasna. Bo z funduszami było wtedy cieniutko. No i co, ostatnie prace w amfiteatrze kończyli w przeddzień festiwalu, ale zdążyli.

Najnowsze artykuły